środa, 28 września 2011

PREMIERA


wtorek, 27 września
Próba. Ale za to jaka!

środa, 28 września
Dzisiaj premierowy występ. Nie wiem, jak inni, ja na pewno będę się bawił dobrze.
***
Przesyłki wysłane, sprawy rozdane. 172 cm, 57 kg. Życzcie nam tyleż lądowań, ileż startów. W końcu szkoda by było marnować tak fajną rzeźbę. Właściwie, co tam. Niechby. Ale.

Gdyby ktoś pytał:

"Brasil" (1985)
Donald Barthelme "Osobliwości"
John Barry — You Only Live Twice (1967)
David Shire — Taking Pelham One Two Three (1974)
Pavement — Wowee Zowee (1995)
Appleseed Cast — Two Conversations (2003)
plus jakaś płyta U2. Dobra, żartowałem.

Jakby co, wspominajcie mnie miło. W nastroju skowronkowym: Dreamend "Interlude".


wtorek, 27 września 2011

Whatever Works (2009)


piątek, 23 września
Dobry sen. A potem sto pięćdziesiąt i jeden maili. Na szczęście Karol czuwa. Zdaje się, że ulokowałem wszystko, co trzeba. Poszliśmy za ciosem i ponownie zaprzyjaźniliśmy się z panną Strawberry.
Korzystając z późnej pory postanowiłem chłopakom, jak już Przemas wróci z wakacji, zrobić przyjemność i skończyłem wstępnie "mogłaś". Trzeba temu nadać lepszy tytuł? O dziwo, wyszło rockowo, bez cudowania i gra. Może jednak kiedyś uda się miksować normalne kawałki. Sporo można zrobić do trzeciej.

sobota, 24 września
Sprawna pobudka mimo. Dziwny stan. Tak to jest, jak się pisze listy i pakuje paczki po nocy. Rozszedł się w ciągu dnia. Ale — co zaskoczyło mnie bardziej — dopiero gdzieś w okolicach kart. No proszę, zwyczajne książki do czytania. Nowa trasa. Długo byliśmy na tych grzybach. Podobno ich nie ma — a były. Całkiem sporo. Niedzielna jajecznica będzie na wypasie. Wróciliśmy po 4 godzinach i pożarłem więcej babki niż bym się tego po sobie spodziewał. Szczęśliwie dowieźli czerwonego ambera. Ba, w biedrze na Stogach mieli jeszcze zakitranego moscatela. Sześć nam się zmieściło do plecaka. Wieczorem wciągnąłem jeszcze sporo ciasta. Niach.
***
"Love, honour and obey" (2000). Trudna do wyczucia mieszanka. Brak dokładnej pewności, czy to wszystko było cwanym żartem, czy nie do końca konsekwentną alternatywną wersją dla sztandarowych przedstawień londyńskiego światka. Ba, czy nawet londyńskiego. Chociaż gadali dobrze. Chwilami specyficzna zabawa. Jude.
***
Z cyklu: wszystkie rzeczy, które zrobisz dla:
— Może obejrzymy "Dirty Dancing"?
— ............................ ..... .. . .a.a.aaa wiemy chociaż gdzie jest?
— Nie wiemy.
— Ufff.

niedziela, 25 września
Późno wstałem. Sergio Gabriel Martinez — trzeci najlepszy pięściarz bez podziału na kategorie. I kolejna znakomita walka. Nawet jeżeli nie muszę wierzyć Pinderze, to i tak będę go słuchał, bo jego głos działa na mnie kojąco. Miło jest go czasem włączyć do snu właśnie.

Przemeblowanie pokoju na drugą stronę, przy okazji sprzątanie. Trochęśmy się styrali przed 12. Pakowanie w miarę sprawnie. 6 i 7 kg. Telefonik wyposażony w nowy zestaw muzyczny. Książki wybrane. Coś trzeba będzie jeszcze doładować. Oprócz tego zabawy introligatorskie. Z wywiadu nici. Spacer już za późno. Ale "Whatever Works" (2009) sprawnie. Nawet się ubawiłem. To jeden z tych słabszych, scenariusz taki se, konwencja bajkowa, ale tekściarsko daje radę.

Jako że zbliża się czas obsesji, oglądamy tylko to, co sprawia relaks i trzeba obejrzeć koniecznie. Honey Rider.

poniedziałek, 26 września
Jeden z oryginalniejszych i miłych pomysłów, jakie mnie spotkały: za płytę dostałem czekoladę!
***
Totalnie kompletne déjà vu z kawą, introligatornią i pocztą. Zmieniłem karmę jazdą na rowerze. Co prawda śmiganie po ciemku po opłotkach Kartuskiej nie jest najmądrzejszym pomysłem, już pomijając chłopców w strojach sportowych, ale kostka brukowa potrafi dać w kość. Obruszyło się coś, o czym nie sądziłem, że jest jeszcze w stanie odpaść od ramy. Na szczęście wzgórze Mickiewicza i Chełm zaraz obok — bezpiecznie. Po pizzy inferno wyglądam nader okazale. Takie dwa znalazłem ostatnio, co mnie rozbawiło.


poniedziałek, 26 września 2011

Old Canes "Sweet"


niedziela, 18 września
Poszedłem spać po 2, wstałem po 7. Poprzedniego dnia podobnie. Teoretycznie powinienem iść do loga. Ale po co, skoro mam teraz tak?

Poprzedniego dnia dokończyliśmy "Chase" (1966). Niezły dramat się z tego rozpętał. Mocna rzecz.
***
Poprzedniego dnia także "Bienvenue chez les Ch'tis" (2008). Baaa, aleśmy się uchachali. Głupie (początek aż nadto) i standardowe, ale fajne. Najlepsze sceny z roznoszeniem poczty i odmawianiem. No i w nocy przysłali mi internet. W paczce. No to oglądałem teledyski. Appleseed Cast! (no i to się zakończyło zużyciem ostatniej czystej kasety).

Ach, beczki do "mogłaś" robię. Pomysł jest cacy, wykonanie wychodzi powolutku bardzo ładnie. To się nazywa pomysł!
***
Zwiedzanie Przedmieścia Gdańska z przewodnikiem (ibedeker.pl) (Aleksander Masłowski). Tak, w kolejności najlepszy ten plasuje się na miejscu drugim. Gość jest dobry, wyraźny i stanowczy, 2 godziny trwało i było konkretnie, warto było się wybrać. No, i to nam wylosowano broszurę pamiątkową, ha.
***
Skoro już byłem TAKI elegancki, to żal było tego nie wykorzystać. Skoro i tak wrześniowe weekendy nas rozpieszczają. Sznycel tym razem bez szału, za to tagliatelle alla gorgonzola (sos, ichnia szynka, kurki) wymiata. Sos był prawie tak dobry jak mój.
***
Leciutko sentymentalny spacer (który to blok — już nie pamiętam), potem przygoda z przyrodą, my na górze, buzująca woda na dole. Widowiskowe. Ba, nawet morze kazało nam się wspinać na grożące obsunięciem zbocze, skikać i przemykać między uciekającą falą a osuwiskiem. Mimo nadchodzącej szarówki całość była nad wyraz adekwatna.
***
"Nine" zmęczone (słabo, słabo, słabo), więc tylko lekki smaczek z "Rękopisem" i lulu.

poniedziałek, 19 września
Skoro jesteśmy teraz trochę emo, to mamy nowe dla się: Jeniferever. Wczesne płyty są w pipę. Prawie jak Appleseed Cast. Spoko — daje radę.
***
Odkryłem w sobie niepokojącą przypadłość — jak znajdę coś u nas na podłodze, to sprawdzam, czy to jest do jedzenia. Z reguły jest, ale nie wiem, czy z czasem nie skończy się to nieprzyjemnie.
***
Taglioline al limone jest rzeczywiście con limon. W połączeniu z ostatnim daniem smakuje wybornie. Coś mi ostatnio odbiło z tymi pastami.
***
Małe zajęcia techniczne i inne okoliczności. Mam wrażenie deja vu. I tak co roku.

wtorek, 20 września
Nooo! Johny daje radę. Endriu szaleje. Wojt robi obroty na stołku. Ja nie pamiętam wszystkich tekstów. A i tak to była znakomita próba. Ba, musiała być, w końcu za tydzień mamy występ.

środa, 21 września
Można mi było składać życzenia imieninowe.
***
Prezenty (x 3) dzięki Pyszczku były wypasione. Oprócz zajęć technicznych miałem wyjazdówkę rowerową (hej, przypomniało mi się, że mam działającą lampkę!). Spotkanie z Karolem praktyczne i na temat.
***
Zżarłem w końcu lody. W końcu to imieniny. Skoro ja wybierałem, to oglądaliśmy Vesper Lynd.

czwartek, 22 września
No, ordynarne pragnienie w wyniku tego wczorajszego szaleństwa.
***
Kawałek o skowronkach: Dreamend "Interlude".
***
W ramach poprawiania i tak już dobrego samopoczucia: dentysta. Wizyta roku:

— To pani mi machnie lewą dolną siódemkę.

(pół godziny później, po zabiegu)
— Wie pan. To wcale nie była siódemka.

środa, 21 września 2011

obłędny jeździec


sobota, 17 września
Sobotnią wyprawę mogę opisać już w piątek. Chyba, że się nie znam. Ale przecież się znam. Obcisłe ergonomiczne ciuszki przygotowane. Jajecznica — klasyk. Kawa — mała (trzeba mieć potem miejsce na piwo). Nowe siodełko — w ostatniej chwili, ale zrobione. (ha! tu dupa, stare nie chciało się wykręcić) (a dupa swoja drogą). Trasa — wydrukowana. Zestaw kaset — jest. Opiekanki — mistrzowskie. Początek — tradycyjny. Zawiech — w tym samym miejscu, w którym miał być. Słońce — zdarzyło się. Ciepło — przy tych mega prędkościach — oczywiście. Wiatr — we włosach. Broda — pachnie. Las — las. Liście — liście. Natura natura. Miasto — już gorzej, ale taka kolej rzeczy. Powrót do domu — daje radę. The Appleseed Cast — miażdży. Ścianka — "nie dogoni mnie nikt".

Dwie rzeczy mnie zaskoczyły. Iż przy takiej okazji mogę się tak rewelacyjnie zrelaksować. Z niektórych miejsc nie chciało się wręcz uciekać. Druga: chyba odkryłem w sobie bakcyla do terenowej jazdy rowerem. Przydałby się ciut lepszy. Chociaż. Tego nie szkoda — tym większa frajda. Teoretycznie powinienem mieć kask. Ale co ze słuchawkami? Kask ze słuchawkami? Bez sęsu.
***
Heh. A MU jednak męczyło to pttk. Ależ się przełamywał! (es na trasie).
***
25 km czarnego zrobione. Plus dodatki (niech będzie, że 50 — w końcu musiałem wrócić).


poniedziałek, 19 września 2011

Chase (1966)


czwartek, 15 września
Ale danie główne zrobiłem wyczesane. No raczej. Pyszczku mówi, że wielkością porcji to takie jak z restauracji :) (nieee, no ok, smacznie też było).
Nagrywanie poszło sprawnie. Mam czego chciałem. Columbus będzie cacy. Ha! Jak wypali, to okładka będzie taka, że mucha nie siada. Zdaje się, że dawno nie widziałem/słyszałem tyle piosenek musicalowych w jednym momencie. Aż uroniłem łzę.

piątek, 16 września
Nagle okazało się, że mam jakąś pracę w pracy do wykonania. To co ja robiłem ostatnio!? Leiris się rozwija fantastycznie. No, ucieszyli mnie z tym Kafe Delfin.

Miałem mieć wolny wieczór, ale okazało się, że graliśmy z Jerzym jak za starych czasów. Z praktycznego punktu widzenia wolę się przepychać z Andrzejem, bo mam wrażenie, że wystające wypustki kręgosłupa Jerzego ranią mi przedramię. Ale grunt to się dobrze ubrać (długi biały obcisły rękaw robi) i rzucić parę razy. Noooo, ale statystyczny rekord bloków padł niechybnie (i teraz sto pierwszy!), więc musiałem się nieźle nastarać, żeby trafić te które trafiłem.

Zaskakujące, że ścieżkę dźwiękową "Chase" (1966) znałem przed filmem. Ale w końcu to Barry. Jest to jeszcze o tyle ciekawe, że muzyka jest westernowa, a film westernem nie jest. Może nie jest to mistrzostwo świata, jeżeli chodzi o małomiasteczkowy dramat, ale od początku kłębi się tam między postaciami, a nadchodzące widmo Redforda dodaje smaczku. Ależ obsada: oprócz Roberta Marlon, Robert Duval, Angie, Jane i jeszcze parę charakterystycznych twarzy. Za "akcent" (= wymowę) można dać się zabić. Ponadto całość jest w perfekcyjnym technikolorze i ma znakomicie wycyzelowane ujęcia.

Podczas zajęć własnych sięgnąłem po dalszą część "Attack of the Clones" (2002) (pamiętam to hasło: "ej, mamy 48 giga gwiezdnych wojen! kto chce?" kto by nie chciał!) i choć ch.. wszczyzna przedsięwzięcia jest niewyobrażalna (na seansie w kinie Neptun zasnąłem w połowie) (no weź panie tę parę głównych bohaterów — "dialogi", "dialogi", "dialogi"! oraz scenę rozpierduchy na 1000 mieczy w stylu quo vadis panie), to wciąż mogę patrzeć na te kolorowe obrazki, co jest nieinwazyjne, neutralne i relaksujące. I, teraz, z nowym podnóżkiem teraz muszę te WSZYSTKIE filmy obejrzeć jeszcze raz! W końcu teraz będą smakować inaczej.


Chase (1966) by johannvreen

niedziela, 18 września 2011

pociągi jednakowoż


wtorek, 13 września
Urodziny, urodziny. Prezenty rozdane, oczka niewyspane. Zabawy w "introligatora". Wieczorny rowerowy zwrot pożyczanki (wybornie). No tak, "Nine" (2010) było teraz, bo poprzedniego dnia wykładaliśmy pociągi, aż do zużycia. Już mi się nie śnią trasy.

środa, 14 września
Wietrznie. Paczuszki wysłane. Muszę przyznać, że formalne przygotowanie Irka (karton + zadatek) zrobiło na mnie wrażenie. Fota z serii ostatnio odnalezionych.
***
Grunt to znaleźć odpowiednią kasetę na odpowiednią porę. "Walkabout" (1971),"Alice in Wonderland/Petulia" (1972). "Wilcze echa" mamy zaliczone. Scenariusz: Ścibor-Rylski, muzyka: Kilar - gdyby ktoś pytał.
***
Acha: "przygoda" z docentem.
Pan docent ma kaprawe paluszki i nie lubi wysyłać przesyłek kurierem. Może trudność mu sprawia wykręcenie nr telefonu. Więc jeśli pan docent życzy sobie, żeby ktokolwiek odebrał przesyłkę z pociągu, którym pan docent przejeżdża, to tak musi się stać. Naczelne dowództwo podziela tę słuszną sprawę (no k...). Jeśli pan docent sobie życzy, to nieba należy mu uchylić. Zwłaszcza, że nie naczelni będą to robić. Zatem na życzenie pana docenta należy wykonać x telefonów, by zorientować się, kiedy zamierza pojawić się na mieście, co przy obecnym kursowaniu pociągów pkp jest kwestią dynamiczną.
Szczęśliwie, wobec poświęcenia koleżanki, ja, niezmotoryzowany, nie musiałem tego robić, i przy okazji było zabawnie, jakkolwiek dług będę spłacał jakiś czas. No, ale w końcu to koleżanka. Może się jeszcze kiedyś przejadę samochodem.
Quiz dnia: "Na czym polega informacja kolejowa w Polsce?", "Na tym k..., że o spóźnieniu pociągu dowiadujesz się nie przez telefon, tylko dopiero na miejscu". Na szczęście są tacy, co prują armii krajowej w 5 minut. Chwała im za to.

piątek, 16 września 2011

4 i pół (1005)


niedziela, 11 września
Że niby jakaś rocznica.
Zrobiłem przejazd w celu pożyczeniowym. Pysznie. Nabrałem ochoty na więcej. A że pogoda nam dopisywała nawet bardziej niż w zeszłym tygodniu - zatem Olszynka. Wszystko jeszcze bardziej cacy niż ostatnim razem (chociaż w pomyłką przy przejeździe kolejowym) (ale za to poznany drugi przejazd) (no i droga chyba wtedy krótsza). Aż się nie chciało wstawać z tej trawy. Gdyby nie plany, to leżakować, leżakować.
***
Plan był sprytny, a myśmy nie przeczytali esa na czas, a ciasto w piekarniku. Więc szybciutko, szybciutko rośnij, rośnij. Acha: kupiłem plecak piwa, a w domu się okazało, że nie ma proszku do pieczenia. Na szczęście były drożdże (acha, bo wino zlewamy właśnie) (i nastawiamy następne), więc pierwszy w skali światowej murzynek na drożdżach. Potem szczęk butelek, rękawica na drogę i idziemy z ciastem na wierzchu jak na święta blok dalej.
***
Wżarłem tyle przepysznych nafarszowanych genialnie naleśników, że żegnaj płaski brzuszku! Gra też znakomicie, aczkolwiek wygrywa ligretto — można do bólu ("no ale żeby od razu z pazurami!?!").
***
Wieczór na balkonie. W takim towarzystwie. Z alkoholami. Z upalną pogodą i chwilą burzy. Ależ vidoq the view!

poniedziałek, 12 września
No jak mam się za coś zabrać, to nawet jestem gotów mieszkanie posprzątać, żeby tego nie robić. No chyba, że miałbym posprzątać mieszkanie — wtedy to nie. Pisanie życiorysu i innych opisów przychodzi mi z trudem, klecenie słów na kartkach również. Ale widzę postęp.
***
Tragedia, zamknęli odwieczną zatokę na dolnej! To nie będzie już lodów sernikowych.

środa, 14 września 2011

Euro trip (2004)


środa, 7 września
"Przygody" z docentem. Oby nigdy więcej takich, to potrafi obrzydzić wieczór na amen. No, przynajmniej się dowiedziałem, że ładnie przeklinam.
***
"Euro trip" (2004), cz. 1, czyli "Scotty Doesn't Know". Film od chłopaków. Na tyle gupie i sztampowe, że bawi. Matt Damon wreszcie wygląda jak mężczyzna.

czwartek, 8 września
Zdaje się, że mieliśmy próbę. Następnie druga połówka i "Before Night Falls" (2000). Ze względu na kolorystykę i tematykę niczego sobie. Nie żebym się przejął losem Javiera Bardema. No, ale warto było dla Johnny Deppa (Bon Bon!) (miazga) (petarda) (aż by się chciało zaprzyjaźnić) i jego penisa.

piątek, 9 września
Kosz, jak kosz. Dawało radę. Następnie druga połówka i "Wilcze echa" (1968), czyli pierwszy polski western. Po połowie — sympatycznie kuriozalne. Nawet mimo okoliczności.

sobota, 10 września
Po czterech (?) godzinach snu zniszczeniom na mojej twarzy nie pomógłby żaden krem.
***
Odkrycie roku (w pewnym sensie): "Patrz, człowiek całe życie bawi się w introligatora!". I w ten sposób wymieniliśmy się z Irkiem zestawami płyt.
***
Krótki spacer, który zdaje się był najdłuższy, jaki przeżyłem. Gwałtowne wyładowania atmosferyczne. Wyprawa na aronie. Zrobiła się pogoda!
***
W wyniku niewyspania i obiadu (kupne sajgonki ok) poległem po południu i miałem prawdziwą drzemkę (powoli zbliżam się w liczeniu na palcach jednej ręki).
***
A&E znowu załatwili nam wspaniały wieczór. Tym razem na mieście (święto ul. Mariackiej), z piciem i jedzeniem. Mniam, ubaw, pychotka i rewelacja. Wizyta nocą na wieży Mariackiej. Długi powrót do domu. Co tam Adamek.

poniedziałek, 12 września 2011

JZTZ, Teatr w Oknie, 6 września



wtorek, 6 września

Zakup dwustronnej taśmy klejącej w centrum Gdańska stanowi nie lada wyzwanie. No ale się udało. Niemal zupełnie leniwe przygotowania do występu. Wyszliśmy na słońce z hawajskimi świderkami (czy cokolwiek to było). Miałem dość specyficzne skojarzenia. Przejście przez pałac młodzieży (spotkanko). Dojście do teatru w oknie (spotkanko). Leniwe ustawienia sprzętowe (spotkanko). Wyglądało na to, że to będzie występ z tych dla 5 osób, ale dochodzili, dochodzili, dochodzili i zrobił się bardzo przyjemny koncert.
Wymówienie słowa deleksykalizacja jest trudne. Endriu miał bardzo dobry dzień, nie przesadził z konferansjerką, zrobili nam ładne światła, dali nam ciepły wieczór. Udanie. Potem pub Duszek i Aniołki. Polska-Niemcy 2:2, a nastrój stypy narodowej.

(fot. Max Białystok)

piątek, 9 września 2011

VREEN — pttk


Linkponiedziałek, 5 września
Transfer na Morenę. Próba bez zarzutu, udało się wkleić obrazek (dzięki Endriu!), obejrzeliśmy kilka innych. "Drżące trąby" — wielkie!
Ależ wieczór (ostatni taki w tym roku?), ależ pogoda, aż się nie chciało wracać do domu.
***
"To Have and Have Not" (1944). Czyli Bogart v. Bacall. Plus jeszcze Dolores Moran. Tym razem Humprey w roli twardego wilka morskiego. Scenariusz właściwie pretekstowy. Film można oglądać dla kilku scen aktorskich. Ok, do tego dodajmy 3 piosenki (ale za to jakie!) i jedno z bardziej nic nie wnoszących zakończeń, jakie widziałem. Ba, wygląda na to, że było ono szczęśliwe. Całość odrobinę kuriozalna, ale w sposób nie przynoszący nikomu ujmy. Bardziej mnie pociąga taki obraz o niczym, niż poprzedni — teoretycznie o czymś. Ej, a Lauren Bacall antycypuje Jovovich.


Uwaga! obrazek:
http://www.youtube.com/watch?v=ygY8Pd0Jwtw

czwartek, 8 września 2011

plany, plany i...


niedziela, 4 września
Skoro wczoraj robiłem dół, to dzisiaj miałem robić górkę.
Przygotowani, wstalim, zjedlim i czekalim. Jerzy przyjechał, owszem, ale już nie odjechał. Zatem po chwili płonnych nadziei uznaliśmy, że trzeba ruszyć w trasę. Skoro wałówa już przygotowana. Pojechaliśmy do Otomina, potem ruszyliśmy czarnym, zgubiliśmy się, odnaleźliśmy się, potem zgubiliśmy się znowu, poszliśmy niebieskim, ale już po małej mitrędze postanowiliśmy (łaskawym) odpuścić wielką trasę, więc wróciliśmy klasycznie zielonym do domu. Uznaliśmy, że i tak zrobiliśmy szybkim tempem prawie 30 km. A co.
***
Zrobiliśmy foto rozsypującej się stodole. Jeszcze stoi. Ten fragment betonozy nieustająco przypomina Ayamonte, szczególnie w te wypalające słońcem upalne dni. Ale mi się to podoba! Połapałem jeszcze trochę słońca. Też mi się to podobało. Koszulkę wkładałem tylko w miejscach bardzo publicznych. Broda mi pachnie słońcem, powietrzem i naturą. Dzikus taki. Dzięki całodziennym przygodom baaardzo wcześnie poszedłem spać.
***
Ha, w sobotę było "Revolutionary Road" (2008), czyli nie warto się za bardzo rozwodzić. Dzieciak grał tak samo, jak zawsze, Kate wyglądała najlepiej w historii, a Sam Mendez lepiej nie mógł skręcić tej naciąganej historii. A, oboje stwierdziliśmy, że co jak co, ale z taką nie można by było wytrzymać.
***
Dobra w wista rozgrywka.

wtorek, 6 września 2011

Stage Fright (1950)


piątek, 2 września
Poszliśmy z Marcinem popykać w kosza. Fajnie. Ja wygrywałem. Co rzuciłem, to wpadało. Potem zagraliśmy 2/2 z dużym i małym. Trzy razy oklep, ale było git. Trochę to trwało, ale nauczyłem się dzieciaka mijać w drugim kroku. Że tak się wyrażę, prawie jak crossover.
***
Brzuch architekta nie wyjaśnił nam nic, czego nie wiedzielibyśmy wcześniej. Jakkolwiek charakter przedstawionego pisma znakomity.

"Stage Fright" (1950), czyli Hitchcock w wersji komediowej. Przy niektórych scenach parskałem jak źrebak. Pan Smith ma słodkie usteczka. Marlena oszałamiająca. Scenografia w jednej scenie wspaniała (+ ten music).
***
— Musisz już iść spać ze względu na te wory.
— Te u góry, czy na dole?

sobota, 3 września
Ostra przejażdżka na Stogi. Aż się zmachałem. Koszulka surfowa sprawuje się znakomicie na rower. Przebudowują chodnik koło działek, więc część kierowców może być co najmniej zdziwiona tą jazdą pod prąd. Wszyscy żyją. A skoro tak, to swobodnym leszczem wybrałem się na Górki Zachodnie. A tam (na dojazdówce) wytrzęsło mi dupę. Potem czerwony szlak (yei!), tym razem jeszcze fajniejszy, bo każdy element baterii wydmowych opatrzono tablicą informacyjną. Ktoś popracował. Ja popracowałem nad łydkami ;)
O kąpieli nie było mowy. Mróz! Ulubiony schron, gdzie zawsze można znaleźć pornole. Potem już zrelaksowany udałem się w drogę powrotną. Postanowiłem się powtórnie zmierzyć z górą koło zbiorników. Mówiąc otwarcie, poszło mi lepiej niż za pierwszym razem. MechaGodzilla. Siła i wytrzymałość tkwią w umyśle. Mistrz Zę.
Obłędne przedpołudnie.


poniedziałek, 5 września 2011

550 (le post)


środa, 31 sierpnia
Ostatni dzień wakacji. Szał, dziki szał. No nie wiem skąd mi się to wzięło. Może z Japonii? Dobrze, że jedna sąsiadka przygłucha, a góry na razie pusto. The Von Bondies. Drive, drive. No i wziąłem się do "pracy" (po tym, jak się okazało, że pożyczyłem zbyt krótką linijkę do bigowania). Zarzuciłem parę tekstów do piosenek Endriusa. Endriu będzie zadowolony. Ja jestem zadowolony. Próbka mojego stylu:

"W kalendarzu
moich marzeń
tylko jedno
imię jest

(Andżelika)"
***
Pyszczku rozegrała znakomitą partię Caylusa (i to nie to, że się nie starałem) i nie miałem szans w tym wykonaniu. Jerzy byłby jeszcze bardziej zadowolony z tego posuwania. Pionków, moim drodzy, pionków.
***
I jaka oszczędność eurowa! Mistrzyni.

czwartek, 1 września
Szkoła!
Oprócz tego czekałem na chłopaków, jak nigdy na żadną dziewczynę. Tym razem krócej niż godzinę. Nie będziemy używać defila. Wszystko szło cacy. Wojt na gitarze bez zarzutu. Endriu nauczony i choć czasem pogubiony, to będzie z niego pociecha. Ćwiczyliśmy nawet ekstremalne warunki śmiechowe. No różnie może być. Teraz pora na perkusję. Dwa wokale idą sprawnie. Uff, udało się rozszyfrować "on days like these" na akustyka. To było niezwyczajne, bo numer nie jest w durach. No nie wiem jak dzień wyszarpać w przyszłym tygodniu. Andżelika zrobiła swoje, sun is grounded też. Po flaszce na drogę i jedziemy. Jestem ekscytująco perfekcyjnie skupiony na sobie. Szalony stan. Pracuję nad niespodzianką.

piątek, 2 września 2011

Sun is grounded 3 pm — Wojt & Vreen


niedziela, 28 sierpnia
Wstałem i się zabrałem. To był moment. Co prawda rozłożony na kilka wczorajszych godzin i kilka dzisiejszych, ale wykonanie genialne. "Sun is grounded 3 pm". Co prawda odsłuchiwałem to potem przez resztę dnia, ale było warto. Piszę do Wojta (zbyt wrażliwe uszka niech nie czytają): "Stary, ten numer cię rozjebie". No i rozjebał.
***
Przechadzka na Chełm. Warka strong zrobiła swoje. Pyszczku rozegrała znakomitą partię Caylusa (i to nie to, że się nie starałem) i nie miałem szans w tym wykonaniu. Jerzy byłby zadowolony.

poniedziałek, 29 sierpnia
Zawody z bibliotekarstwa. Mroczno, ponuro, burzowo. Albo pomyliły mi się dni.
***
Powolutku z "The Belly of an Architect" (1987). Po kilku stereofonicznych scenach (symetria, symetria) stało się to potwornie nużące. Motywu z brzuchem nie ogarniam.

wtorek, 30 sierpnia
Dzień próby. Logistycznie znakomicie.
***
"A juści" (2005) na:
http://vreen.bandcamp.com/


czwartek, 1 września 2011

Appleseed Cast — Middle States (2011)



sobota, 27 sierpnia
Oczywiście całą tę wyjątkową rozrywkę zawdzięczamy A&E. Wczesna pobudka, ale po dobrej nocy. Pogoda nas wyjątkowo nie zawiodła. Miejsca okazały się całkiem znajome, ale rzeka Trzebiocha, to coś nowego. Zabawny motyw z "pańską żoną" przy "zameldowaniu". No i te "społecznikowskie" zachowania. I płyniemy. W sumie łatwizna, ale w takim przedziale czasowym wystarczająco dla dłoni i kręgosłupa. Ależ przyroda! Ależ sielanka! Trzebiocha o wiele bardziej czysta od Wdy. Na jeziorze trochę bujało, mocny wiatr tworzył mokrą bryzę podczas wiosłowania. Potem Gołuń, sentymentalny widok na ośrodek wypoczynkowy samopomocy chłopskiej (yei!), "wiejskie" zimne piwo w upale, późnopopołudniowy piknik, kąpiel ze smyrganiem stóp przez wodorosty. Przez cały dzień byłem topless i strasznie mi się to podobało. Wiosłem podrasowałem rzeźbę, słońcem popracowałem nad kolorem. Mniam. Ciacho ze mnie. A, no i jeszcze mamy kilka grzybów na poranną jajecznicę. No i NIKE znak!