wielka sobota, 11 kwietnia
Filmowo ubiegły tydzień nie prezentował wiele atrakcji. Obejrzeliśmy "New York Stories" z etiudkami Allena, Scorsese i Coppoli; pierwsza (Nick Nolte jako malarz) ok, druga, której scenariusz i kostiumy wymyślała Sophia Coppola dzieckiem będąc — katastrofa — dziwię się, że ktoś to puścił do druku; historyjka Allena o matce, która pojawia się na nieboskłonie — całkiem, całkiem.
Filmowo ubiegły tydzień nie prezentował wiele atrakcji. Obejrzeliśmy "New York Stories" z etiudkami Allena, Scorsese i Coppoli; pierwsza (Nick Nolte jako malarz) ok, druga, której scenariusz i kostiumy wymyślała Sophia Coppola dzieckiem będąc — katastrofa — dziwię się, że ktoś to puścił do druku; historyjka Allena o matce, która pojawia się na nieboskłonie — całkiem, całkiem.
***
Film "Paris", o którym niewiele wiem (grała Juliette Binoche), dosyć intrygująca historia, w której nie było dramatycznych gestów i ponad ludzkich zachowań, mimo powagi tematu. Tragizm zmieszany z codzienną banalnością, kilka zaskakujących scen (modelki w chłodni mięsnej), trochę trywializmów; co jeszcze było denerwujące — dosyć nachalne próby połączenia poszczególnych postaci, które fabularnie nie mają ze sobą nic wspólnego, w te same kadry, które miały je wiązać; ale ogólnie bardzo na plus.
Film "Paris", o którym niewiele wiem (grała Juliette Binoche), dosyć intrygująca historia, w której nie było dramatycznych gestów i ponad ludzkich zachowań, mimo powagi tematu. Tragizm zmieszany z codzienną banalnością, kilka zaskakujących scen (modelki w chłodni mięsnej), trochę trywializmów; co jeszcze było denerwujące — dosyć nachalne próby połączenia poszczególnych postaci, które fabularnie nie mają ze sobą nic wspólnego, w te same kadry, które miały je wiązać; ale ogólnie bardzo na plus.
***
Ponadto oglądaliśmy w wieczornym tv bardzo nietypowe kwestie: ME w podnoszeniu ciężarów oraz curling do snu. Szczególnie ciężary — mimo tego, że to potworny "sport" — przykuwały mnie/nas niespiesznością przekazu. Szczególnie głosy komentatorów — Pindery i Zygmunta Smalcerza — były kojące. Niesamowicie delikatny, wręcz szepczący głos ma Smalcerz. W połączeniu z kwestiami "ależ fantastyczną techniką dysponuje ten zawodnik", "znakomity, dynamiczny wypad". Sympatyczne to było.
***
Tydzień w pracy nam jakoś minął bezboleśnie, ale zapuściliśmy się zupełnie z hiszpańskim. We wtorek mieliśmy próbę KA, gdzie Nicolas przekazał nam swoje uwagi: ściszyć mój wzmacniacz; ujednolicić stroje — żebyśmy nie wyglądali jak pajace; mam stać na środku, jako lider. Nie wiem, czy to wpływa na konsumpcję muzyki, ale ja się nie znam, więc nie będę się sprzeciwiał. Natomiast podejrzewam, że postulat, aby instrumenty były nagłaśniane, a wokale dobrze słyszalne nie ma szans powodzenia w naszych klubach. Zresztą wobec braku czasu nie czekają nas żadne występu — oprócz jakiegoś delikatnego w Gdyni w teatrze. Ale muszę przyznać, że nowe szkice, które gramy czasem na próbach, które momentami brzmią obiecująco, za tydzień już ich zupełnie nie pamiętam i nie ma jak do tego wrócić.
***
Za to pod względem "ćwiczeń stylistycznych" krok po kroczku popracowałem nad brakującymi tekstami ("templariusze", "gem/set/mecz") oraz ułożyłem całość wg metronomu w konwencji zwrotkowo-refrenowej. Kilka tekstów nawet nieźle wyszło, a nad resztą nie będę się zastanawiał. Muzyka rzewna, powooooolna, jeden tekst napisze mi Wojtek (już kropnął zwrotkę i refren). Teraz muszę przemyśleć kwestię nagrywania. Rozpiszę to na godziny i spytam się ile kasy ew. będzie chciał Endriu. I mogę jechać na salę ćwiczyć perkusję.
***
Z dodatków oddałem mapy Piotrowi. Przeszedłem się raz dwa na Chełm i z powrotem (czwartek), zaś w środę bujnąłem się na miasto i doręczyłem płyty do "Szafy", zaś inne wydarzenia już umknęły, bo...
***
Śmigus Dyngus, 13 kwietnia, poniedziałek
Szczęśliwie dotarliśmy do domu. W domu najlepiej. Święta krótkie, nie były takie złe. Taki przedłużony weekend. W sobotę od rana piekłem indyka. Duży. 4,5 kilo. Obracałem go w te i wewte, skrzydełka zjedliśmy jeszcze trochę niedopieczone, ale już obiad dzisiaj (nóżki i pierś) były raczej dobre. Jednak ok. 5 h pieczenia na malutkim ogniu podziałało. Później Skarbie zajęło się paschą. Wyglądało to dosyć podejrzanie — zwłaszcza, że nie byliśmy pewni, czy szmata działa tak, że wciąga nadmiar wilgoci i czy całość wciaż nie będzie pływać. Na wszelki wypadek poprosiłem o zrobienie strucli, a Skarbie nie oponowało. Sobota minęła migusiem. Na national geografic był dwugodzinny program o kosmosie — niesamowita prezentacja. Widmo końca wszechświata — za ileś tam miliardów lat — wprowadza we mnie nastrój niepokoju. To co wtedy?
Na wzór opowiadania o postmodernistycznym rajdowcu mam opowiadanie o czarnej dziurze:
— O patrz, czarna dziu...
***
W niedzielę wstaliśmy ok. 7:30, przejazd był sprawny, w większości zapakowaliśmy się wcześniej. Idealnym pomysłem okazało się wzięcie komputera-laptopa. Śniadanie ok, ciasta (w sumie 4!), kawa, następnie wyruszyliśmy na szlak. Na stronie pttk (kiedyś jej nie było) rozwijają się i tworzą nowe szlaki. Ruszyliśmy więc tym najbliższym nam. W sumie w dzieciństwie człowiek marzył o tym, żeby mieszkać na Stogach — plaża, morze, lato. Teraz wiadomo, że nie jest absolutnie bezpiecznie i estetycznie, ale bliskość plaży i morza jest niepodważalna — człowiek już nie jest nad morzem 2 razy w roku. Mieszkańcy centralnej mogą nam zazdrościć. Szlak czerwony (tutaj) (http://www.pomorskie.pttk.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=240&Itemid=67) nazywa się "fortyfikacji nadmorskich" i ma 8,3 km (+ dodatkowe 2 x 1,5, jeśli chce się przejść do jeszcze jednej baterii). Co najważniejsze — oprócz kierunkowości i poczucia celu marszruty — są i elementy fortyfikacji. Na przykład gwiazdobloki — rząd betonowych zasieków z 1944 roku, które obecnie ciągną się w "młodym" lesie sosnowym — co sprawia wrażenie cokolwiek surrealistyczne. Następnie dwa stanowiska haubic z 1911 (tak, tak), ciężki schron przeciwpancerny, i — co dziwne, ale musiało (?) mieć znaczenie strategiczne (przy ruskich to nie wiadomo, czy racjonalizm ma jakieś znaczenie) — wieża widokowa wraz ze stanowiskiem dla obserwatorów z 1956. Co oczywiste — jak dla mnie — robota szwabów, kształt budowli i rodzaj zastosowanych materiałów o wiele lepsze sprawiała (i sprawia) wrażenie niż betonowa wylewka między szkieletem z desek (jest na to jakieś fachowe określenie murarskie; oj tam).
W dodatku po raz pierwszy byłem na Górkach Zachodnich (Wschodnie wielokrotnie, można powiedzieć, że obchodzone wraz z groblą całkiem nieźle) — widoki całkiem ładne (na Górki Wschodnie właśnie), można się przejść do "punktu świetlnego" z lewego brzegu ujścia Wisły Śmiałej; następnie tereny yacht klubu czy widok na Stocznię Wisła — przyjemna wycieczka.
Ponadto oglądaliśmy w wieczornym tv bardzo nietypowe kwestie: ME w podnoszeniu ciężarów oraz curling do snu. Szczególnie ciężary — mimo tego, że to potworny "sport" — przykuwały mnie/nas niespiesznością przekazu. Szczególnie głosy komentatorów — Pindery i Zygmunta Smalcerza — były kojące. Niesamowicie delikatny, wręcz szepczący głos ma Smalcerz. W połączeniu z kwestiami "ależ fantastyczną techniką dysponuje ten zawodnik", "znakomity, dynamiczny wypad". Sympatyczne to było.
***
Tydzień w pracy nam jakoś minął bezboleśnie, ale zapuściliśmy się zupełnie z hiszpańskim. We wtorek mieliśmy próbę KA, gdzie Nicolas przekazał nam swoje uwagi: ściszyć mój wzmacniacz; ujednolicić stroje — żebyśmy nie wyglądali jak pajace; mam stać na środku, jako lider. Nie wiem, czy to wpływa na konsumpcję muzyki, ale ja się nie znam, więc nie będę się sprzeciwiał. Natomiast podejrzewam, że postulat, aby instrumenty były nagłaśniane, a wokale dobrze słyszalne nie ma szans powodzenia w naszych klubach. Zresztą wobec braku czasu nie czekają nas żadne występu — oprócz jakiegoś delikatnego w Gdyni w teatrze. Ale muszę przyznać, że nowe szkice, które gramy czasem na próbach, które momentami brzmią obiecująco, za tydzień już ich zupełnie nie pamiętam i nie ma jak do tego wrócić.
***
Za to pod względem "ćwiczeń stylistycznych" krok po kroczku popracowałem nad brakującymi tekstami ("templariusze", "gem/set/mecz") oraz ułożyłem całość wg metronomu w konwencji zwrotkowo-refrenowej. Kilka tekstów nawet nieźle wyszło, a nad resztą nie będę się zastanawiał. Muzyka rzewna, powooooolna, jeden tekst napisze mi Wojtek (już kropnął zwrotkę i refren). Teraz muszę przemyśleć kwestię nagrywania. Rozpiszę to na godziny i spytam się ile kasy ew. będzie chciał Endriu. I mogę jechać na salę ćwiczyć perkusję.
***
Z dodatków oddałem mapy Piotrowi. Przeszedłem się raz dwa na Chełm i z powrotem (czwartek), zaś w środę bujnąłem się na miasto i doręczyłem płyty do "Szafy", zaś inne wydarzenia już umknęły, bo...
***
Śmigus Dyngus, 13 kwietnia, poniedziałek
Szczęśliwie dotarliśmy do domu. W domu najlepiej. Święta krótkie, nie były takie złe. Taki przedłużony weekend. W sobotę od rana piekłem indyka. Duży. 4,5 kilo. Obracałem go w te i wewte, skrzydełka zjedliśmy jeszcze trochę niedopieczone, ale już obiad dzisiaj (nóżki i pierś) były raczej dobre. Jednak ok. 5 h pieczenia na malutkim ogniu podziałało. Później Skarbie zajęło się paschą. Wyglądało to dosyć podejrzanie — zwłaszcza, że nie byliśmy pewni, czy szmata działa tak, że wciąga nadmiar wilgoci i czy całość wciaż nie będzie pływać. Na wszelki wypadek poprosiłem o zrobienie strucli, a Skarbie nie oponowało. Sobota minęła migusiem. Na national geografic był dwugodzinny program o kosmosie — niesamowita prezentacja. Widmo końca wszechświata — za ileś tam miliardów lat — wprowadza we mnie nastrój niepokoju. To co wtedy?
Na wzór opowiadania o postmodernistycznym rajdowcu mam opowiadanie o czarnej dziurze:
— O patrz, czarna dziu...
***
W niedzielę wstaliśmy ok. 7:30, przejazd był sprawny, w większości zapakowaliśmy się wcześniej. Idealnym pomysłem okazało się wzięcie komputera-laptopa. Śniadanie ok, ciasta (w sumie 4!), kawa, następnie wyruszyliśmy na szlak. Na stronie pttk (kiedyś jej nie było) rozwijają się i tworzą nowe szlaki. Ruszyliśmy więc tym najbliższym nam. W sumie w dzieciństwie człowiek marzył o tym, żeby mieszkać na Stogach — plaża, morze, lato. Teraz wiadomo, że nie jest absolutnie bezpiecznie i estetycznie, ale bliskość plaży i morza jest niepodważalna — człowiek już nie jest nad morzem 2 razy w roku. Mieszkańcy centralnej mogą nam zazdrościć. Szlak czerwony (tutaj) (http://www.pomorskie.pttk.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=240&Itemid=67) nazywa się "fortyfikacji nadmorskich" i ma 8,3 km (+ dodatkowe 2 x 1,5, jeśli chce się przejść do jeszcze jednej baterii). Co najważniejsze — oprócz kierunkowości i poczucia celu marszruty — są i elementy fortyfikacji. Na przykład gwiazdobloki — rząd betonowych zasieków z 1944 roku, które obecnie ciągną się w "młodym" lesie sosnowym — co sprawia wrażenie cokolwiek surrealistyczne. Następnie dwa stanowiska haubic z 1911 (tak, tak), ciężki schron przeciwpancerny, i — co dziwne, ale musiało (?) mieć znaczenie strategiczne (przy ruskich to nie wiadomo, czy racjonalizm ma jakieś znaczenie) — wieża widokowa wraz ze stanowiskiem dla obserwatorów z 1956. Co oczywiste — jak dla mnie — robota szwabów, kształt budowli i rodzaj zastosowanych materiałów o wiele lepsze sprawiała (i sprawia) wrażenie niż betonowa wylewka między szkieletem z desek (jest na to jakieś fachowe określenie murarskie; oj tam).
W dodatku po raz pierwszy byłem na Górkach Zachodnich (Wschodnie wielokrotnie, można powiedzieć, że obchodzone wraz z groblą całkiem nieźle) — widoki całkiem ładne (na Górki Wschodnie właśnie), można się przejść do "punktu świetlnego" z lewego brzegu ujścia Wisły Śmiałej; następnie tereny yacht klubu czy widok na Stocznię Wisła — przyjemna wycieczka.
***
Na obiad żurek, a potem obejrzeliśmy "Lektora" i "1408". Oba całkiem przyzwoite. Jeden "na poważnie", drugi — zwyczajna rozrywka, dobra na 1,5 h, nic poza tym. A jakoś nie chce mi się pisać o samych wrażeniach: ogromny sutek Kate Winslet, tradycyjnie dobry Fiennes, i właściwie mogłem już szykować się do snu — zajrzałem do ksiażki, której jakimś cudem nie wyrzuciłem podczas przeprowadzki — esseje polskiego naukowca o starożytnej Anglii i Afryce Wschodniej. Jakoś nabrałem wstrętu do fabuły, same myślniki oznaczające dialogi mnie odrzucają. Aczkolwiek serię "Tomków" zamierzam kiedyś przeczytać jeszcze raz. Skarbie również tradycyjnie — ja tym razem odstąpiłem od tradycji i nie przeglądałem starych zeszytów z wklejonymi zdjęciami piłkarzy (bo te przewiozłem "do siebie") ani wycinków o nba — czytała "Paragraf 22". I tradycyjnie od początku, który — jak mówi — pamięta już całkiem nieźle. Powroty na "pielesze", choćby przeniesione, zawsze są nieco sentymentalne i zaciągają tradycjnymi schematycznymi działaniami.
Na obiad żurek, a potem obejrzeliśmy "Lektora" i "1408". Oba całkiem przyzwoite. Jeden "na poważnie", drugi — zwyczajna rozrywka, dobra na 1,5 h, nic poza tym. A jakoś nie chce mi się pisać o samych wrażeniach: ogromny sutek Kate Winslet, tradycyjnie dobry Fiennes, i właściwie mogłem już szykować się do snu — zajrzałem do ksiażki, której jakimś cudem nie wyrzuciłem podczas przeprowadzki — esseje polskiego naukowca o starożytnej Anglii i Afryce Wschodniej. Jakoś nabrałem wstrętu do fabuły, same myślniki oznaczające dialogi mnie odrzucają. Aczkolwiek serię "Tomków" zamierzam kiedyś przeczytać jeszcze raz. Skarbie również tradycyjnie — ja tym razem odstąpiłem od tradycji i nie przeglądałem starych zeszytów z wklejonymi zdjęciami piłkarzy (bo te przewiozłem "do siebie") ani wycinków o nba — czytała "Paragraf 22". I tradycyjnie od początku, który — jak mówi — pamięta już całkiem nieźle. Powroty na "pielesze", choćby przeniesione, zawsze są nieco sentymentalne i zaciągają tradycjnymi schematycznymi działaniami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz