czwartek, 1 października 2009

ja, zgred

Oglądamy "Opętanie"/Possession (1981) Żuławskiego. Jak ładnie napisali na filmwebie: "Andrzej Żuławski, być może nie posiadł wszechstronnego talentu Romana Polańskiego (...), ponieważ rodzaj sztuki filmowej przeznaczony do węższego grona widzów, po prostu mu na to nie pozwala". Trafne. Jeszcześmy nie obejrzeli do końca, ale pytanie już padło: "jak bardzo on jest — też reżyser — pojechany". Odpowiedzieliśmy też sobie, że gdybyśmy mieli wybierać między "prawdziwą sztuką" a wszechobecną zamerykanizowaną popeliną w stylu "Casino Royale" (oglądane w wersji hd właśnie przed chwilą), to wolimy to drugie.
Oczywiście taki pogląd jest uproszczeniem sprawy. Ale podstawowa kwestia jaka mi się narzuca: gdyby film był przepięknie oświetlony albo był w technicolorze, jak wiele by zyskiwał w kwestii wizualnej.Bo jak mówią, nie ma ch... we wsi, ale obecnie i muzyka i film muszą brzmieć i wyglądać, żeby ktokolwiek chciał na to zerknąć. To mówię ja, domowy twórca. To jest ważne. Weźmy Shellac — Extraneous Material (1993-2000) i numer "The admiral", która tam jest nagrana "w sali", powiewa jak solidny metal-core'owy band z domu kultury, sprawny technicznie, ale prosto łupiący. Bez warstwy realizatorsko-producenkiej (i niech Alibini nie baja, że on nie produkuje, tylko puszcza record na konsoli i po prostu nagrywa, akurat), cały Shellac i związana z tym nobilitacja noise, którą wygenerował by nie istniały.

To się trochę nakłada na obecną polską dyskusję o finansowaniu kultury itp.
A z pewnością zgrywa mi się z dokumentem, którego fragment widziałem na tvp kultura, właśnie o kulturze wysokiej wobec wszechobecnej władzy taniej rozrywki i konieczności zysku.
Dyskusja jest wielowątkowa i być może przykłady nie zawsze zostały wybrane stosownie.
Tylko w ramach przybliżenia: wypowiadał się Kuczok, że dyskusje o sfilmowaniu jego ksiażki obracały się wokół kwestii, że ma pływać jacht, który będzie miał logo firmy komórkowej — śmiech, wiadomo.
Był Bartoszewski, który z całą swoją swobodą i prostotą wyjaśniał, że Polska właśnie dogoniła zachód we wszelkich formach taniej rozrywki i że nie ma prostej recepty na "procentową" wygraną sztuki wysokiej nad niską.
Był inny głos — moim zdaniem rozsądny — że obie te warstwy ulegają całkowitemu wymieszaniu, więc lament tudzież stawianie w zaparte na wyższość owej wysokiej jest anachroniczne.
Z innej strony był twórca, który mówił, że sztuka jest po to, aby skłaniać do myślenia i że specjalnie nie przedstawia prostych wyobrażeń, co więcej, wcale nie nie ma przedstawiać rzeczywistości (ale z tym już nie do ludzi, naprawdę) — ale w tym czasie pokazywano kilkudziesięciocentymetrową wieżę sklejoną z zużytych kostek mydła, no brawo.
Był jeszcze pan, który w dosyć ostrych słowach mentorował, że jeżeli ktoś jest prostakiem i konsekwentnie chce nim być, to ci z zachodniego (czyt. wychowanego) świata będą patrzyli właśnie na niego jako na prostaka właśnie.
Więc co do tego wszystkiego mam mieszane uczucia. Oczywiście "Opętania" nikt nie każe mi oglądać, po wtóre, tak naprawdę Żuławski jest ekstremistycznym marginesem kina światowego, jednak. Oczywiście są uznane dzieła, które łączą doskonałość techniczną z powagą treści i są arcydziełami kina. "Opętanie" nie jest.
Wcale nie daleki jestem prostackiej kwestii, że jeżeli ktoś chce państwowych pieniędzy, aby móc kleić figurki z mydełek — to ja dziękuję bardzo. Jest oczywiście w tym dużo przesady, ale ile tak naprawdę wartościowych obrazów filmowych wypocono w ostatniej dziesięciolatce w Polsce, które naprawdę trzeba obejrzeć, nie patrzy się na nie z odrazą, i dlaczego uzyskały mniej sławy i nagród niż filmy czeskie?Jeżeli o mnie chodzi, to mój wniosek jest drastyczny — zamknąć tv polską i żadnego finansowania.
Oczywiście niespełnialne, podobnie jak niestety nie można mieć kraju bez rządu, sejmu i całej reszty.
Ponadto, jak ktoś będzie chciał ulepić mydełko, to i tak sobie to zrobi.
A być może rzeczywiście jest tak, że tzw. społeczeństwo należy wciąż kształcić i pokazywać sztukę wysoką (może niekoniecznie tą z mydła) i otwierać możliwości percepcji, a przynajmniej budować bazę pod tolerancję dla różnych przejawów sztuki właśnie.
Ale zdaje się, że to jest praca syzyfowa i chyba nigdy w żadnym społeczeństwie taka sztuka się nie udała.
Osobiście zamiast penetrowania nowoczesnych instalacji i innych cudów sztuki nowczesnej wolałbym w szkole historię malarstwa i muzyki klasycznej.
A być może jeżeli tzw. społeczeństwo chce być GUPIe, to niech se jest. Przecież społeczeństwa nie ma raczej.
Eee, a jaki miał być wniosek?
Może taki, że większym "złem" jest wszechobecna machina promocyjna, która gładkim lukrem przykrywa owe "marginesy" dla tych, co może nawet chcieli by je obejrzeć. Ale to temat na inne wypociny.
Podsumowując to, co mnie najbardziej zdenerwowało: mecenasowi państwowemu z naszych (moich, twoich) pieniędzy mówię nie. Po pierwsze, że u nas bandy darmozjadów i tak je ukradną, a te których nie ukradną, to się zmarnują. Po wtóre, aktualność rozmaitych rządów gwarantuje tyle samo, jeżeli nie mniej obiektywności w sztuce niż wyklinani (przez owych obrońców mecenasu państwowego) producenci jogurtów.
Więc, bez filmu o Westerplatte ja się obejdę. A nawet wolę, żeby zrobił go jakiś amerykański Wiśniewski z Dodą w roli głównej. Przynajmniej będzie na co POPACZYĆ.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Bez państwowego mecenatu nie byłoby "Literatury na Świecie".

Anonimowy pisze...

Ani słowo/obraz terytoria. I moje życie straciłoby sens :)

vreen pisze...

no dobra, wpisuj(cie), co koniecznie MUSI być dotowane, a ja się do tego przychylę
ps. ale mamy zgodę, co do tego, że możemy poświęcić tvp kultura, aby zniknęło wszystko z logo tvp?

Anonimowy pisze...

Nie, TVP Kultura też nie poświęcamy. Za to wnioskujemy o dotacje dla grupy Kevin Arnold i dla blogu Vreena ;) I dla piwa, żeby tańsze było.

google pisze...

Nie wiem ale to nie wydaje mi sie realne