poniedziałek, 6 kwietnia 2009

urlopowe wspominki 1

Ależ jestem, k..., utalentowany! (i skromny)
Machnąłem Endriu fajny plakat na koncerty — Skarbie też się podoba. Śmieszny był efekt, że przesuwając "czapeczkę z włosami" można było uzyskać różne wyglądy twarzy. Endriu ma dosyć wydłużoną czaszkę, więc jak nasunie mu się grzywkę nisko, zaraz powyżej oczu, wygląd jest komiczny.



czwartek, 19 marca
Przed południem luzy, rozpocząłem produkcję płyt. To największe nakłady w historii Radio Rodoz!
(http://www.radiorodoz.mgw.pl/)
Dojechałem na czas, Endriu chwalił się sprzętem jakimś chałturnikom, rozpakowaliśmy i podłączyliśmy kable, nadjechał Wojtek, rozłożyliśmy się, Wojt nastroił gitary, mała próba poziomu dźwięku i można było zaczynać. Reprezentacja znajomych była skromna, ale to był czwartek i to był dzień naszej tradycyjnej próby. Michał, który zna te numery na wylot, bo siedzi z nami w piwnicy, powiedział, że było ok - tak jak na próbach. Numery spokojne, wyciszone, klimatyczne, gdzie najlepszym dowcipem okazała się kwestia Wojtka, jak rzekł: "a teraz zagramy coś spokojniejszego".
Ogólnie było gites, bo mieliśmy po 10 browarów na zespół, więc uwzględniając, że Wojtek był zmotoryzowany i nie pił, to ho ho!
Koleś z Cockneya (jednak wracają do tradycyjnej nazwy) szukał łosi na support przed zespołem dubowym, więc mamy umówiony występ na 30 maja.
Potem wystarczyło mi ubrać "garsonkę" (lata 80.) i zaczęliśmy z JZTZ. JustynaM wywierszowała co trzeba, myśmy odśpiewali największe przeboje, z disco-farelką na końcu. Ci co nie znali, byli nieźle zaskoczeni repertuarem, na płycie jakoś tego nie słyszę, ale na żywo różnice stylistyczne były wyraźne, było też mniej numerów, same wyraziste, więc może efekt pełniejszy. Podejrzewam, że właśnie tylko z tym granym zestawem (szkoda, że nie zagraliśmy "midi jazz"), płyta byłaby lepsza (bo emocjonalnie bardziej związany jestem z płytą Wojt), chociaż i tu i tam cieżko byłoby mi usuwać jakieś numery.
Pakowanie, srutki-tutki i zdążyliśmy na ostatni 162. Było przyjemnie — a miny znajomych twarzy z wyrazem "co to k... jest?!" — fantastyczne.
Ogólnie pomysł z "pół-playbackiem" bardzo dobry: mniej sprzętu, perkusistę można w każdej chwili ściszyć, można w tle wpleść wiele smaczków, które są na płycie. A już w ogóle występ, kiedy sterczę jeno z mikrofonem i moje zadanie ogranicza się do wymelorecytowania tekstu jest bardzo wygodny. Jak na uroczym festynie rodzinnym. Brzmienie mojego wokalu z odpowiednim pogłosem i repertuarem podobało mi się — tak mogę występować.
***
Helios — Eingya
już kiedyś tego słuchałem, ambientowe, nieco post-rockowe (w sensie HOOD), wciaż dobrze gra; nie mogę słuchać tego zbyt często, bo porusza tę strunę we mnie, która powoduje, że siadam sobie w kąciku i popłakuję



***
w sumie wstajemy tak, jakbyśmy chodzili do roboty; Skarbie bieży na ćwiczenia (kobieta-guma — jak rzekł Jerzy), ja zajmuję się tworzeniem (człowiek-orkiestra — jak uprzednio Jerzy) (było już kiedyś?), ale prawda jest taka, że jak człowiek ogarnie się ze śniadaniem, zmywaniem z całego tygodnia, napisze ten akapit, obetnie paznokcie (wyjaśniło się, dlaczego buty ostatnio wydawały mi się za ciasne!), to dwie godziny mijają
***
"Evil Dead II" nie okazało się tak szalenie atrakcyjny, jak myślałem. Zresztą któryś film z tej serii oglądałem już kiedyś w dawnych czasach w tv. Najbardzie wzruszył mnie magnetofon szpulowy panasonica. Podobnie nieatrakcyjny był placek po cygańsku w barze na Szerokiej, jednak lepiej się je ze "studentami" we Wrzeszczu. Było brudno, jakiś dziwny autorament, jeden koleś obok mlaskał i chyba dosłownie wylizywał talerz, zaś reszta siedziała zajęta na szybko swoimi daniami. Trochę, jak półdzikie psy, nieco zapuszczone, które korzystając z okazji naprędce pochłaniają żarcie, przy okazji rozglądajac się, czy aby inny nie wyszarpie mu jego znaleziska.



***
"The Boy In The Striped Pyjamas" (2008) nas zaskoczył, zresztą jak wiele filmów, o których nic nie wiemy. Z kostiumów piąteczka, historia rozwijała się dosyć powoli, by zwieńczyć się potężnym finałem. Na szczęście uniknięto hollywódzkiego happy endu (już myślałem, że nagle dokona się jakaś fantastyczna ucieczka). Przewrotnie zazwałem to filmem "przygodowym" i nuciłem tekst znanej z reklamy "królewskiego" piosenki: "przygoda, przygoda, każdej chwili szkoda..." i podsumowałem słusznym stwierdzeniem, że tak to się kończy, jak buduje się nieodpowiednie ogrodzenia. Przecież jakoś muszę się nastawic przed snem, żeby nie zasypiać z obrazem komory gazowej w głowie. Nie żebym się na tym znał, ale chyba nieźle przedstawiono charakterologicznie chłopców w wieku 8 lat p przynajmniej ja też biegałem po łąkach z kijami, walczyłem z przeciwnikami, a zabawa w wojnę byłą tradycyjnym elementem naszych zabaw (każdy chciał być Jankiem, a każdy pies rzecz jasna był Szarikiem). Chłopięce kłamstwa dla potrzeby uchronienia własnej dupy również. Z ksiażkami przygodowymi skończyłem chyba dopiero po podstawówce, inni dojrzewali szybciej. Moje przyjaźnie z podstawówki nie były ani trwałe ani głębokie, więc właśnie ksiażki albo samotne zabawy i wyprawy po parku stanowiły moje zajęcia. Ale za to wydeptane ścieżki, pagórki i poszycie parku są niemal w całości moje. Tym bardziej teraz mam do niego sentyment, szczególnie, że wciaż mieszkam obok, tylko po drugiej stronie, na lepszej dzielnicy, jestem więc jednocześnie blisko miejsc dzieciństwa, ale już oderwany, tu czuję się bezpiecznie, na dolnej jednak bywa czasem niezbyt.



Szczególnie, że architektura Dolnej Oruni ulega wciąż postępującemu procesowi ruinizacji, przypomina twarz starego pijaka, kiedy odsłania w zęby, z których z przodu zostało zaledwie kilka, z czego połowa szczerniała, a stan dziąseł przypomina dobrze zagrzybione ściany budynków. Widoczne to jest niemal na każdej ulicy, z których każda była po obu stronach obrośnięta regularnymi rzędami domów, czasem klasycznymi, nawet momentami wyszukanymi dekoracyjnie kamienicami z końca XIX i początku XX wieku.
"będę śnił o Morenie, Chełmie i Oruni,
zanurzę stopę w kanale Raduni
"
(vreen, johann vreen w piosence "trójmorski", JZTZ)
***

21 marca, sobota, wiosna (słoneczko już troche pośwituje)
"Body of Lies" Ridleya Scotta, był tradycyjnym filmem sensacyjnym z DiCaprio i Gladiatorem z naiwną wizją miłości ponad pdziałami (co mocno zaszkodziło logice obrazu pod koniec, jeżeli chodzi o motywy działania głównego bohatera). Ogólnie film z serii amerykańskich fobii światowego terroru, co mnie niespecjalnie interesuje (jako główny motyw działań wojskowych jest dla mnie zupełnie paranoiczny). Na pewno ładnie filmowane i w sumie nieźle się ogląda — szczególnie przepiękne były widoki miast z góry w większym lub mniejszym powiększeniu. Świat wschodu (bliskiego czy dalekiego) też niespecjalnie mnie interesuje — nie jestem w stanie znieść takiego stylu życia. W kwestii różnicy zdań doprwadzajacych do konfliktów jestem dosyć tolerancyjny: jak chcą, to niech sie wyrzynają, byle mnie to nie dotyczyło. Wizja świata, w której każdego można podglądać i śledzić (no, okazało się, że jednak nie 6 samochodów naraz) ogólnie mnie śmieszy — oprócz tego, że jestem normalsem, to wiem jakie są prędkości internetu w Polsce i co za tym idzie — rozwój technologiczny, który jest u nas, dla większości ludzi ogranicza się maksymalnie do kuchenki mikrofalowej. Zaś w kwestii zagrożenia terrorystycznego w Polsce wszystko mówi o tym dowcip o terrorystach, którzy przyjechali spóźnieni na dworzec, zginęły im bagaże, pobili ich łysi panowie itd.
***



Tekst Pilcha w dzienniku o Zanussim, Derridzie i Dodzie znakomity. Jak widzę Zanussi, to słyszę tekst Kałużyńskiego, który mówił: "Zanuddzi".
***
Przed filmem jeszcze fragment wykładu Dawkinsa. W sumie można się zgadzać z argumentami, podobnie trafny był żartobliwy komentarz brytyjskiego komika o dominujących religiach świata, który on puszczał. Sęk w tym, że kwestie, iż wszechświat nie został stworzony, tylko jest wynikiem ewolucji, a główne religie są krwiożercze, nietolerancyjne, wypaczone i tym podobne, są raczej bezdyskusyjne, więc — jak dla mnie — nie ma tu o czym dyskutować, a tym bardziej się spierać. Rozumiem jednak, że jego książki budzą duży oddźwięk i on poczuwa się do tego, by na to reagować. Mnie bardziej interesuje, bądź martwi, a raczej przeraża i wpowadza mnie w stan totalnej paniki, kwestia MOJEGO WŁASNEGO NIEBYTU. Ch.. z piekłem, czy innymi "wizjami, które straszą od dzieciństwa katolików" (katolików Romanów — dopisek mój), ale nie mogę sobie poradzić z tym, że mój mózg przestanie działać. I fakt, że jestem wynikiem szczęśliwego przypadku nie daje mi żadnego pocieszenia (może sam fakt stanowi element pewnego zadowolenia — jednak w chwili obecnej to piszę, ale na dłuższą metę nie).
***
Nie pojechaliśmy na topienie marzanny, bo jesteśmy leniwi, Skarbie specjalnie nie naciskało, a jakoś wyraźnie czuję, że różnice wiekowe między nami i zażyłości znajomościowe, stawiają nas w trochę innej pozycji. Ziemniaków w dużej ilosci też nie kupiłem, bo nie były tak tanie, jak się spodziewaliśmy. Jak szedłem do sklepu na Małomiejskiej, to przypomniał mi się V rok studiów, kiedy matula straciła robotę i żylimy z mojego stypendium oraz drobnych pieniędzy zarobionych w wydawnictwie Zysk i ska. Wtedy właśnie żyliśmy na ziemniakach i cebuli, kupowanych w dużych workach (30 i 15 kilo). Sama dieta specjalnie mi nie przeszkadzała — jestem raczej fanem takich rozwiązań — podobnie jak jestem przeciwnikiem wydawania pieniędzy na wszelkie wyszukane elementy (można sobie wymienić), które NIE SĄ NIEZBĘDNE dla przeżycia. W końcu miałem zasadę, że nie będę robił, dopóki nie wystudiuję się do końca, bo jeszcze się napracuję w życiu. I chyba miałem rację (sądząc choćby po ostatnich doświadczeniach). Przeżyliśmy, co nasze, pracę napisałem w terminie, pracę zawodową rozpocząłem w terminie, umiem doceniać, co znaczy np. ogrzewanie mieszkania w zimie i inne tego typu urozmaicenia. Z dzisiejszego punktu widzenia to był czad.
***
W BBC były na żywo zespoły (mi.in. McCartney) oraz wykonawczyni Adele. Bodaj w zeszłym roku czytałem o jej płycie, że 19 latka, że utalentowana, że płytę w całości napisała i nagrał sama. Z talentem wypada mi się zgodzić, choć sama płyta nie jest powalająca (vide np. Emilliana), nie bazuje tylko na elementach akustycznych — to chyba szkoda. Pamiętam okładkę, na której pokazano twarz dziewczyny z półproflu (?). Z tym, że okazało się, że to mega dziewczyna, zdążyła się nieźle napaść przez te 19 lat (zazdrość przeze mnie przemawia, ot co).

