piątek, 3 września 2010

nico

czwartek, 26 sierpnia

Dzisiaj też nic nie robiłem. Pogoda się psuje, na szczęście dzisiaj nam nie przeszkodziła. Zbliża się jesień. W końcu to już końcówka sierpnia. Niedługo do szkoły. Wyjątkowo byliśmy we 4 i to dopiero była gra! Rozegraliśmy sporo partii i choć nie była to koszykówka najwyższej próby (i te niedopracowane zasady!), to momentami było sprawnie, efektownie i nawet z rzutami za 3.

piątek, 27 sierpnia

Nicnierobienia ciąg dalszy. W związku z tym nawet nie pamiętam co. Chyba oglądaliśmy "Koreę Płn. z ukrycia" (National Geographic), chyba "The Great Global Warming Swindle", a ja do snu parę Czarnych Żmij. Renesans jest nawet śmieszny.


sobota, 28 sierpnia

Z plażowania już nici, bo lato zrobiło wielkie hop ku jesieni. Nawet trochę przeraziłem się tą gwałtowną zmianą: temp. niższe o 5-10 stopni, ciągłe zmiany pogodny, obfite i gwałtowne deszcze, burze, pioruny. Zatem była masarnia, biedronka, pieczeń z kurczakowych nóg i spacer po tradycyjnych miejscach "parkowania". Wieczorem film "Killing Jar" (2010) — nic wyjątkowego (Michael Madsen), ale przynajmniej łatwy angielski. A, wieczorkiem poszliśmy nawet porzucać sobie do kosza na nasze wypasione boisko pod blokiem. Luksus niesamowity z tym, co mamy "na co dzień". Pyszczku:ja 50:30 trafionych z kretesem.
***

Ach tak, napisałem i następnie zaśpiewałem tekst ballady JZTZ 2. Napisałem chyba w piątek, a nagrałem w sobotę. Przez pół nocy nuciłem w głowie melodię, a nad ranem bałem się, że zapomniałem. Ale jakoś doszedłem.

niedziela, 29 sierpnia

Skoro tak aktywnie spędziliśmy lato, postanowiliśmy całą niedzielę przesiedzieć w domciu.
Pograliśmy nawet z WoGa, zlaliśmy wino truskawkowe (choć stoi obok jeszcze jedno — nawet nie wiemy z czego — trochę strach zaglądać). Wieczorem oglądałem polskich koszykarzy, choć podejrzewałem, że przegrają.
***
Mam takie mieszane uczucia co do polskich znanych sportowców. Ogólnie polskiego sportu nie warto oglądać, bo jest nieprzewidywalny i nie daje poczucia satysfakcji ze spodziewanego wyniku (kiedy mają wygrać — przegrają, kiedy nikt nie stawia — fuksem wygrają). Takie złe emocje nie są potrzebne i nie przynoszą ukojenia. I podobnie mam z Radwańską, Kubicą i Gortatem. Niby wszystko ekstra: pierwsza 10 w rankingu, poziom nieosiągalny dla innych polskich sportowców, rodzynki w danej dyscyplinie. Ale już już człowiek ma zasiąść do oglądania, to tamtemu odpadnie kółko, ta przegra po raz n-ty z Szarapową, a wieczny rezerwowy nie wygra sam meczu. A przecież są tacy, co jednak coś wygrywają. Nie nasi.

Foto remanent.

Brak komentarzy: