poniedziałek, 5 października
Strzelić należy następną konfesję — już nie chodzimy na hiszpański. Z dwóch powodów: ostatnio i tak uczyliśmy się słabo (lenistwo), więc nie ma sensu wydawać na nasze nieuczenie pieniędzy (skąpstwo). Idąc na myślową łatwiznę, i tak więcej niż 3 czasów przeszłych i dwóch przyszłych nie przełknę, jeżeli już będę używał — będę się posługiwał pojedynczymi. Bez praktyki nie da rady. Pozostaje mi liczyć na super memo, które dziubie Pyszczku i okazjonalne czytelnictwo.
Zatem w piątek (2 października) wybrałem się na kosza. I na razie tak pozostanie.


***
Dokończyliśmy terminatora (recenzja wcześniej), i chwyciliśmy za film "Naboer" (Drzwi obok). Ponieważ "Opętanie" przerodziło się w jakąś teatralną (ja) groteskę (Pyszczku), to nawet nie mieliśmy specjalnych zapatrywań. Tymczasem — jako znamienity filmoznawca — muszę stwierdzić, że "Naboer" to "klasyczne" kino europejskie, w dodatku skandynawskie. I tym bardziej złożyło się to niezwykle ciekawie, bo bez kozery można uznać, że film ma coś w sobie z Polańskiego ("Wstęt") i jest brutalnie dosadny niczym Żuławski. Film jest prowadzony niespiesznie, nieźle zagrany, zaskakujący (może oprócz samej końcówki, która jest dosłownym rozwiązaniem zagadki), szokujący w przypadku naprawdę brutalnych, zagranych realistycznie scen. Oczywiście nastrój opowieści wygrywa, lokalizacje są znakomicie dobrane i nakręcone, zaś groza narasta z każdą chwilą, jakiś kafkowski czy klaustrofobiczny klimat jest przejmujący. I muszę przyznać, że w scenie, kiedy występuje dwóch mężczyzn można poczuć prawdziwy strach. Film zdecydowanie ma momentami więcej napięcia niż w całym tak skarconym przeze mnie filmie Żuławskiego. Uff.


Trochę wietrznie, momentami popadało, ale ogólnie dużo powietrza.
Na kilka następnych obiadów będziemy mieli kawałki pieczeni w wielkiej (2,2 kg) karkówki, więc łatwizna. Polki wygrały w siatkę te 3 miejsce, ale nie oglądałem.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz