piątek, 9 października 2009

The Modern Lovers

środa, 7 października

Człowiek wziął czapkę, żeby głowę osłonić przed podmuchami, a tymczasem dzisiaj chmury nisko osiadłe, ciepło nawet, wilgotno i trochę kropi. Mroczno, ale pod względem temperatury lepiej niż ostatnio — wręcz ciepło, bezwietrznie.
***
Więc w poniedziałek była zapowiadana wizyta u Endriu, który w końcu otrzymał swoją nagrodę za 3 miejsce w prestiżowym konkursie EL-muzyki — prenumeratę EiS, więc dostało mi się od niego dwa numery, bo te już miał. Co mnie z kolei przywiodło z chęcią do lektury tychże.
I od razu przyjemne marzenia opanowały człowieka — a to kupić w końcu ten mikrofon objętościowy, a to znowu sobie coś pomiksować, a może nagrać te gitary.
I oczywiście ponownie utwierdziłem się w przekonaniu, że kluczową rolę w miksowaniu na cyfrze (taśma wiele zniesie) odgrywają częstotliwości: kto wie jak je wycinać — jest mistrzem.
Zabiegi wymieniane przez producenta przy nowym singlu Black Eyed Peas to rzecz jasna więcej ideologii i czczej gadaniny, niż ten kawałek w ogóle w sobie niesie, ale zasada się powtarza: tu wycinamy, tam podbijamy. Nieistotne jest jak świetnie brzmi nagrany pojedynczy track, tylko jak ma się wpasować.
***
A z Endriusem pogrzebaliśmy trochę w perkusji, ogólnie zrobiliśmy mniej zmian niż zaznaczyłem, dlatego, że oprócz pewnych niezgodności z metronomem nie sprawiają kłopotu, a normalnie bujają numer do przodu.
We wtorek mieliśmy próbę, na której spotyka nas wciąż to samo zjawisko: tabula rasa — wciąż od nowa musimy sobie przypominać jak wyglądają elementy układanki, którą już opracowaliśmy tydzień temu. Ale ponieważ i sam numer ewoluuje, to nie ma specjalnego znaczenia. Tym razem najbardziej mi się podobało "Wild thing" w wersji ska.
A taki obrazek wyskakuje w google na tabula rasa.


czwartek, 8 października
Zaczęło już popadywać wczoraj wieczorem, w nocy mocno dało się we znaki hałasując o parapety. Dzisiaj pada nieustannie. Co prawda jeszcze ziemia się specjalnie nie ubłociła, ale ciekawe, jak będzie, gdy będziemy wracać po południu. Na szczęście nie jest zimno (odrobinkę chłodniej niż wczoraj), nie wieje.
***
Foty już obrobione, czekają na oglądanie. Pyszczku załatwia "Losts" jeden po drugim, a ja czytam EiS. W środę zaliczyliśmy też lidla, zmoczyło nas po drodze.
The Modern Lovers (1976) zaskakująco ciekawe. Wokal na skrzyżowaniu Iggy Popa (taką barwę chłopak miewa) i zawijek Lou Reeda, zaś muzyka trochę proto-punk, trochę garaż (ale bez przesterów) i do tego odjechane, nieco jazgotliwe numery w stylu wczesnego Velvet Underground.

Brak komentarzy: