niedziela, 11 października
W piątek były sporty na sali, tym razem większość skupiła się na siatkówce, w kosza grały same leszcze, więc poziom nie był zbyt wysoki. Ale trochę ruchu nie zaszkodziło.
***
"Cronos" Guillermo del Torro jednak był rozczarowaniem. Sam pomysł niezły, wykonanie już gorsze, końcówka w stylu amerykańskiego kina klasy B, jakby jedna z realizacji powieści Stephena Kinga. Jakie więc szczegóły decydują, że reżyser wypada słabo albo wypada genialnie? Na pewno w tym wypadku też kasa, nie było jej wystarczająco dużo by stworzyć przekonujące dekoracje, odpowiednią charakteryzację postaci (vide "El Labirynto").
***
"Cronos" Guillermo del Torro jednak był rozczarowaniem. Sam pomysł niezły, wykonanie już gorsze, końcówka w stylu amerykańskiego kina klasy B, jakby jedna z realizacji powieści Stephena Kinga. Jakie więc szczegóły decydują, że reżyser wypada słabo albo wypada genialnie? Na pewno w tym wypadku też kasa, nie było jej wystarczająco dużo by stworzyć przekonujące dekoracje, odpowiednią charakteryzację postaci (vide "El Labirynto").

Tak więc wyglądała moja edukacja filmowa — nie do przecenienia jest fakt, że będąc dzieckiem miałem okazję oglądać narodziny serii Star Wars, miast wychować się na "Wojnie klonów".
Może mógłbym jeszcze dorzucić "Terminatora", "Rambo" i "Rocky'ego" — ale równie dobrze mógłbym wymienić "Gorączkę sobotniej nocy", "Sprawę Kramerów" czy "Butch Cassidy i Sundance Kid" (pisowni tego tytułu nigdy nie byłem pewien), albo "Karateków z kanionu żółtej rzeki" i innej rzeszy bezimiennych filmów o indianach czy walczących mnichów z Shaolin — część nie przetrwała próby czasu, zaś część — nieutrwalana — nie zdołała stworzyć kanonu.

Wiadomo, że na "Ósmego pasażera Nostromo" byłem za młody, zaś w pewnej chwili zajarzyłem, że Alien 2 jest jeno wtórną strzelaniną, która siłą rozpędu bazuje na dekoracjach wymyślonych pierwej.
Niemniej, "Alien", na wypasionej ostrości obrazu, oglądany w nocy z piątku na czwartek, okraszony nazwiskami (Ridley Scott, John Hurt, Ian Holm, Yaphet Kotto — pamiętny Kananga z "Live and let die", Jerry Goldsmith — muzyka), robi wrażenie, nawet jeżeli się wie, co sie stanie z przebudzonym ze snu Johnem Hurtem.
Szczególnie wyjątkowe wrażenie robią syntetyczne dźwięki wszelkich możliwych urządzeń elektronicznych i mechanicznych, którymi napakowny jest statek kosmiczny, umieszczone w różnych miejscach stereo, do tego niepokojąca muzyka symfoniczna, co do której nie miałem pojęcia, że tam w ogóle jest.
I oczywiście cała scenografia, pełna szczegółów, detali o niecodziennych kształtach, fantastyczny montaż na początku filmu, przywołujący na myśl "Odyseję kosmiczną".

