wtorek, 7 września 2010

Where Eagles Dare

poniedziałek, 30 sierpnia

Pyszczku przez niedzielę i poniedziałek oglądała "Prince of Persia" (łał!), a ja w poniedziałek zahaczyłem o mecz USA-Brazylia, gdzie właściwie grają same ogórki (+ Billups) i niemal przegrali z Brazylią. W robocie niezły ch..., jak zawsze o tej porze.
Przygotowałem sobie kasetę nr 7 z 007 = resztki z wersji expanded + "The spy who loved me" (Marvin Hamlisch) i "A View to a Kill" - ostatni ze score'ów Barry'ego, którego jeszcze mogę słuchać. "The Living Daylights" jest już słabe i strasznie się powtarza w obrębie całej płyty.
***
Była burza i robiła dużo zdjęć.

wtorek, 31 sierpnia

Od dwóch wieczorów mam wieczorną jesienną depresję spowodowaną niską temperaturą na dworze i okazjonalnym brakiem słońca. Zatem oglądam mecze MŚ w koszykówce. Litwa-Hiszpania był nawet niezły, głównie dzięki zajadłości i waleczności Litwinów, którzy wbrew cało meczowej tendencji wygrali. A przecież też nie wchodziły im rzuty za 3, Kleiza przez pół meczu nie mógł się wstrzelić, środkowi notorycznie przegrywali z M. Gasolem, a mimo to determinacją wyszarpali zwycięstwo. Hiszpanie — mistrzowie — dwie porażki w trzech meczach.


No i to by było na tyle. Acha. Potem zajrzałem na kanał inny, a tam "Tylko dla orłów". I zacząłem oglądać jak zaczarowany. Nie wiem, co ten film w sobie ma, dzieciństwo? Niby człowiek powinien lepiej pamiętać "Komandosów z Navarony" ("Działa..." to nuuuuda), ale ten jest jakimś mistrzostwem świata.

środa, 1 września

Dzieciuki do szkoły. A ja, ho ho, robota w domu. I kawałek meczu zobaczyłem, jak już oczu pod noc nie miałem.

Brak komentarzy: