środa, 18 lutego 2009

kotleciki i leelee sobieski

oprócz całej filmoteki (jeszcze w piątek film fantasy Uwe Bolla, który przejął pałeczkę najgorszego reżysera - "In the name of the king"), w piątek kupiliśmy zestaw pudełek, w sobotę rano zrobiłem Lidl i Orunię Dolną (lody sernikowe w ramach walentynki)

w ramach walentynki zwrotnej byliśmy na łyżwach — to chyba mój trzeci raz, pierwsze pół godziny statecznie, długimi posuwistymi ruchy, potem nauczyłem się posuwać gładko, nie odrywając stóp (łyżew) od lodu i nabierając prędkości pobieżyłem sobie całkiem przyjemnie wbrew szalejącym anty-społecznym osobnikom i panującemu tłokowi na lodowisku, tudzież ciżbie tłoczącej się przy bandach (czy tylko ja uważam, że stanie przy bandzie jest kretynizmem?)

widziałem po raz pierwszy w życiu zimorodka — u nas w parku!
idealnie pasował do 007 na uszach

dodatkowo zrobiłem kotlety mielone (pyszniutkie) i jeszcze pieczone skrzydełka kurczaka w ramach obiadu na resztę tygodnia; potem jeszcze pliki gitarowe dla johny'ego w tempie 120 i pracowita sobota się skończyła
niedziela — kompletne leżakowanie, ale chyba nam się należało?

Brak komentarzy: