i znowu piątek, 25 września
bo się rozpisałem o nie wiadomo o czym.
A przecież w piątek pojechałem na działkę do Piotra. Autobus do oszą spóźnił się 20 minut, potem stanie w korku, przynajmniej fajnie było, jak płaciłem w kasie samoobsługowej. Zbieraliśmy od 18 do niemal 20. Aż zrobiło się ciemno i zimno. Całkiem, całkiem dużo tej aronii było, jakieś 10 kg z tych dwóch krzaków. Będzie nowy nastaw.
W sobotę odstawiliśmy wizytę u matuli. Przez jakieś 3 ha chodziliśmy po lesie w poszukiwaniu grzybów. Akurat było tyle, że starczyło (po odcedzeniu robaczywych) do jajaecznicy w niedzielę. Kończy się kolejny rozdział z życia dzielnicy. Zamykają sklep spożywczy, gdzie kupowaliśmy piwo miodowe. Siatkarki wygrały z Chorwatkami, chyba.
***
W niedzielę leżakowanie, mocno się podciągnąłem w Skvoreckim, jakieś 20 stron. I tak jakoś zeszło. Finalnie się podjaraliśmy "Casino Royale", by...
***
...w poniedziałek utrwalić sobie intrygę "Quantum of solace". Tym razem bardziej mi się podobało, niż za pierwszym razem. Wiadmo, że bardziej kiczowate, ale daje radę.
***
We wtorek (29 września) spotkaliśmy się w komplecie na próbie. W głosowaniu na piosenkę, którą ewentualnie moglibyśmy nagrać "studyjnie" zwyciężył "cornershop" przed "hasselhoffem". Wynik zaskakujący co nieco.
***
Zaś w środkę kontynuowałem krucjatę w obrabianiu zdjęć z Portugalii, a Pyszczku zajęło się oglądaniem "Losts" odcinek po odcinku z pożyczonego dvd.
I tyle.
***
A, w sobotę, jak oczekiwaliśmy na autobus, widzieliśmy znowu mega szczury w "naszym" zbiorniku retencyjnym. Jeden jadł kaczkę. Wielkie jak mój penis, bez mała 20 cm.
***
Z nowych nowości niewiele jest rzeczy, które przykułyby moją uwagę. Już nawet Dazzling Killmen słuchałem raczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz