Kto miał czytać, już przeczytał, pora na resztę świata, w końcu miałem opisać tę płytę.

***
Co do pierwszego sortu nie mówię, że mi się nie podoba, ale jednak już takie rzeczy słyszałem, tyle że teraz nosi to w miarę wyraźne znamię Topolskiego (szczególnie pitu pitu na blachach). Co do sortu drugiego to podoba mi się szalenie (choć akurat też już słyszałem, bo chwalił się tym Irek wcześniej) (ale wcześniej też mi się podobało). I tu jest pewien dysonans między nowością na tej płycie, a czymś co obecnie nie jest rozwojowe.
***
Tak więc element zaskoczenia wiąże się głównie z "nowym wizerunkiem" Columbusa, choć zdarzają się również smaczki w układzie płyty, np. "klasyczny" trwający 1,5 minuty rzeźnicki noise, który w następnym numerze okazuje się podstawowym fontem całkiem konceptualnej "piosenki" z melorecytacją Pawła Paulusa Mazura.

I tu przechodzę do następnej kwestii, że wbrew bogactwu instrumenatalnemu każdego członków tria udało się wygenerować w sumie 3 świeże numery (miksowane przez Schwarza), reszta zaś stanowi slow-core'owo-jazzowo-avant-experimental magmę, która najwyraźniej jest domeną Irka Swobody (tak można wnioskować, ponieważ to on miał pieczę nad miksowaniem poprzednich materiałów zespołu).
Więc odczuwam pewien niedostyt, że nie ma więcej stricte rockowych killerów nad te, które są obecne, że nie ma popisów instrumentalnych (np. Topolskiego, skoro już zasiadał na perkusji), że jak na tę współpracę (i jej możliwości), w sumie ostało się mało materiału.
***
I chciało by się, aby płyta była maksymalnie "odjechana" w jedną stronę: np. Columbus nagle wypuścił "popową" (jak na ich standardy) płytę, która oburza dotychczasowych fanów, zdobywa rzeszę nowych, umiarkowanych fanów, którzy są zaskoczeni dotychczasową muzyczną historią zespołu.Ale przecież dzieło muzyczne nie jest zestawem braków i wyobrażeń na jego temat, ale sformalizowaną konstrukcją, która w tym kształcie mimo wszystko się broni: zespół zachował twarz (czyt. swój styl), pokazał też nową twarz (może czasem zbyt wakacyjną dla niektórych), zrobił to w sposób poprawny, chwilami zahaczając o wybitność, nie zanudził, zcalił charakter trzech indywidualności, stał się bestsellerem serwisu "Serpent".
***
A po ostatnie, nagrania pochodzą z 2006 roku, co do których już nikt nie miał nadzieji, że prace zostaną zakończone, a ich wyniki się ukażą. Columbus Duo ponownie od długiego czasu jest duo, czas zatarł ślady działalności tego trio, zatem pozostaje nam się cieszyć, że materiał jest i nie zawodzi.

Być może to wynika z tego, że "Storm" wypływa bardziej z "Hand Made", które ze względu na "morskie opowieści" bardziej mi się podobało ("Motherfucker", "Takemura").
ps. ha, mówiłem, że jak Luke Skywalker
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz