środa, 24 lipca 2013

Odcinek z walką o nie upadnięcie ze zmęczenia



4 lipca, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca niemal radujemy się pełnym dniem festiwalowym.

Nie zwlekając nabrałem dzień wolny na następny dzień, po czym, w obliczu domniemanego urlopu jak w ukropie uwijałem się nad tabelkami i ogarnianiem, trochę w tyle, ale jakoś udało się z nerwem połatać dziury i podreperować zadania, napięcie temu towarzyszące nie pozwalało mi zasnąć w pracy.
Potem już prawie relaks (gdyby nie nieznośny telefon), na TAME IMPALA, byłem strasznie zadowolony: wygląd, muzyka, nastrój, drive, tym razem nagłośnienie rewelacyjnie, zespół na niebotycznym poziomie w kwestii przekładania muzyki z przełomu lat 60/70 na współczesność.


Picie jedzenie i oglądamy kawałek ARCTIC MONKEYS, co do nudności którego utrwaliłem się w przekonaniu, żadni tam Beatlesi, jedyne interesujące rozwiązania, kiedy zaczęli podrabiać QOTSA.
NICK CAVE pierwszy czy drugi numer grali bardzo nierówno, do tego teatralność gestów i już można było udać się na ŁĄKI ŁAN, którzy, obnażywszy swoje braki wokalne, zapodali zamiast muzyki dwugodzinną dyskotekę, z czego poziom nagłośnienia (HAŁAS!) wewnątrz, w wyrzucającym poza nawias tłumie, następnie na przeciwko głośników był nie do zniesienia i powodował ból uszu. Dalej słuchalnie, ale z kolei zimno. No nie było to spełnienie marzeń. Senny na stojąco pociąg o 3:20, powrót o świcie i to było już właściwie niemożebne. Wystałem, ale nie miało to wiele wspólnego z przyjemnością korzystania z festiwalu muzycznego. Ale już na plus w porównaniu z poprzednim dniem. Oraz CYDR!

a to jest mezalians:




Brak komentarzy: