poniedziałek, 12 kwietnia 2010

prezydent Tupolew, czyli znów nie będzie you can dance

poniedziałek, 12 kwietnia

No tak, wpis piątkowy umieszczę później.
A teraz głos w sprawie, w końcu jakiś warchoł zawsze musi się trafić.
***
Skoro chwila historyczna — w końcu najważniejsze wydarzenie polityczne w powojennej historii Polski — to jest okazja się przyjrzeć, jak człowiek reaguje w chwili historycznej. Ano, w zależności od osobowości.
Na początku jeszcze nastrój zabawy i zaangażowania w temat, czym popisał się Andrzej Sołtysik w porannym dzień dobry tvn, bo na tapecie był badziew z profesjonalistami o tym, czym jest dobry scenariusz, i na news o katastrofie, panu Andrzeju się wyrwało pytanie do specjalisty: "czy to jest dobry temat na scenariusz?", a pan specjalista przytomnie zareagował, że to nie jest obecnie temat do dyskusji i pana Andrzeja wyratowała Madzia Mołek coś tam mówiąc w tonie już właściwym.
***
Potem, co mi przyszło na myśl, że szefowie dnia (i tygodnia) w stacjach telewizyjnych na pewno w tym momencie mówią: "no i ch.. ramówkę wzięli", po czym wszędzie latają redaktorzy jak z pęcherzem i wrzeszczą: "dajcie mi k.... jakiś samolot na wizję" i jeszcze: "tupolewa durniu!". Potem widzimy obrazki z archiwum, samolot w hangarze, samolot na płycie lotniska, samolot w dzień, samolot w nocy. Z pewnością później wszyscy powiedzą, że z przerażeniem wsłuchiwali się w nadchodzące wieści ("i kto jeszcze leciał z prezydentem Tupolewem") i ze łzami w oczach stali jak słupy soli.
***
Na pytanie Pyszczku, ile tym razem będzie żałoby strzeliłem, że tydzień. Trafiony.
***
Wtedy przyszło mi do głowy, ileż to koncertów i wydarzeń sportowych trzeba będzie przełożyć, terminy, telefony, pieniądze. Oczywiście to głupota i każdy ma swój mały dramat na swoją skalę, ale sam pamiętam okoliczności przekładania występu, bo akurat papież umarł.
***
I wtedy przyszedł mi do głowy papież (wiadomo, terminarz podobny) i masowa hucpa jaka się potem rozpętała, kiedy okazało się, że na przykład najwierniejszymi szermierzami wiary w osobę papieża są kibole; jakieś pojednania, marsze, znicze. Elo, do następnej kolejki ligowej. Ileż to książek powstało o pokoleniu JP2 albo jego braku.
***
Cały sport odwołany, więc tutaj czai się pytanie prostego człowieka z ludu: "po jaki bolec przewodniczący PKOl leciał na okoliczności katyńskie?". I niestety zabawa w skojarzenia jest taka, że symbol polskiego olimpizmu zapamiętany jest przeze mnie jako człowiek, który kurczowo trzyma się stołeczka ("co prawda nie zdobyli tylu medali, ile powinni, ale postanowiłem nie odchodzić") i już nie wspominajmy o polskim sporcie po ran n-ty.
***
Śmierć, tragedia, bliscy, żałoba — istnienie takich pojęć neguję i skutecznie się eskapizuję. I tego będę się trzymał.
***
A potem się zaczęło. Jednakowy program na wszystkich połączonych platformach, wywiady z niepotrzebnymi przechodniami, tradycyjne zapchajstudia. Gorsze wrażenie na mnie zrobiły czołówki "światowych serwisów informacyjnych" — niemal hura, wszyscy o nas mówią. To prawie jak licytacja, której niejednokrotnie byliśmy świadkami: "to nas więcej zginęło podczas wojny, nieprawda — nas więcej".
***
Tu mała dygresja — teraz to sobie uświadomiłem. Sądziłem, że jestem zwierzęciem telewizyjnym, a tu moje koleżanki z pokoju wymieniają się komentarzami, kto co powiedział i jakie to brednie ludzie wygadują — po prostu weekend z telewizją. Potem sobie przypomniałem, że w tygodniu są też na bieżąco ze wszystkimi programami. No tak — ale ja mam komputer przecież.
***
Potem, jak już się zajęliśmy swoimi sprawami (ej, w sklepie z telewizorami ludzie stali przez długie minuty i słuchali co tam mówią — to jeszcze rano było) skojarzenia były bardziej ogólne: złośliwy chichot historii — katastrofa akurat TAM!; czy go nie umieszczą na piedestale jak Sikorskiego; znowu będą wybory; okazało się, że Tusk zrezygnował przedwcześnie; wydaje się, że naród w ramach "zadośćuczynienia" powinien teraz wybrać brata i takie tam.
***
Albo takie, że w dzisiejszym świecie samonapędzającego się biznesu i rządów korporacji tzw. elita polityczna (a już takiego kraju — sorry Polska) nie ma żadnego znaczenia. Był kiedyś głupi amerykański film, co się dzieje, jaki chaos panuje w LA, kiedy znikają wszyscy Meksykanie. I (nie) podobnie, gdyby nagle zniknęły instytucje polityczne, a nawet całe górki zarządów, firm, banków itd. to wszystkie biurwy takie jak ja, wciąż nieświadome chodziłyby do pracy od 8 do 16:20 i nic. System wciąż się kręci. Więc kiedy pokazują autentycznie zmartwionych niepotrzebnych przechodniów, pytających z troską "co teraz będzie?" — ależ drodzy państwo, nic. Fakt ten ma znaczenie dla przyszłych podręczników historii, która zaraz nie będzie miała znaczenia oraz dla członków rodzin.
***
I co prawda Pyszczku mówi, że gdybym ułożył ramówkę na niedzielę, gdzie między filmami "Gdziekolwiek jesteś Panie Prezydencie" a "Katastrofa w Gibraltarze" śpiewałby swój największy hit Mieczysław Fogg, to mógłby być mój ostatni program, to jednak niedzielny filmowy wieczór nie odbiegał specjalnie.
***
No cóż, od jutra znowu będziemy przeklinać w korkach, a tymczasem niech każdy przeżywa po swojemu. Udaję się do swoich zajęć.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Dobrze napisane, kur.. My przez cały weekend szukaliśmy ludzi, z którymi można by jednak na ten temat normalnie pogadać (pożartować, dlaczego by nie?) i było ciężko (tylko rano, na gorąco, jak bracki przyszedł, ten to się nie szczypie). No i moja pierwsza myśl, niestety (?) podobna: co z Final Four siatkarzy? I jeszcze ten niedzielny przejazd przez stolicę i tłumy strzelające fotki cyfrówkami z Media Markietu, a wieczorem: O, patrz, tu Jolka fajnie na tle trumny wyszła. Społeczeństwo spektaklu, nic ponadto, jak przy dżejpitu. Nasz koncert już po żałobie (druga myśl). Udanego tygodnia, mimo wszystko!