środa, 30 czerwca 2010

płaszcz

niedziela, 27 czerwca

Wstałem o 7 (brawo mistrzu) i porobiłem sobie columbusa. Potem śniadanko.

Pogoda była (mamy lato od niedzieli aż do wtorku na razie), zatem trza było wykorzystać. Piwo, batony i na rower do Otomina. Tam poleżeliśmy w okolicy jeziora. Jezioro i okolice nie wyglądają już dziewiczo. Atmosfera piknikowa, grille, samochody, leżaczki, krzesełka. Wolałem jednak w cieniu. Czyżby w tym roku z parasolką na plażę?
Powrót inna trasą — rewelacja, niemal cały czas z górki, dużo równej nawierzchni. I w sam raz na mecz.
***
Anglicy dobrze grali tylko między 32. a 45. minutą. Co tam, że brama wpadła

— nie zamierzam ich żałować, tak samo, jak nikt nie specjalnie żałuje Meksykanów, a "futbolowy świat" nie przejąłby się krzywdą Polaków, Litwinów czy nawet Szwedów. Angloza cofnęła się do "złotych lat angielskiego futbolu" z cyklu: kopnij i biegnij. Wynik 4-1 dobrze oddaje różnicę klas zespołów. Jakich to czasów dożyliśmy, że Brazylia gra jak Włochy, a Niemcy jak Brazylia (niezależnie od kwestii ilu Niemców w Niemczech).
***
Wieczorem mogło być naprawdę fajnie, ale najpierw ten spalony (1-0), potem niejako pokłosie (2-0), więc mecz się skończył. Argentyna-Meksyk (3-1). No i w końcu Meksowie zagrali pięknie jak trzeba. I nie oszukujmy się, nawet fani takiej gry wolą, by Argentyna przeszła dalej.
***
A fifa? Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?

2 komentarze:

Dominika Starańska pisze...

Bardzo ciekawy wpis. Jestem pod wrażeniem !

vreen pisze...

dziękuję