piątek, 29 grudnia 2017

Kevin Arnold - quinine (1996)



strona A
live, kaseta nieco bez sentymentu, ALE
"shampoo" jednym z lepszych nr, hah! nagranie z konsolety (być może to był występ w tym sporym klubie koło AWF), przyatakowałem  wokalem (kilka razy podczas występu, bez litości), jest noise, zrzyna z Jesus Lizard, ale nie powstydziliby się (dzisiaj chyba tylko hc-owcy tak grają)
ciekawe, że Kamila wchodziła tylko na kilka nr
taki zrzynany również "television" dużo za długi, ale nie można tego zagrać inaczej niż pełnymi czwórkami przecież
wbrew pozorom "wool" różni się od "ray" (acz wokalista potrafił się zmylić)
(chyba nie ma opcji, przed 50 trzeba będzie to nagrać w studio na pełnej kurwie)
"happy dwarf" wykazał się takim potencjałem, że nawet Jurek przejmując nasz zespół zaadaptował ów nr
"pornography" = konsola czasem się przydaje = w końcu słychać ten duet wokalny
inne słowo mi jeszcze przychodzi do głowy = ZARZYNANY
niemniej, chyba ciężko nas było obkumać, niestrojąca Hondo III nie poprawiała wizerunku
na zakończenie muzyczny żarcik oraz numer przebojowy, być może z tego przesteru konsoli wyczailiśmy, że bas musi być przesterowany, uwaga: jest inna melodia wokalu na I pierwszym refrenie
skok zapewne też był


strona B
*live (cholera wie gdzie)
dużo sprzężeń, "szaleństwa" na gitarze
"stary, te blachy kosztują przynajmniej 5 baniek" = czyli "ray" zakończył się tradycyjnym skokiem na perkę
^live (być może technikum)
na czeskich jolanach wtedy graliśmy (tę basową świetnie słychać na początku nr), wokal słyszalny, nr mieszane: wczesny etap produkcji z Kamilą ("batman", "her" od Johny, "pornography") oraz rzeczy, które wymyślał Marek ("markabas", "james"), nudne to i powtarzające się dłużyzny (kiedy nie grałem chwytów rzeźbiłem "noise"), ale jest pewien potencjał w tych 4-chwytowych nr i dziewczęcych pokrzykiwaniach ("water", "pornography"), jest aplauz, są konkursy (jedzenie jogurtu, "pan Ryszard Cieślak znów ruszy w tłum i wybierze losowo")
nr się już będą powtarzać na tych kasetach, jak to na próbach, rzeźbienie
czy ja już tłumaczyłem, że jak nazwa wskazuje, "hełmoński" to nasza wersja Helmetu? 


 
 
 



czwartek, 28 grudnia 2017

Kevin Arnold - avenue (1996)



jak kiedyś tę kasetę bardzo lubiłem, bo słychać tam było coś więcej prócz blach
tymczasem chwilami jest to monotonny koncert na dudy i basy
niemniej, to chyba jedna z bardziej artystycznych kolaboracji wokalnych moich i Kamili, która umiała niewiele, na pewno nie śpiewać, ekspresja głęboko schowana (w sumie do dzisiaj nie wiem, czemu z nami śpiewała i czemu tak długo się ze sobą męczyliśmy) (dzisiaj mogę rzec, że to był pierwszy przejaw różnicy pokoleń, którego teraz doświadczam, ale nie mogę zrozumieć = wiecznie "młody" = myśmy wtedy byli jeszcze na winach, a oni już na amfie)
ALE np. "scream" jest bardzo fajnym zupełnym zaprzeczeniem tezy
muszę też przyznać, że podobnie jak w przypadku III VU, bardzo dobrze (z jakich powodów? zabrakło zasilacza, który poszedł na klawisze?), że gitara nie ma przesteru
"today" smashingów = się słuchało rzeczy, ba, szał koncertowy w technikum = nasz najlepszy numer (ciekawostka, tutaj wyłącznie wokal i gitara)
ogólnie nie jestem pewien "datowania" tej kasety = po zestawie numerów wnoszę, że to był etap przechodni, próba zakamuflowania żałoby po Johnie, tak jakby nam się wydawało, że tak naprawdę potrzebujemy wokalistki = nie potrzebowaliśmy, ale jedyny singiel w studio wyszedł ekstra
it would be so nice = Mudhoney, zawsze się szczyciłem, że słuchaliśmy
o k... = jesus = cover VU, i to jaki!
(to chyba musiały być pierwociny, Kamila ma jeszcze taki wysoko dziewczęcy głos, tak jakby podobny, stąd i chęć śpiewania)
na klawiszach zaś musiała grać jej koleżanka, która swego czasu pojawiała się na próbach w New Port, TAMTEMI czasy to była niezła miejscówka
słowo się rzekło = wczesna wersja "headache", to stąd wzięła się wizja, że musimy tych klawiszy użyć w studio (skoro nie ma gitary = ja grałem), ten obszerny, wielokilogramowy zestaw wzięliśmy zresztą do studia, a Tomasz Dolny niczego się nie bał i niczego nie zabraniał; obczaj końcówkę
teraz ruszam na stronę A
która oznaczA
że naszą najważnieją płytą było "Every Good Boy..."
stąd "family killer" brzmi tak jak powinien brzmieć, aczkolwiek wersja DEMO ma swoje nieprzemijalne highlighty
w dzisiejszych czasach ciężko to przeKodymować, ale w czasach "Mendy" Apteka była bardzo sub-pop
"pink monster of cakes" to była Johna, ale też oczywiście Mudhoney, w sumie jestem bardzo zadowolony, że z 60/70s rocka przeskoczyłem na amerykańską muzę, że Johny, który obok Kreatora i Antaxa mógł słuchać Mudhoney, że jednostki, dzięki którym kultywuję wspomnienia, tak, to głównie o nie chodzi
ach, "her", to też była Johna, to była piosenka miłosna (dobra, to kiedy znajdę TAMTE kasety?) = obczaj, jak tam Johny wywija na perce
pod wpływem wina i okresu międzyświątecznego cofam słowa o monotonni i nudzie = genialny wehikuł wspomnień





piątek, 22 grudnia 2017

Kevin Arnold - talking picture... (1995)



już tak miałem się pogrążyć świątecznie, kiedy pojawiły się kabel i kaseta, więc proszę
(a tak Adaho, po nagrywaniu 26 kaset "Lo-Fi" w ciągu roku przez Wojta, magneciak trafił w końcu do mnie)
(tak, jedna kieszeń wciąż stopuje)
***
i co my tu mamy
trzeba dużo samozaparcia, by tego wysłuchać i dużo wyobraźni, by to usłyszeć
skoro jest napisany Marek, tzn. że on przyniósł magnetofon i wciskał record, swoją drogą, co za czasy, że nawet porządnego magneciaka nie mieliśmy
no ja słyszę, że z Nirvany nieco przeskoczyliśmy na noise-rock (bo Thing, bo Jesus Lizard), oczywiście zainspirowani Sonic Youth (cover Stooges), nie umiejąc tego robić, przypadkowo wcisnęliśmy wczesny etap Blonde Redhead, hahaha, jest też balladowy VU, te intra mieliśmy super
najprzyjemniej jest, kiedy nie ma blach (w wavosaurze podgoniłem sporo basu), tytułowy nr jest nawet słodkawy
jako hidden track wyodrębniłem jakąś własną solówkę, o której nie miałem pojęcia, to był szpulowiec na dwa tracki, trafienie z synchronem z reguły się nie udawało
 

35 min PRAWDZIWEJ muzy
(wtyczka dla zbyt wrażliwych):
A1 - pierwsza minuta całkiem porywająca, od 2:09 jest kolejna świetna minuta
A3 - do 45 s (albo zwrotki dla tych, co znajdą)
A4 - bierz całe
A5 - od 0:55, tam nawet jak wchodzi wrzask, to są zadziwiające mnie chwyty gitary
A6-B1 - obowiązkowo
B2 - nie dziwię się, czemu nadaliśmy taki tytuł, od 1:01 jest pół minuty MUZYKI (!), a od 2:02 jest ślicznie (przez minutę)

zatem dużo głośnej zabawy na święta!


https://vreen.bandcamp.com/album/kevin-arnold-talking-picture-1995




święta 2017





sobota, 2 grudnia 2017

Code Name: Jaguar / Corrida Pour Un Espion (1965)



Jeffa Larsona tudzież Raya Dantona już widziałem, obrazki z Alicante zwracają uwagę, wesoły obraz z koniecznymi elementami akcji i nawet lekką obyczajówką, jeden moment napięcia przy rozbrajaniu bomby, obecne również zabawne pranie mózgu



Violence for Kicks / I violenti di Roma bene (1976)



trzeba przyznać, że w tej nędznej kryminalnej głupocie występują brutalne sceny = giallo, eh ci Włosi



Videodrome (1983)



David Cronenberg, James Woods (to czas wideo i kina nocnego w mej pamięci), troszkę zbyt wydumane jak na moje pojmowanie, kilka obrazków bardzo efektownych, fabuła też na swój sposób trzymała w napięciu = takie stare kino 80s




Blade Runner 2049 (2017)



kino z Wojtem
jednak trochę za długi, choć trzeba to docenić w teraźniejszości, no i bardzo głośno
mniej by mi doskwierało, gdyby zostawiono w konwencji czarnego kryminału, bez durnych mesjanistycznych wstawek, mniej by mi przeszkadzało, gdyby na siłę nie robiono z tego drugiej części Blade Runnera
oczywiście łopatologia/podawanie na tacy wskazówek dla widza jest wstydliwa, nie obyło się też bez kopaniny i strzelaniny z filmów akcji, reszta całkiem przyzwoita jak na współczesność i mógłbym się w tym filmie zakochać (jak onegdaj), biorąc pod uwagę taką samą pogodę, jaka będzie u nas do kwietnia oraz zamiłowanie do popadania w klimat i ambient = mógłbym się tym wałkować



Chato's Land (1972)



Charles Bronson oraz Jack Palance w swoich typowych rolach twardych gości po obu stronach barykady, prosta fabuła, a jakoś trzyma napięcie ta rozgrywka między sprytnym ściganym a tępą grupą // aczkolwiek, popełnił koszmarny błąd taktyczny i się zemściło, reszta rzeczywiście dość rewizjonistyczna
Jerry Fielding muzyka (czy to słyszę
?)



The Blonde from Peking (1967)



Mireille Darc mi nie robi, bardziej Giorgia Moll, Edward G. Robinson, sławetny Al Capone mnie zadziwił, bo jego image na starość zapewnił mu role w wielu spy filmach, do tego szczudłowaty Claudio Brook ostatnio widziany w jako Coplan
przyzwoity pomysł na akcję, bywa nawet napięcie i do tego trzymająca je minimalistyczna muzyka François de Roubaix, skończyło się przyzwoicie jak na lekką komedię przystało





leciutki kryminał, bardzo żółta kopia, dość niemłoda aktorka, muzyka, choć adekwatna, bardzo w tle
tak piękne znajome lokalizacje, że aż się chciało oglądać



Army of Shadows (1969)



nowo poznany Lino Ventura, Simone Signoret oraz fr ruch oporu (to mnie najbardziej gryzło = wygodne okoliczności) (oki, rozumiem, to szyszki), Melville, przepiękne lokalizacje oraz końcowe zaskoczenie (wcześniej się nie zorientowałem, kto jest szefem = ta czapka mnie zmyliła)
bohaterów tragicznych już się naoglądałem w polskim kinie z okresu



Orions belte (1985)



Norwedzy! (miło słyszeć ten język) jest niejaki zaczyn pod przygodówkę, bohaterowie robią za sympatycznych, często pijanych abnegatów (ogólnie swojszczyzna pracujących)
od kiedy spotkali ruskich szpiegów zaczyna się sensacyjna akcja z ucieczką i strzelaniną, a następnie jest film survivalowy



piątek, 1 grudnia 2017

Lotosblüten für Miss Quon (1967)



egzotyczna lokalizacja (pojedyncza) oraz egzotycznie wyglądający (wręcz demonicznie) antagonista, w tym wypadku przedstawiciel "prawa", poznałem jeszcze jednego aktora (ten łysy, z wąsem); aferka z diamentami znalezionymi w ścianie, odrobinę scen akcji, właściwie wyszedł z tego krótkotrwały melodramat (słaby), który machnąłem niemal w dwa dni



Lisa e il diavolo (1973)



wyraźny znak, że i Sylva Koscina i Elke Sommer, kiedy już niemłode, tracą swój urok, szczególnie przy nieumiejętności gry aktorskiej, acz cycki, które było nawet widać, wciąż atrakcyjne (zakładam, że tylko to ma dla mnie znaczenie)
sam film = horrorystyczno-mistyczny = w ogóle mi to nie leży
acha, Kojak z nieodłącznym lizakiem jest ok



The Brothers Grimsby (2016)



aż płakałem ze śmiechu, bo ta głupia komedia, profesjonalnie zrobiona, śmieszna chwilami była, wszystkie chwyty wobec widza zastosowane, skatologiczny humor, ale zadowoleni OBOJE (!) byliśmy



Les Aventuriers (1967)



Alain Delon, Lino Ventura (którego właśnie poznaję w "Army os Shadows"), Joanna Shimkus jako energiczna artystka
zaczęło się jak film przygodowy z zapowiadającym się romansem, ciekawym trójkątem bohaterów i niezwykle młodzieńczo męskim Alain w kurtce lotniczej z kożuszkiem = klasa i obiekt westchnień
brak pewnego realizmu (taki jacht?!) sugeruje mi, że film jest jakby pochwałą życia, szczególnie w wydaniu wolnych zawodów, druga część filmu klasyczna katastroficzna przygodówka, sceny podwodne, zarośnięty Delon wygląda niezwykle i wciąż lepiej niż Ethan Hawke



nigdy nie wyglądał tak dobrze



mi nawet szkoda, jak wyrzucam zepsutą skarpetkę, więc tym bardziej przykro
bądź zdrów!



niedziela, 22 października 2017

Coplan sauve sa peau / Coplan Saves His Skin (1968)



tym razem rzeczywiście z Margaret Lee w "podwójnej" roli (bo gra bliźniaczki, ale gra tak samo), nieokreślona mieszanka kryminału, szpiegowskiego i mysterioso, w którym nie do końca wiadomo, gdzie leży ta intryga
kiedy już pojawia się zły (brat), to jest kuriozalnie śmieszny, i wciąż nie wiadomo, dlaczego miałby być tym strasznym złym
mistyczna końcówka jeszcze osłabia wartość filmu, podobnie jak absurdalne pojedynki w wąwozie niedaleko ruin imponującego starego zamku (chyba nie Alamut Kalesi), gdzie pomieszkuje i ma swoje tajemnice zły brat, z których zwycięsko wychodzi oczywiście Coplan



Thunderbirds Are GO (1966)


 
 

"Pomimo, że się różnią, kukiełki Scotta Tracy i Paula Traversa wzorowane były na Seanie Connery" = ujrzała wcześniej to podobieństwo Małżonka
Obejrzane z Wojtem, przy nieprzesadnej ilości alkoholu, ale były orzeszki, paluszki, popocorn, a potem jeszcze siedziałem na www do 1:30 i słuchałem exploding in sound records
fabuła mało interesująca, najciekawsza scenografia (prawdziwe sf) oraz bardzo imponujące lalkarstwo i całkowite wyposażenie tych postaci i wnętrz (ba, Derek!)



Santo and Blue Demon Against the Monsters (1970)



ach, jakichże tam potworów nie ma, fatalna fabułka, przedłużające się sceny meksykańskiego wrestlingu, kuriozalna scena romantycznego pocałunku w aucie wzbudzała we mnie jakieś obrzydzenie, inna ciekawostka, że dobrzy jeżdżą wypasionymi amerykańskimi kabrioletami,
jeden z najbardziej chujowych filmów


Jak być kochaną (1962)



Wojciecha Hasa, scenariusz oparty na opowiadaniu Kazimierza Brandysa pod tym samym tytułem. Barbara Krafftówna, Zbigniew Cybulski. "W mieszkaniu Rawicz raz jeszcze okazuje się człowiekiem niedojrzałym. Skupiony na własnym nieudanym życiu nie rozumie poniesionej dla niego ofiary. Na oczach Felicji rzuca się z okna w akcie desperacji. Ginie na miejscu". Wieńczysław Gliński – naukowiec amerykański spotkany w samolocie, Zdzisław Maklakiewicz – Zenon, dziennikarz w samolocie, Kalina Jędrusik – dziewczyna w kawiarni słuchająca opowieści Rawicza, Wiesław Gołas – żołnierz niemiecki gwałcący Felicję, Mirosława Krajewska – stewardessa (siostra zakonna), Artur Młodnicki – Tomasz. Ciężki to temat, ale podany w powoli odsłaniającej się fabule (pół-liniowo). Smutne, acz wartościowe w oglądaniu. Dobre kino.



L'affaire Farewell (2009)



Willem Dafoe! Emir Kusturica!
zasadniczo poważne kino szpiegowskie z okresu zimnej wojny, miałem wrażenie, że trochę nieprawdziwe (amatorszczyzna akcji, wielosiatkowość i podwójność agentów z obu stron), nie spodziewałem się, że to Emir, w skoro Emir, że jest tak potężnym facetem, i w związku z tym mam wrażenie, że film był skrojony pod jego rolę, by mógł się wykazać swoją pełną poświęcenia postacią, reszta jakoś uszła
acz! moment, kiedy uciekali przez fińską granicę = sztampowy, ale był bardzo emocjonujący filmowo



Appointment in Beirut / Rebus (1969)



Laurence Harvey, czyli już jest dobrze aktorsko (acz woreczki pod oczami są, oj są)
jest też znakomita muza, którą już musiałem słyszeć (Luis Bacalov), obraz na kolorowo, piosenki wykonywane na żywo są, Margaret Lee jeszcze nie widziałem, he he, bo to była przez cały czas Ann-Margret
nie szpiegowski, a historyjka kryminalna (racja, był tam "syndykat" kryminalistów, którzy robią ogólny skok/przekręt na kasyna/ch), w roli głównej występowali detektywi, a Laurence robił za nieświadomą ofiarę, na koniec kilka zwrotów akcji, niespodziewany przestępca i szczęśliwe zakończenie; były problemy z językiem, który z ANG często przeskakiwał na hiszpański



The Looking Glass War (1969)



poważne spy w stylu "zimnego szpiega", pokazujące bezwzględne reguły w prowadzeniu akcji bez troski o życie pionków
prócz młodego Anthony'ego Hopkinsa (młody, idealista) ten zadziwiający urodą i sztucznym aktorstwem chłopak w stylu Jamesa Dean'a (Christopher Jones), szkolenie, a następnie akcja, częstokroć w stylu amerykańskiego filmu drogi (w NRD!) zajmująca, relacje brutalne, ale muzyka świetna = do odhaczenia



Dog Day / Canicule (1984)



stary już Lee Marvin, film wygląda jak sensacyjniak z 70., rzecz dzieje się na "dzikim" zdeprawowanym zachodzie/środku stanów zjednoczonych, gdzie technika nowoczesnej uprawy już dotarła (nawadnianie), ale obyczaje zostały te same, podłe
brutalny ten film, rozgrywający się z powolną intensywnością
kiedy już wszyscy się zatłukli, została tamta matka pokazująca cycki, a zmęczony Marvin strzelił samobója, tak zdradzam, bo smutne zakończenie było



Deadly Game / Charlie Muffin (1979)



Charlie i dobry sensacyjno-szpiegowski, od "zimnego szpiega" Burtona odróżnia go więcej poczucia humoru, troszkę lekkości i szczęśliwe, sensacyjne zakończenie (po twiście)
rodukcja może nieco telewizyjna, ale dobra aktorsko, jest jedna postać drugoplanowa znana z 007



Free Fire (2016)



z Wojtem byliśmy zauroczeni rozwijającym się pierwszym spotkaniem, później dokończyłem samodzielnie, dużo strzelania, ale równie dobrych tekstów, podobała mi się ta jedność miejsca i akcji, mogło stanowić o monotonnii, ale dzięki temu było wyjątkowe
acz, przypominało, poprzez zakończenie, wiele filmów sensacyjnych, które robi się dla rozrywki, ogląda masami, a po latach nie pamięta



The Brain from Planet Arous (1957)



obejrzane, kiedy miałem epizod z niespaniem, ale to świetnie podniosło mój humor, i tak było aż do końca seansu, dobry ten zły film



sobota, 7 października 2017

Island of Death (1976)



exploitation, "this graphic Grecian proto-slasher is one of the most perverse exploitation films released to the public, a laundry list of outrages that will cause the viewer to wonder what kind of mind could conceive such a monstrosity
= dla mnie jednak bezsensowne są takie filmy
jakkolwiek, dobrze w kontrze było umieszczenie akcji na Mykonos



The Swordsman (1974) (sequel Big Zapper)



w drugiej części miast napalonego kochanka pojawia się przygłupi pomagier z Japonii, a w głównej roli występują pojedynki szermiercze z demonicznym bękartem, który przejął się rolą, również jako aktor
funky-OST typowy dla filmów akcji tego czasu, znowu niezły



Big Zapper (1973)



niewątpliwie jeden z najgorszych filmów (akcji) w ogóle, z fatalną realizacją, pomysłami, aktorstwem (nieustannie rżący zły bohater), co ciekawe = muzyka daje radę
niemniej, troszkę zamierzenie, śmieszne to było, choć powolne i fatalne
były cycki, zupełnie naturalne, mało apetyczny naturalizm



Song to Song (2017)



oglądamy już od drugiego turnusu, dawno nie widziałem takiego "uduchowionego" gniota (te młodzieżowe rozważania nad własnym życiem, osobowością, ygh = też to mam), owszem, technicznie poprowadzenie fabuły jest w pewien sposób ciekawe, tyle że całość zbyt obarczona banalnymi krajobrazami i długimi, nużącymi, statycznymi ujęciami (teledysk Where is Jerry = OK, to = nie)



12 + 1 / The Thirteen Chairs (1969)



Sharon Tate to jednak żywiołowa laseczka była i nie bała się pokazywać cycków, Vittorio Gassman już jednak za stary troszeczkę, owszem grał, ale pochmurny dosyć był, Orson Welles zaplusował w slapstickowej scenie w teatrze
Music by Stelvio Cipriani, Carlo Rustichelli
komedyjka banalna, głupawa i niewiarygodna, więc tylko z rozpędu obejrzałem dla fabuły i scenek, a dzięki kilku z nim się szczerze ubawiłem, niemniej = średniak



The Counterfeit Traitor (1962)



absolutnie nieudany, naiwny i zły obraz szpiegowskiego ruchu oporu Szwecja-Niemcy-Dania-Wlk. Brytania
kiepska muzyka w rzewnych 50s
Klaus Kinski jako migawkowy Żyd
Hugh Griffith z prawdziwie żydowskim nosem
William Holden wymieniony na końcu filmwebu, jako aktor pierwszoplanpowy, solidna rola i męski głos z offu
urocza Erica Beer jako kochaneczka
Wernera Petersa "widziałem" w 3 filmach SPY + "Fine Madness"
u nas nikt tego filmu nie widział na oczy



The Day of the Jackal (1973)



jednak kiedyś widziałem kawałek?
imponujący plan i realizacja, bardzo ciekawy kawałek
Edward Fox jako piekielnie umięśniony mózg (Komandosi z Navarony, a jakże, oraz M z "Never Say Never Again"), ba, on wciąż żyje
Michael Lonsdale (Moonraker) jeszcze na czarno, a nie na siwo
zaskakująca puenta



Okja (2017)



przyzwoite współczesne kino ze znanymi aktorami i komputerami, przesadzone i przerysowane, szczęśliwie trochę humoru w tej prezentacji i czasem nie pójście w sztampowe rozwiązania sprawiły, że film bezboleśnie (a i bez wzruszeń)



Alfredo, Alfredo (1972)



Reżyseria: Pietro Germi, muza (jakżesz znam): Carlo Rustichelli, Dustin, Stefania Sandrelli i Carla Gravina
zaczyna się świetnie komediowo, później przemienia się w przerysowany dramacik (też komedia), by pod koniec wpaść w tory smutnej powagi (choć na komediowo), te 4 lata życia bohaterów pokazane w filmowym skrócie nieco spowalniają odbiór filmu
nieustannie lecąca jednolita muzyczka może nieco drażnić, ale dzięki niej wciąż mamy świadomość obcowania z komedią
zakończyło się lekką woltą (mężczyzna vs. małżeństwo), ale ogólnie dobrze, w przeciwieństwie do opisu w książce - nie narzekałem



War Machine (2017)



film w przekazie bardziej straszny niż śmieszny, bo mimo satyrycznego ujęcia, nie śmieszy za bardzo, Brad Pitt za bardzo przerysowany, w ogóle nieśmieszne są te przerysowania, Żona w połowie się znudziła, muszę dokończyć, bo ciekawe to to jest
mocno przypomina książkę o wojnie w Iraku, którą czytałem
natomiast jest to film nierówny, rozchodzi się, w połowie jesteśmy gdzieś między przygotowaniami do prawdziwej walki a obyczajowymi obrazkami grupy otaczającej generała wraz z żoną, gdzie w tym ujęciu pojawia się jakiś sentymentalizm i sympatia dla tej, skądinąd niespecjalnie inteligentnej grupy ludzi = to "szkodzi" wymowie obrazu
za chwilę dostajemy się w ogień walki, chwilowo jeszcze poprzedzony sugestiami narratora o nadmiernej ambicji głównego bohatera = czego nie widać na ekranie, generał nie jest demoniczny (w książce było to mocniej pokazane)
walka kończy się niefortunnie, a zaraz finiszujemy z konsekwencjami wywiadu z "Rolling Stone'a" z Lady Gagą na okładce, gdzie wobec pokazanej postawy generała można odnieść wrażenie, że to ów dziennikarz–narrator jest małym chujkiem, bo prawdziwe zło i ignorancja siedzą gdzie indziej, a on nawet tego nie tknął
w ostatniej scenie pojawia się dobrze ucharakteryzowany Russell Crowe
tępe ostrze tej satyry



Intervista (1987)



co by tu nie mówić Federico wciąż w formie, a taki lekki, taki zabawny, taki umowny, tak atrakcyjny w pokazywaniu cudowności życia czy miejsc i okoliczności (wiadomo, dla mnie Rzym poproszę)
postmoderna pełną gębą, szczególnie uderzające podczas ataku Indian (!) w końcowych scenach
nie wiedziałem, że Cinecitta już przestała funkcjonować, a przynajmniej tak było za ostanich filmów Felliniego i w czasie kiedy powstawała książka o włoskim kinie, którą się wspomogłem podczas "analizowania" ostatnich włoskich filmów
wracając do filmu: wesoły, ale smutny, nostalgiczny, podsumowanie marzeń i snów reżysera, przekutych na obrazy filmowe, ten "włoski tryb pracy", nieformalne kontakty między współpracownikami (wieloletnimi, już wiekowymi), aktorami i reżyserem, to wszystko ujmowało urokiem
rzecz jasna, najbardziej wzruszające i ściskające za serce to wizyta Marcello wraz z ekipią w domu starej i otyłej Anity Ekberg oraz wyświetlane przebitki "Słodkiego życia", aż mnie samego zakłuło, jak przypomniałem sobie czas i okoliczności