wtorek, 31 lipca 2012

Melon!




czwartek, 26 lipca

My, drogi i miłościwie Nam Panująca, mimo że nie jesteśmy specjalistami... (a to jednak było inne słówko) (ale mi zawsze brakuje słówek, przecież wiesz).

Przyszło lato, ja w lesie, ale relaks się utrzymuje. Nawet wygląda chwilami na to, że jestem w połowie prostej.

Z książkami poszło zasadnie łatwo i przyjemnie. Mam wolne do zaprzyszłego miesiąca. Oprócz tego pamiętać: karta miejska, tanie esy, zakończenie lokat, nowe konto (= wizyta w oddziale) (na oddziale? nie, tam nie chcę). Więcej grzechów nie pamiętam.

Zaczęło się tradycyjnie, potem stwierdziłem, że jednak nie mogę robić trzech rzeczy naraz i powinienem siedzieć po nasłonecznionej stronie górki, a natura, ta mała, bywa straszna, zaś ta większa sapie i robi przygodę, z bliska. To było coś. Dokładniej — sarna.

Może byłem trochę zardzewiały, ale skoro było nas 4:3 to mogłem sobie trochę postać w obronie bez biegania. Zaliczyłem 3 asysty, początkowo nawet 3/6, ale potem się popsuło do 4/14, może ze 3 zbiórki w obronie. Więc początkowo (pierwsza partia) to nie było po co szaleć, i tak radziliśmy sobie nieźle. W drugiej partii poszło 5:5 (następnie 4:4) my:oni, więc już skala "wyzwań" wzrosła. No za duzi byli. I Arek się zdenerwował, że nie byliśmy konstruktywni w ataku. Szału nie było, ale przynajmniej nie zdechłem w połowie. I pół butelki wody wypiłem. Wody, fuj, jak zwierzę. A o piwie Marcin zapomniał po prostu. Oczywiście, że zrobił mi się czerwony ryjec, ale w sumie mogłem się spocić bardziej. Zapamiętać na przyszłość.

Melon! Ale to jaki! Na pełnym wypasie 3 składnikowy z modyfikacjami. Nie dość, że dojrzały, aż rozlatujący się chwilami, to jeszcze dodatki o wysokiej jakości, do tego rukola, która zasadniczo jest niesmaczna, teraz podpasowała zielonością po prostu. No pycha i cieknący po palcach sok. Dobrze, że był zegarek.

Umberto Eco, Wyznania młodego pisarza



piątek, 27 lipca 2012

zupa time


Ivan Wasiljewitsch Kliun — Portrait

poniedziałek, 23 lipca

W dniu, w którym nie wykonywałem ani jednej czynności związanej z moim przeznaczeniem, a mimo to byłem zajety od rana do wieczora, poszedłem na chatę utrwalonym szlakiem, choć komary cięły, ale zdjęcie ładne i pamiętasz przecież bez wbrew pozorom.

Układanka z kolumną okazała się bardziej wymagająca, ale mamy forsę, mamy czas, nie spieszy się nam. Na razie gra i buczy, potem będzie grało. Jak zwykle czeladnictwo w fotoszopie + podbudowa maksymalna, jakiej chyba jeszcze nie dostałem w życiu. No pięknie.

Do tego słoik z próbką moczu oraz naprawdę ładne firanki. I jakoś tak zeszło, że nawet zapomniałem, co miałem robić, teoretycznie w grę wchodził jakiś fragment filmu tudzież hobby, ale co tam. Się odwlecze.

"Środek środka chyba jacyś widmowi my, a krawędzie z pewnością roztocza".
==============================

wtorek, 24 lipca

motyl przeciwdeszczowy

"spoko
fajny numer zrobilismy
nieco sie rozjaśnił z coverem
ogólnie kolejne pasmo sukcesów"

Co oznacza, że byliśmy na próbie Where is Jerry. Punktualnie. Takie było założenie. Premii nie będzie, ale to było mile widziane.

Podciągnięcie zeszłotygodniowej zajawki, przywołanie melodii z przeszłości, cover na 3 sposoby (właśnie, odsłuchać!). Najbliższy występ 11 sierpnia w Oliwie w Pubie Rockout na urodzinach Pomelo Taxi.
Ciekawe, co Przem będzie z tego pamiętał.

Krótko na chacie, ale za to ciasto drożdżowe najlepsze w historii.

Sklepy całodobowe działają. Mała podsypka/podlewka cukrowa i truskawka od razu przypomniała sobie, jak się pracuje. Dalej dalej, do boju.
==============================

środa, 25 lipca

rower i alarm

My, drogi i miłościwie Nam Panująca przyszykowaliśmy się odpowiednio i właściwie do andrutów przekładanych masą. A nawet bardzo.