***
Kampanie WoG są dla mnie zbyt trudnej, bardziej w stylu przygodowej Larry Croft: musisz odnaleźć klucz, który musisz przynieść do chatki drwala, który powie ci, jak przejść przez zburzony most itd. Ja nie lubię — za dużo trzeba myśleć.
***
Uznawszy, że z pierwszą kasetą z muzyką 007 już się osłuchałem, wymodelowałem kolejną, tym razem mniej piosenek (były wcześniej), zaś więcej muzyki akcji Johna Barry'ego. Mamy na koncie jeszcze 170 zeta — możemy zaszaleć — może pójdziemy do Lidla!
***
"The Escapist" [2008] — klasyczny film więzienny - tym razem nie sama przemoc i zorganizowana przestępczość wewnątrz, ale głównie ucieczka. Nie wiem skąd się bierze to sympatyzowanie z bohaterami więzień, szczególnie w wydaniu amerykańskim czy angielskim (pomijam oczywiście przypadki "w słusznej sprawie", vide "W imię ojca"). Jeżeli przyjrzeć się osobom, które tam przebywają, to są to lewacy, którzy nie chcieli pracować (w końcu wiadomo, że pracują tylko frajerzy), ale dali się złapać, albo zawodowi przestępcy (morderstwa, szantaże, narkotyki) albo chłopcy z nierównowagą hormonalną, którzy używają pięści i kopniaków przy każdej dyskusji - dlatego tam są. Więc kiedy następnym razem będziemy współczuć młodym, pięknym chłopcom z modnymi fryzurami molestowanym przez starszyznę więzienną i zastałe tam okoliczności, warto sobie przypmnieć, że chłopiec taki u nas zazwyczaj chadza w stroju sportowym — starsi rangą na dresie mają skórzane kurteczki, bez skrupułów zajumią ci samochód, plazmę, czy nawet nieszczególnie wartościowy dorobek twojego życia, jeśli mieszkasz na parterze (i niekoniecznie), albo z wrodzoną sobie uprzejmością wytoczą argumenty, że masz niewłaściwą fryzurę, owłosienie twarzy albo przypadkiem spojrzałeś nie tak jak powinieneś. Chętnych zapraszam na podróże autobusami nocnymi po dzielnicach naszego pięknego miasta, szczególnie w dniach imprezowych, czyli w nocy z piątku na sobotę i z soboty na niedzielę.
Przy okazji — ostatnio policjanci i strażnicy miejscy protestowali, że wydłuża i się czas pracy do emerytury, czy coś — chciałbym nadmienić, że łapać pieszych na czerwonym świetle i palących tytoń koło przystanków można spokojnie do 60. Innej szczytnej działalności naszych służb nie zauważyłem. Być może są niedofinansowani (jak wszyscy) i być może pracują na akord w zdobywaniu wypisanych mandatów — trudno, inni mają gorzej.
A sam film był irlandzko-angielski, bardzo dobrze skrojony, z zastawioną niespodzianką na oglądającego, trzymał w napięciu, wykorzystano bardzo ciekawe i oryginalne wnętrza (stare kanały, nieczynne stacje metra) — zawodowo skrojona rozrywka.


***
Wcześniej "Don't drink the water" Allena. Nie było lekko, bo gadali po angielsku, a napisy po hiszpańsku. Komedia całkiem do śmiania się. Jeszcze wcześniej kolejny odcinek z serii discovery, skąd wzięło się życie na ziemi. Okazało się, że z chemicznej zupy.
***
To była niedziela, więc nie było sportów, był sport w telewizji, ale walka Roya Jonesa Jr. rozczarowała. Przecedziliśmy zeszłoroczną aronię, teraz się odstaje. Całkiem sprawnie poszło, płyn dosyć czysty, bez mętów. Potem zaś chwila tarcia i zrobiliśmy placki ziemniaczane. Rzecz jasna pyszne. Trudno mi wybrać, co lepsze: placki ziemniaczane czy babka ziemniaczana. Być może w tej konkurencji mogła by mocno namieszać kiszka ziemniaczana, ale dawno nie jadłem. Z tym to dopiero trzeba się narobić. I tak dobrze naolejeni spędziliśmy resztę wieczoru. Podczytywuję historię templariuszy, spisanej na podstawie starych reguł, statusów i listów.


1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Oho, coraz więcej wspomnień z młodości, coraz więcej metafor... Vreen staje się pisarzem także na swoim blogu :) I bardzo dobrze, tęsknimy za Majerle i innymi takimi.