środa, 9 czerwca 2010

bohater klasy pracującej

wtorek, 8 czerwca


Przedpołudnie w dużej mierze charakteryzowało się moim zaangażowaniem w poszukiwaniu nowego walkmana. A co, zaszalałem. Jak wszystko wyjdzie dobrze, to dobrze. A po południu mieliśmy w ogrodach pracowniczych dzień dziecka dla dzieci i dorosłych. Zaczęło się tradycyjnie, a skończyło również tradycyjnie.

Zawsze powtarzam — najważniejsze: mieć blisko do domu!
Najlepiej piechotą, najlepiej terenem zielonym, obfitującym w neutralne ustronia, gdzie można załatwić naprawdę palące potrzeby. Najlepiej, żeby nie było w tej naturze specjalnie brudno, kiedy przyjdzie skorzystać z nagłych wahnięć grawitacji. Grunt — blisko do domu.
Trzeba też pić z osobą o elementarnym poczuciu przyzwoitości, która poniesie w razie potrzeby, i o odpowiedniej sile i masie, by miała siłę właśnie. No i żeby mieszkała w okolicy, i też miała blisko do domu.

Prowadziliśmy pijackie dysputy o wszystkim i o niczym (kto pijackie, ten pijackie), głównie bratałem się z Marcinem drukarzem (Gombrowicz?), w końcu wszyscy poszli do domu. My na szczęście mieliśmy blisko. Więc pojechaliśmy taksówką.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

dobre!