Nie chwalić dnia przed zachodem słońca, a roboty przed 16:20. Ale już drugi dzień z rzędu jest zaskakująco letni. Ale ojej, gdzie się podziała polska czcionka. Zabawnie było. I przyjemnie. I ciepło się zaczęło robić. Chwilami maksymalnie. Wpisać do dzienniczka.
Nie pamiętam, kiedy była feria z Malczewskim. Nagle okazało się, że nie zdążyłem przeczytać książek na czas. Nieładnie.

Ach, no! Rower i alarm. Takie to przygody miałem z rana i z popołudnia.
Oprócz tego jechałem bardzo ostrożnie i niespiesznie. I nie widać włosów na klatce. A wypadki przecież się zdarzają (Łostowicka).

Oczywiście byłem niesubordynowany i zjadłem wszystkie składniki eleganckich potraw razem, bez szacunku dla ich odrębności i smaków.
Nieładnie. Ale smacznie.

Schiele i ekspresjoniści t. 31 — do przejrzenia po łebkach w sam raz. Od czegoś trzeba zacząć.


czwartek, 26 lipca 2012

Mały fryzjer


niedziela, 22 lipca

My, drogi i miłościwie Nam Panująca bawiliśmy się w małego fryzjera, czego efekty widać.


Tośmy się nie spieszyli. Z niczym.

Ale ale. Ryby wydobyte. Potrawa wymiksowana. No i wiemy, że "uuu, w P. jest drooogo!" to nie do końca prawdziwa prawda. Jak wszędzie. Niemniej, dobrze, że już coś wiemy, bo lubię wiedzieć. Będzie git. W związku z tym trochę czuję się nieprzygotowany na zaprzyszły weekend, chociaż pracę domową odrobiłem.


I muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony z Oldmana z ponowienia. I z dokumentacji tegoż. 102_9012. Z okoliczności. I z okoliczności następstw tych okoliczności. W szczególności dnia następnego. Wpiszę sobie to wszystko do dzienniczka.


Szykowny.

Neil Simon, Per procura — spektakl w Teatrze Wybrzeże. Tym razem miejsca siedzące. Tym razem farso-komedia (w przeciwieństwie do tamtej tragikomedii). Bawiło, ale wpadło jedny uchem, a drugim wypadnie.

The League of Extraordinary Gentlemen: Century: 1910



środa, 25 lipca 2012

Malczewski, Jacek



Malczewski — Pytia

sobota, 21 lipca

My, drogi i miłościwie Nam Panująca ochoczo wyrwaliśmy się z domu. Heh. Noale.  

Pogoda dupy nie urywała, przynajmniej nie padało. Objawił nam się Jacek Malczewski. "Twórczość Jacka Malczewskiego ze zbiorów Lwowskiej Narodowej Galerii Sztuki". Z reprodukcjami będzie kiepsko na szybko, bo zaraz zapomnę i trzeba poszukać, a katalogu dzieł nie ma, a katalog drukowany (35 zeta) niestety nie odpowiada kolorystycznie oryginałom, a czasu nie starcza przecież. Top 10 niemal wybrane, ale to 3 składa się z top 5 i nie wiadomo do końca.

http://www.lwow.com.pl/malczewski/jacek1.html
(dużo do czytania — q potem)

Jako bonus (zaskakująco na plus) "Rosyjska awangarda z kolekcji Żerlicynów i Żarskich” — bardzo. Plakaty filmowe Michaiła Długacza. Q pamięci, bo znowuż z repro będzie kiepsko (patrz wyżej): Natalia Gonczarowa, Iwan Kliun, Piotr Konczałowski, Władimir Lebiediew, Władimir Małagis, Kazimierz Malewicz („Abstrakcyjna postać kobieca”), Aleksander Bogomazow, Sonia Delaunay, Robert Falk. No kilka od razu na ścianę poproszę. No tak, ale bez foto to już jesteśmy zgubieni. Sonia Delaunay wygrywa, głównie dlatego, że jest w necie.

Informacyjnie: Andrzej Dudziński „Dzika geometria i asamblaże”.

I nagle zrobiło się późno w związku z przejazdami tam i ówdzie: prze/roz/zapakowanie i nagle zeszło.


Malczewski — Chrystus przed Pilatem
Malczewski — Bachantka — studium kobiety
Malczewski — Eloe
Malczewski — Chrystus w Emaus
Malczewski — Matka Boska
Malczewski — Rycerz i muza
Malczewski — Lanckoronscy
Malczewski — Autoportret z muzá
Malczewski — Autoportret z faunami
Malczewski — Chrystus i Samarytanka
Malczewski — Kobiety grabiáce siano
Malczewski — Aniolowie z Tobiaszem
Malczewski — Bratankowie
Malczewski — Meduza
Malczewski — Siostra Helena
Malczewski — Zatruta studnia




wtorek, 24 lipca 2012

mayones party




19 lipca, czwartek

Rbzzz

My, drogi (szykujący się do) i miłościwie Nam Panująca zastanawiamy się, czy to kondor, sówka czy mecha-człowiek mecha-ptak, który biega od okna do okna i straszy i spać nie daje. No, nie mnie.

No dobra, okazało się, że jestem niewspółmierny: Sonic Youth — Rather Ripped (2006) też mi się podoba. Bo chyba nie ma tak, że nie podoba sie w ogóle. Ta np. jest miękko nagrana — jestem pod wrażeniem.

Musze przyznać, że nawet imponują mi te nagłe ulewy. Deszcz, a właściwie woda z nieba się leje, ja nie jestem nieprzemakalny, o nie, podobnie jak mechagodzillą tylko bywam. Właściwie mógłbym tak wyjść i dać się polać = oddać nastrojowi, ale może nie teraz, temu się oddaję codziennie, niekoniecznie zawsze odpowiednio, a przecież następne dwa tygodnie dopiero przede mną. Więc może ciasteczko? Akurat jest chałka x 2: jedna stara (twardsza), druga nowa (miększa) — nie wiem, czy to są cechy chałki constans. Oprócz tego mam wsparcie, wirtualne bądź nie, co mnie osobiście cieszy. No przecież. A ponadto siwa bluza głaszcze i dotyka.

Wracając do deszczu, moczenia nie będzie, wystarczy, że dwa razy butem, raz jednym, raz drugim zaliczyłem obsuwkę w błocie, raz małą, raz dużą i już było pozamiatane. A raczej pomoczone.

Ulewa ta zagłusza mi muzykę — więc w tym względzie poproszę, aby coś z tym zrobiono.

A no tak. W końcu (w końcu? tak, w końcu) (nie, już jedna była wcześniej) mieliśmy próbę (czyli nie w końcu). Druga część występu podobnież jest już cacy i jesteśmy wypasieni. I koncerty też extra. Chyba nawet żałuję, że tych Doorsów nie, może bym się jednak zabawił przy scenie, ale w sumie. Płyta jest, adapter jest, zabawię się na chacie. Chociaż nie wiem, czy potrafiłbym się tak zabawić, jak Pavement było. W końcu stary już jestem. Całość na tabletowym relaksie + wieści z UG. Cisza, będzie nagranie. Miły zjazd do domu.


20 lipca, piątek

mayones party

My, drogi i miłościwie Nam Panująca urządziliśmy kolejne udane party. Tym razem w majonezie.

Kiedy już się wydała sprawa z ubraniem, okazało się, że nie wszystko jest takie różowe, jakby się mogło wydawać. Ale ale, wątpliwości to nie jest moje drugie imię, więc kto naniósł piasku, się pytam? Tymczasem poranne złapanie skurczu obu łydek naprzemiennie nieco mnie zaskoczyło. Czyżby zesztywnienie materiału? M jak magnez. Oprócz tego herbata czarna liściasta aromatyzowana o smaku pomarańczy dla odcedzenia smaku sagi (wiśniowa jest ok), trochę yuck, ale może po chwili...? no nie jest najgorzej. Oczywiście najtańsze możliwe no name, więc tym bardziej. Do wypróbowania pozostaje mięta z gruszką. Taki zestaw psze państwa.

Nie wiem, jak mi się udało dotrwać do końca, bo brak glukozy rozłożył mnie na fotel kompletnie rozłożonego. Ech, panienki. Weekend!

Zaczęło się dobrze: nie zakręcaj tak mocno słoików! Przygotowanie produktów: cacy. Przygotowanie: bez zarzutu. Potrawy: zaskakująco dobre w niektórych przypadkach, zaskakujące w ogóle czasem. No arbuz taki? Zmieszczenie przy biurku — premiera. Coraz szybciej zmierzch. Zapada.

Charade (1963)



poniedziałek, 23 lipca 2012

głaszcze i dotyka



17 lipca, wtorek

My i Miłościwie Nam Jaśniejąca uraczyliśmy się chłodną aurą w okolicach Malczewskiego, tego, który musi na nas jeszcze poczekać. A róże, psze pani, jakieś takie nieatrakcyjne.

Tradycyjną tematykę pomijam, rozwijam ją na co dzień, i, boże!, nie wspominaj mi o newsletterze. Film okazał się wygadany, kuriozalny (ponownie) i wart uwagi. Nie jest to co prawda rozpasana przygodówka, od tego jest "Creature from the Black Lagoon" (1954), ale miło było sobie przypomnieć. Ach, no i oczywiście nastrój i klimat dworku Sierakowskich nie nadaje się do tego typu projekcji. Właśnie — dlaczego ja nie znam zakamarków Sopotu? Nie wiem też, czy Franciszkowi Mamuszce należy się jeden odcinek. Co prawda spędzam z nim śniadania i lancze ("ja to się boję rozmawiać z tobą w kuchni"), ale skoro ma już własny tramwaj, to może odcinek mu niepotrzebny? Zwłaszcza, że i tak najlepsze co miał, to przepisał od Wiecha. A o innych smaczkach informowałem na bieżąco. Mam niejakie wrażenie, że gdyby Franciszek Mamuszka nakręcił film, to byłby równie poważny jak film Eda Wooda.
 
Zaś nowoczesne musicale się nie nadają. Więc może masz rację, że jeszcze nie dorosłeś do tego, bo klasyka się jednak lepiej sprawdza. "Nie umiem stepować, nie znam węgierskiego, nie jeżdżę na nartach. Nie muszę się za to ograniczać w jeździe na rowerze, języku francuskim i filmach z Gene’em Kellym". "Początek trzeciego zdania do zmodyfikowania". Tak, wiem, tu nie ma trzeciego. Zagadka taka. Czytać jak poezję. Abstrakcyjną.

Glen or Glenda (1953)
Chicago (2002)

==============================

18 lipca, środa

Pasjonująca lektura została zakończona późnym wieczorem dnia poprzedniego. Pokolorowanie rysunków na cacy. Dzień z serii irytujących, więc nie pozostało nic innego jak zajrzeć do arcydzieł światowego malarstwa (przypadkiem) i fałszywych kabanosów drobiowych (również przypadkiem, bo ostatnio nie było). Na szczęście obyło się bez ofiar. Do tego są: pomidor, papryka zielona (szt. 1) (bo dwie tu już baaardzo dużo), długa bułka raz i dwa (teraz już raz), boczek, który wysmarował wszystko, potrawka, nektarynki i inne.
 
No, powiedzmy szczerze, w zimnej piwnicy nie znalazłem się w nastroju skowronkowym. Ale: zjadłem bułkę, kiełbaskę, postałem chwilę w tym hałasie, pogadałem zwięźle, potem się zabrałem do pracy i było nawet wesoło.

Potem poszliśmy z Wojtem na stare schody na Niedźwiedniku i było już gites. Po całości.

Potem w sumie nie szkodzi, iż miast szamponu był balsam do włosów. W końcu nikomu głowy za to nie urwę. No i początek filmu nie zawiódł. Mniam.

Nicholas J. Karolides, Margaret Bald, Dawn. B. Sova, 100 zakazanych książek. Historia cenzury dzieł literatury światowej

Sonic Youth — A Thousand Leaves (1998) — w okolicy wszystkich innych zawitało na nowo. I cieszy. Solidny kawał płyty na wysokim poziomie.


piątek, 20 lipca 2012

der grobel / le czereśnie



15 lipca, niedziela

My miłośni i Bosko Nam Panująca zwiedziliśmy w końcu to, o czym nie miałem opowiadać.

Poranek się zwlókł. Zjadłem tę zachodzącą kwaśnością potrawę (dzielny jestem). Zachodziła obawa, że piorun kuliste ("...ptaki umilkły, kwiaty pozwijały płatki a straszliwy piorun przeszył zsiniały nieboskłon") zniweczą naszą wyprawę, ale nie — pogoda była po prostu słaba. Tak, ostatnio niedomaga biedaczka.

Udaliśmy się więc autobusem linii 112 w daleką podróż (okazało się, że nie tak daleką), zażyliśmy klimatu letniskowego, po czym plażą szu szu.

Po czym groblą szu szu. Po czym szu szu sklepowe (miseczki/sztućce/dodatki jedzeniowe) i już się zrobił wieczór. Po czym zrobiły się czereśnie. I to jak. Byłem kontent. I to jak.

A co tam, że przesadziłem z kolorami. To nie ja, to on.


 

16 lipca, poniedziałek

Małgorzata Musierowicz, Szósta klepka

A ponadto dość tradycyjny przyjeb, który oświadcza się zdumionym okrzykiem: "mój boże, już 12?!". Na szczęście jakoś zeszło, choć okazało się zapowiedzią całkiem upojnego tygodnia, pełnego wrażeń i nastrojów. Niekoniecznie tych bliskich. Natomiast, natomiast, wizyta w domu okazała się udana (gladiola), co prawda czas ponownie nie okazał się moim sprzymierzeńcem, ale wykorzystałem go sprawnie (w końcu ponad 200 foto to nie ułomek) (a przecież niektóre są są) i to by było na tyle.