Mimo nocnego seansu wstałem w sobotę o 8, zaliczyłem masarnię — znów będziemy mieli pieczyste na pół tygodnia. Pyszczku skoczyło na miasto, ja skoczyłem na kawę do kuchni. Na dworze był lekki chłodek, ale było słonecznie i zachęcająco. Uzbrojony w rękawiczki postanowiłem sprawdzić, czy działa jeszcze stary zakład rowerowy na dolnej/górnej Oruni na ul. Diamentowej. Biblioteka publiczna oraz weterynarz jeszcze tam są, ale zakładu już nie ma. Trzeba będzie poszukać gdzie indziej. Wyjechałem o 11, wróciłem o 13, by zrobić obiad. Niechętny zmianom zrobiłem tradycyjną trasę na Dolne Miasto — stare, sypiące się kamienice w sobotni słoneczny poranek wciaż wyglądają pięknie, tym razem zaszedłem do antykwariatu na ul. Łąkowej i kupiłem dla Pyszczku Koontza za 5 zeta. Wróciłem inną trasą, przez zaplecze dolnej Oruni, zobaczyłem nową pętlę autobusu 123, nową, he he, kiedyś w ogóle tam autobus nie dojeżdżał, ot, szła mizerna asfaltówka dalej, na działki.
***
Wieczór zastał nas u Duszków i meczu piłkarskim — wiara w narodzie jednak nie zaginęła. Ja osobiście wolałbym, żeby ktoś tym kopaczom spuścił niewiarygodny łomot, jakieś 6-0, żeby był wstyd, a potem ich formalnie wybatożyć, jak to kibole czasem wpadają na trening swojego klubu i łamią nogi graczom nie za bardzo przykładającym się do pracy — takie radykalne zapędy, jakie oczywiście mam w zanadrzu. Tymczasem nie dość, że wylosowałem wynik (0-2 dla Czechów), to jeszcze było tak, jak się spodziewałem, było mizernie, słabo, nudno, fajtłapowato. Nawet ta pierwsza bramka wyraźnie oddawała nastrój meczu, przy błędzie dwóch obrońców, piłka jakoś minęła bramkarza i odbijając się od słupka ledwo wtoczyła się do bramki. Właściwie, to momentami było tak, jakby wskazywało, że kopacze naszej narodowości nawet się odrobinę starali, ale ich umiejętności i możliwości są tak żenująco niskie, że ich mizerne wysiłki po prostu nie mogły przynieść jakiegokolwiek skutku.
***
Tu miałem inny fragment, ale i tak się polało w sieci i tv tyle jadu — że nie miało to sensu. Inna myśl mi przyszła. Że taki Stefan Majewski przez pół życia marzył, żeby być trenerem kadry. Co prawda jego koledzy z boiska zaletami nie grzeszą, ale to w końcu koledzy. I Stefanowi stał się cud — spełniło mu się jego marzenie. Może nie tak jak chciał (może rację mają tacy, którzy twierdzą, że spełnienie marzeń to przekleństwo). I po prostu to nie jest jego wina, że ma za małe umiejętności. Jedni chcą grać na gitarach, inni chcą trenować. A że bozia talentu nie dała.
***
Być może rację mają Ci, że skłonność do malkontectwa i narzekania w naszym narodzie jest nadmierna i przynosi wiele szkody. Ale jakże szkoda, że tak mało budujących przykładów rzetelnej pracy przynoszącej wymierne korzyści mamy w naszej rzeczywistości, począwszy od szczytów władzy, a skończywszy na nizinach władzy, bo sport to jednak władza. Może nawet lepsza, bo państwo w państwie do rządzenia łatwiejsze i mniej ludzi trzeba obdzielić.
***
Argentyna wygrała! Ci to dopiero mają kłopoty. Mieć takich graczy, mieć takiego trenera (to oczywiście nieszczęście), ale to tak jakby nagle reprezentację poprowadził Piłsudski — nikt by nie powiedział nie. (Swoją drogą to ciekawe, w naszym środowisku nie ma ani jednego legendarnego piłkarza, który by się nie spalił, nie zbłaźnił, nie umoczył, który w narodowym na selekcjonera plebiscycie wygrałby zdobywając 90% głosów). (przypominam, Smuda nie jest legendarnym piłkarzem, a Kasperczak prowadził Górnik w zeszłym sezonie, hi hi).
Gola na wagę 3 punktów zdobył Martin Palermo (zabawne, gola — wydawałoby się na wagę remisu i płaczu milionów Argentyńczyków zdobył Rengifo — ten piłkarz zesłany przez włodarzy Lecha do Młodej Ekstraklasy, ot ironia), piłkarz 35-letni, którego powołania w ostatnich meczach wzbudzały tyle negatywnych dziennikarskich głosów tamże. Piszę o tym, bo mam do tego piłkarza sentyment (niekoniecznie związany z jego wiekiem, he he), gdyż w zamierzchłych czasach byłem świadkiem jego spektakularnego występu na mistrzostwach Ameryki Płd., czyli niestrzelenia 3 karnych w jednym meczu. Owszem, finezją to on się nigdy nie odznaczał, ale jest rekordzistą pod względem bramek w lidze, jakimś rodzajem grającej tam legendy. Wtedy widziałem to na własne oczy, o szaleńczej porze, gdzieś między 1 a 3 w nocy. Takich rzeczy się nie zapomina. No proszę, Martin Palermo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz