poniedziałek, 9 listopada 2015

7–10.10.2015



7 października, środa

zatę Żono ma

spacerniak był, bardzo chłodno, 3 stopnie
słońce jest tak nisko (niezależnie od tego czy rano, czy wieczorem), że daszek czapki już nie pomaga — pora na zmianę
***
The Amazing Doctor G (1965)
czyli po ichniemu "Due mafiosi contro Goldginger" i wszystko jasne
***
trochę pracy, wiele biurokracji
***
zaliczyłem 2 apteki, kupiłem bilety — 123 zeta jeden, czyli chyba tak samo, jak wtedy (wtedy 2 listopada — sprawdzić)
fujara kupił z Wrzeszcza
***
ale to chyba nic wobec newsa = będzie ząbek!
***
wieczór minął pogodnie, przebrałem gazety, a dziecko nawet nie wchodziło za często
nie marudziło przy zasypianiu, choć zajęło do 21
technika schodzenia coraz lepiej opracowana, poza tym już bawią pokrętła kuchenki, sięga skubany, w końcu 72 cm to nie lada co
***
pisałem, że jak spadł z siatki centylowej to odgłos tego uderzenia było słychać aż na Helu?
***
oglądanie soundtracku, później do snu, leżakowanie
zżarłem ostatnią mufinkę — 3:1
***
WYRZUCĘ
The Arrival (1996)
bo pierwsze pół godziny razi mnie przesadzonymi scenami komediowymi, widzę tu siermiężne lata 90., nieprawdopodobieństwo, którego nie można znieść w scenach realistycznych oraz zaangażowany Charlie Sheen — co jest słabe i złe = to nie będzie rozrywka, przy jakiej chciałbym się bawić


8 października, czwartek

zatę Żono ma

spanie przy uchylonym oknie może być kontrowersyjne
nowa Tokarczuk, multikulti, nie dla dziadostwa, dobrze się czyta
***
pierwszy przymrozek pokrył całą, jeszcze niezmarnowaną zieleń, szczególnie wystrzyżony trawnik sąsiada kościelnego wygląda imponująco, ponadto wrażenie estetyczne podczas spacerniaka obok zbiornika retenc.
jesień!
***
The Jon Spencer Blues Explosion — Extra Width (1993)
genialne w swym rodzaju, ale nie kupować winyla, znam na pamięć
***
UNCLE 2 jadą, jest już dobrze lekko, podoba mi się
***
zagubiony nieco w biurokracji, ale pędzę z robotą, a potem chłodny acz słoneczny spacerniak (żółte światło)
wro, czekoladka, sałatkę bierzemy do domu
wieczorne sprawnie, zasypianie mega szybkie, tylko 3 pionizacje, ząbek coraz bardziej stuka, słuchałem mimo to więcej palmy
***
mecz tylko z doskoku, wirtualnie
noo, ależ tam było, co za grupa się zrobiła, emocje emocje
aż obejrzałem tę bramę w 94 minucie
przypomniał się mecz w Lizbonie, czasy
***
od wyrywania drobnych włosków z brody bolą mnie opuszki palców
***
i podobnie jak wczoraj zabrałem się za "WYRZUCANIE" filmów
ale jak zacząłem oglądać
Edge of Tomorrow (2014)
to nie mogłem od tego oderwać oczu (motaż dla gimbazy z ADHD)
zaraz wciągnął mnie pomysł, scenariusz wydał się trafiony
i Tom Cruise (Com Truise) jakoś tak ucharakteryzowany na "swój wiek"
tempo akcji i pościgu w kolejnych "życiach" jest tak szybkie, że nawet fani fabuły mogą się pozastanawiać — brawa dla scenarzystów
owszem, znalazło się kilka (ledwie) scen mierniejszych
więc przeleciał cały wieczór, przed snem cały film (bo nie mogłem pójść spać, zanim nie dowiedziałem się co zacz), (niemal) przegapiłem mecz i emocje z tym związane
i tylko nagłe zakończenie (to już?!) oraz poczucie przyzwoitości nie pozwalają mi dać 10/10
niemal perfekcyjna rozrywka, z czego słowo perfekcyjna lepiej pasuje do technologii tego obrazu niż idealna
mniam


9 października, piątek

zatę Żono ma

pakowania dzisiaj mało, biorę duże nauszniki, wolę lepiej słuchać i marznąć w dłoń, niż na pierdziawkach, czas kupić nowe
***
Tokarczuk wciąż ok
***
zimno, nieco mniej szronu, światła jakby mniej, ale kolory ciekawe
***
wiele do przejrzenia dzisiaj z wczorajszych wieści
***
przejrzałem, bramki obejrzałem w domu
wracająć zahaczyłem o lidelka, czteropak na wieczór, płyn do płukania ust, niestety te z alkoholem już wykupili, spotkaliśmy się na ryneczku
przez las, bez lodów, w rękawiczkach wciąż chłodno
***
wieczór leniwy, pożarliśmy sztuczną sklepową sałatkę, wieczorne i zasypianie chyba z tych szybkich, pogodnych
na dobranoc odcinek 2 serii 2 i chuzia do łózia


10 października, sobota

zatę Żono ma

dyżur spokojnie, my wstaliśmy o 8 i do 10 zdołaliśmy wykonać wszystkie czynności łaziebno-kuchenne, by wtedy udać się do wyspanej mamy
***
w końcu wybraliśmy się na Stogi, gdzie wszystko przebiegło zgodnie z tradycją, Mama siedzi w domu i spokojnie czyta, jak się cziluję w lecie, mimo że dziecko spało tylko pół godziny, więc resztę czasu musiało obserwować świat z pozycji siedzącej, obyło się bez dramatów, ba, było super spokojnie
***
obiad wyjątkowo dobrze na miękko upieczony, mógłbym go wciągać i wciągać
nabrałem kaset (tych, co kiedyś wywoziłem), podwójny czil sprawił, że drzemałem w wozie, wspólnie z dzieckiem
na Stogach zajrzałem jeszcze do hiszpańskiej gazety nba i się zdziwiłem wizerunkiem Chrisa Andersena (foto)
babcia lepiej sobie radzi ze starszym dzieckiem
***
dostałem wytyczne do domu i mama pojechała szaleć na zakupach, ale pierwsze dwa punkty należało zrobić inaczej (przewijanie/jedzenie), bo pokłóciliśmy się nie na żarty
i jeszcze wkurwiało mnie piszczenie rur przez pół dnia u jakiegoś sąsiada
potem nam przeszło i zawiązaliśmy znowu komitywę, 2 x jedzenie, pół meczu z Michaelem Jordanem (v. Minnesota, dostają w dupę), MJ ma fragmenty, kiedy znika
***
wieczorne czynności i zasypianie przeprowadziliśmy migiem, na tyle, że konieczne było tylko jedno pionizowanie, hejka
***
wróciłaś i pokazałaś skarby (wszystko się udało), ja poraczony winem truskawkowym oraz piwem, dolałem sobie czajnik gorącej wody do wanienki i udałem się na wymaczanie się z książką, wybornie
***
dyżurowanie sprawnie, dziecko dało mi ulgi i obudziło się dopiero o 3:30 i 5:30


ps. nie dysponuję tegoroczną jesienią, a jedno to wiosna



Brak komentarzy: