czwartek, 25 lipca 2013

Odcinek z weekendem trwającym od dwóch dni



5 lipca, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca po hotelowej nocy spędzonej w domu wracamy do świata zombie.

Czułem się gorzej niż jak na mega kacu po co najmniej 6 piwach, a wcale że bo nie, i  nie miałem wrażenia, że byłem po szałowej imprezie. Niemniej po śniadaniu na obiad jedziemy i kontynuujemy naszą nasiadówkową tradycję z cydrem.
Zahaczamy o SKUNK ANANSIE, przynajmniej kolejny wykonawca (wykonawczyni) zadowolony z publiczności w naszym kraju — był szał na publice.
Spotykamy się przypadkowo z Przemkiem w kolejce (to wykracza poza granice prawdopodobieństwa), a potem Wojtem i Co. (jedynie przypadek jest możliwy, spotkanie w innym umawialnym zakresie nie skutkuje). Wojt był już w nastroju przebojowym, więc dokonawszy skutecznych lokalizacji przedzieramy się pod scenę. Więc dzięki niemu (a raczej chwytności za jego kurtkę) przeżyłem pierwszą godzinę, a potem już dałem radę samodzielnie, kiedy ten wyczerpany zapodział się w tłumie. Walka o życie była jednym z głównych elementów tego występu, do tego muzyka, która nie rozwalała bębenków, do tego widok muzyków wchodzących na scenę, do tego dobre przyjęcie i aplauz, do tego zagrali przeboje jak trzeba, do tego byłem potem mokry i z zewnątrz i od środka, do tego nie zgubiłem okularów, więc podsumowując, koncert QOTSA to może nie spełnienie marzeń, ale jedna z niewielu okazji by jeszcze zaszaleć, choć w tym wieku to już nie przystoi. Acha, byłem niejako w trzecim rzędzie i wszystko w bliskim zasięgu wzroku. Fajnie. (
http://www.youtube.com/watch?v=Bun5HzkwvrU)
Mokry, spocony, gorący.


Jemy, pijemy, idziemy oglądać pana od historii. THE NATIONAL bardzo przyzwoicie. Do tego jemu się chyba podobało, widać go było w tłumie. Pokrzyczał trochę, zbił lampkę wino, resztkę wina wylał. Pograli, wszystko jak trzeba, zadowolony byłem.
Na koniec, do snu (
"a siende se i pośpię") Rykarda Parasol.




Brak komentarzy: