piątek, 31 lipca 2009

sezon ogórkowy, ale jakie ogórki!

czwartek, 30 lipca
Wygląda na to, że mamy polski The Frames. Wyjątkowe zjawisko jak na polską muzykę i realizację. Podoba mi się, to to wzór, jak dobrze nagrać słaby wokal, i jak skręcić przyjemne, spokojne granie — takie dla mnie.
Poprzedniego dnia ogladaliśmy takie cudo — "Historia perversa". Było nawet prosto i w miarę ciekawie. Choć pomysł umieszczania włoskojęzycznego filmu w San Francisco wydawał się ciut dziwny. Nawet w przypadku kryminału. Aczkolwiek użyto stosownych lokacji.

Zawiozłem komputer-laptop do ciotki, żeby sobie popisała trochę podczas wakacji. A wieczorem na komputerze stacjonarnym zaczęliśmy "Kobiety pragną bardziej". Obsada całkiem wypasiona, ale wyłożona stertą banału. Kilka scen komediowych ratuje sytuację.

Mamy koniec miesiąca, więc w ramach remanentu, foto z cyklu: cuda świata.

niebo na dzielnicy oraz kościółek na Ujeścisku są autorstwem Macieyi (menago KA)


czwartek, 30 lipca 2009

zawsze coś pyknie

Modest Mouse — No One's First And You're Next (2009) — ja tam na to nie czekałem, singiel był taki sobie. Zresztą ostatnich płyt MM nie lubię, szczególnie drażnią mnie te wrzaski i podróbki w Waitsa. Ale produkcja już jest całkiem wypasiona, co prawda to odrzuty z ostatniej płyty. Kilka piosenek fajnych.

Sore Eros — Second Chants (2009) — ładnie napisali:

http://www.porcys.com/Reviews.aspx?id=1153
Więc zapragnąłem posłuchać. Ale tylko mnie to k... zdenerwowało, bo rzeczywiście jest nagrane na pececie i od razu mi się przypomniały wszelakie możliwe opinie dotyczące miasta1000gitar itp.: "JAK TO SZKODA, ŻE PŁYTA NAGRANA W DOMOWYCH WARUNKACH, LO-FI, DEMO" (wstawić dowolne); i niech ich tych matołów jasny penis strzeli, którzy niemal w tej samej linijce wychwalają płyty, które trzeba odkręcić ponad połowę wskaźnika volume, żeby w ogóle było cokolwiek słychać.
I nie problem w tym, że mogę mieć gorsze pomysły, melodie, cokolwiek, ale o fakt, że w każdej opinii znajdzie się wytknięcie dotyczące "NIEODPOWIEDNIEJ JAKOŚCI DŹWIĘKU". Dziękuję. Rozumiem, Robertowi Robinsonowi wypada, mnie nie. Dobrze wiedzieć.
poniedziałek, 27 lipca
Dokończylim "Syrianę" i zabralim się za "Running scared".Byłem bliski myśli, że teraz nawet kiepskie filmy (oczywiście nie dotyczy polskich "produkcji") są wypasione technicznie, graficznie, zdjęciowo, efekciarsko. Okazało się, że film był finansową klapą, jeżeli chodzi o zwrot kosztów. Ale fakt, że to tylko 15 mln dolców sprawia, że film wydaje się niemal niskobudżetowym przedsięwzięciem. Więc pod względem "jak wygląda" jest to mistrzostwo świata (ach ten montaż i efekty graficzne rodem z komiksu). O historyjce nie wspomnę, chociaż była pełna szokujących elementów (np. motyw dziecięcej pornografii). Na uwagę zasługuje sekwencja napisów końcowych, w której zastosowano animacje przywołujące teatrzyki kukiełkowe — tyle że postacie rozbryzgują sobie mózgi.

Wtorek to próba we trzech, bez Nicolasa, z Jurkiem. Klu programu było, że psuje się wzmacniacz wokalny, więc albo naprawa albo kupno nowego zestawu — tak, czy inaczej — niefajnie. Powiedzmy, że mam jakieś półtora miesiąca na załatwienie sprawy. Czy są jeszcze w Gdańsku jakieś zakłady, które mogły by taki złom naprawić?
Bo ten poniżej (to nie ten mój) to raczej jakiś klasyk.

wtorek, 28 lipca 2009

syriana

Klan — EP (1970) — wypasiona płytka. Chyba nawet lepsza niż pełny album. Szkoda, że poszli w taką teatralną psychodelię, bo mielibyśmy — obok Polan — wypasiony rhythm'n'bluesowy band.
***
Wiedźma ple-ple - takie zjawisko dziecięce mi się przypomniało.
piątek, 24 lipca

Niby tylko jeden dzień w pracy, ale potrafi zmęczyć. Toksyczne pomieszczenia. I co więcej, po robocie pojechaliśmy do liroja, żeby zakupić metalowy regał dopiwiniczny. Wyprawa się udała, regał zakupiony, dodatkowo jakaś pościel. Ale już do Wrzeszcza nie pojechałem. Może w poniedziałek.Ach tak. Znowu oglądałem programy o przestrzeni kosmicznej i końcu wszechświata. I znowu fakt, że słońce zamierza powoli wygasnąć, powiększając swoją objętość i pochłaniając planetę Ziemię, wprowadził mnie z katastrofalne przygnębienie.
W sobotę z rana była pogoda, więc od razu rower, plaża, gites. Na plaży było specyficznie, nawet przetrzymaliśmy jeden niewielki opad, ale ogólnie nie było najcieplej. Chociaż dla mnie momentami było idealnie. Niestety, przy powrocie, już w okolicy Sandomierskiej, złapała nas ulewa, trochę postalim pod drzewem, po czym pojechalim i zlało nas kompletnie. No, może nie do gaci, ale przez szybki okularów nic nie widziałem. Uff, było zimno i mokro. Akurat się skończyło, jak wdrapaliśmy się na górę.

Obiadzisz, po czym ok. 16 zawitali Szulce w ramach zapowiadanej długo rewizyty. Wbrew ogólnym obawom (znowu trzeba było posprzątać miekszkanie!), wieczór minął przyjemnie na grach planszowych. W tym na jednej, której twórcą jest Jurek (to jego dodatkowe hobby i nadzieja na przyszłe profity, he he). Po grze (mieszaninie domino i black jacka) można sądzić, że może jednak powinien zająć się wymyślaniem gier niż grą na basie, heh.

W niedzielę spokoju nie zaznaliśmy. Pierwej zmontowaliśmy regał dopiwniczny, wypakowałem trochę swoich zbiorów gazet z szafy (sport, dodatek kultura, film, inne papiery) (to jednak magia papieru drukowanego — żaden internet tego nie przebije). Rowerami wybraliśmy się do autleta w celu odebrania pieniędzy z reklamacji. W trakcie zabiegu kulturalnie sobie siedziałem na ławeczce i czytałem Tazbira. Drogra powrotna była wypasiona, w dużej mierze z górki, bez samochodów.

Zanieśliśmy regał do piwnicy, ułożyłem co nieco w środku, Skarbie wyrzuciło trochę złomu (piątka z pakowania mi się należy). Regał stabilny, będzie mógł pomieścić wiele moich skarbów gazetowych, wycinków, zeszytów z wyklejankami czy pełnych zestawów pism. Nieźle.

Zakończyliśmy "przyjaciół". Ta dam! Trochę to trwało.Od razu z rozpędu zabraliśmy się za "Syrianę". Całkiem pokręcone kino. Oprócz całej składankowatości fabuły i wielu niedopowiedzeń, ładnie zrobione. Kto by pomyślał, że z tego Clooneya wyrośnie takie filmowe zwierzę.

Sister Suvi — Now I Am Champion (2009) — z każdym przesłuchaniem dostrzegam więcej fantastycznych zagrywek. No może bez tego wycia wokalu na środku pomieszczenia.
Grizzly Bear — Veckatimest (2009) — to jednak już muzyka nie dla mnie (wszystkie te animal colectivy i inne dziwy). Przyjemnie się tego słucha, ale gitar nie uświadczysz. Często wobec polskich zespołów domowych stawiany zarzut, że "robienie klimatu" jest jedynie zasłoną dymną dla nieumiejętności pisania piosenek, to właśnie odbieram to w ten sposób, że post-produkcja i całokształt brzmienia sprawia, że nie słyszę tam melodii, refrenów, podziałów piosenkowych — chyba że to już jest efekt po dekonstrukcji typowej piosenki, która była elementem wyjściowym.
W światowej historii bondologii jestem na etapie ewidentnej porażki finansowej "OHMSS", której ofiarą padli George Lazenby i Peter Hunt, skądinąd niezły reżyser i montażysta (w dużej mierze sukcesy Terrence'a Younga to też jego zasługa). Ewidentnie scenariusz był zjawiskowy, historia niezwykła, realizacja poprawna, ale ludziom się nie spodobało. Stąd nacisk na Guya Hamiltona, powrót Connery'ego, i powielenie wybuchowego schematu "Goldfingera" (który, rzecz jasna, był/jest najlepszy; chyba). Stąd już w każdym następnym odcinku na końcu mamy totalną rozpierduchę, bo to jednak najlepiej się sprzedaje. Jednak pierwsze odcinki Younga miewały inne rozwiązania. Szkoda, że poszło w stronę schematyzmu. Wycięte sceny z "DAF" są, choć są bez rewelacji, Connery wyraźnie zachłysnął się swoją sławą. I wyraźnie się postarzał. "LALT", Moore, i definitywnie wkroczyliśmy w lata 70. Nie spodziewałem się, że Dr Queen ma całkiem żywy charakter — w przeciwieństwie do tego, co widać na ekranie.

poniedziałek, 27 lipca 2009

doroczne zalewanie

czwartek, 23 lipca

No to już pewna tradycja. Znowu nas zalali z mieszkania na górze. Tym razem wężyk przy spłuczce, tym razem nie tak wcześnie — o 6:30. Akurat, żeby wstać i się ogarnąć. Szczęście w nieszczęściu — za drugim razem już nie jest tak strasznie, no i skala jakby mniejsza. Postanowiłem wykorzystać okoliczność (odebrałem to jako sygnał/znak) i wziąłem dzień wolny od pracy. Ostatnio sporo się napracowałem — musiałem ściągnąć czterech harrych potterów w wersji HD. Z kolejnymi 007 HD się nie udało, dobrze, że DVD idzie dobrze. Do obowiązków przykładam się rzetelnie.
Wracając do niedalekiej przeszłości. W ostatnią sobotę wybraliśmy się na plażę. Wysmażyło nas nieźle, jedynie fragmenty niedotarte klejozą zaznaczyły się na różowe świnki. "Impreza u Geralda" się rozkręca. Piliśmy piwo, jedliśmy kanapki, nawet dwa razy się zamoczyłem po całości, aczkolwiek woda zimna jak penis (tak, czytam "Pawia królowej"). W drodze powrotnej zahaczyliśmy o wyniesienie starego telewizora, a ten używany Piotra na razie jest na przechowaniu na biurku — nie musieliśmy go wywozić taksą.


W połowie dnia była burza, potem wybraliśmy się na FETĘ. Była oryginalna pogoda — ogólnie niewiarygodnie ciepły lipiec, krajobraz po burzy, a jeszcze zaczął padać deszcz, który wspaniale wyglądał na tle promieni słonecznych, a w tle monumentalna figura Bramy Nizinnej. Bardzo dobry pomysł z umiejscowieniem przedstawień na Dolnym Mieście. Widzieliśmy jeden przemarsz, a następnie jedno przedstawienie na wodzie, przy Żabim Kruku, dokładnie w miejscu wypożyczalni kajaków. Akurat zdążyliśmy się zebrać do domu, zanim rozpętała się prawdziwa ulewa.

Niedzieli nie pamiętam, być może była deszczowa. Chyba dokonaliśmy regulowania przerzutek w hamulców w drugim rowerze. Sukces połowiczny — coś tam hamuje i coś tam się zmienia sprawniej. Nasmarowany łańcuch również lepiej się prezentuje.

W poniedziałek mieliśmy nagrywać, ale Johny ma fuchę, we wtorek pojechałem na salę poćwiczyć i odebrać wzmacniacz od Dżerdżeja. He he, w ostatnich dwóch tygodniach byłem więcej razy poćwiczyc samemu na perkusji niż Johny przez całą swoją karierę. Właściwie wszystkie elementy dopracowane (oprócz jednego numeru). Ćwiczenie przynosi efekty — jest coraz sprawniej. Pojawiły się dwa pomysły na tytuł. "Po dzwonku" nie wydaje mi się powabne, myślałem o "Disco Volante" — oczywiście w nawiązaniu do nazwy super statku z "Thunderball", a nie żadne UFO, czy Mr Bungle albo Ida Engberg. Nie ma to cokolwiek wspólnego z treścią nagrań. Być może więc "Przesączanie kłębuszkowe" — nietypowo, zagadkowo, rozmaitość interpretacji.

Zajrzałem do antykwariatu i zaopatrzyłem się w pozycje: "Spotkania z historią" Janusza Tazbira oraz "Zapomniany Ataman — Taras Bulba-Boroweć (1908-1981)" Edwarda Prusa. Znakomity przedział lat — kawał historii.
***
Zabieram się do czytania Davisa, co by wykorzystać ten wolny dzionek.

piątek, 24 lipca 2009

Artest (prawie jak agrest)

czwartek, 16 lipca
Całokształt udał się sprawnie. Dotarłem pod dziuplex, chłopcy już byli (co należy przyznać — wyjątkowe), pożyczyli piecyk, basówkę Jurka, dostali ode mnie flaszkę truskawkowego na okoliczność koncertu (wielkia radość!) (grali w Pralni Muzycznej jako duo). Miło było znów zobaczyć Roberta vel. Łukasza. Na razie z Dżerdżejem umówiliśmy się na oddanie sprzętu na wtorek. Zanim zacząłem trenować, musiałem kilkakrotnie uruchomić komputer-laptop, co mi zajęło trochę czasu, ale stanowisko sprawiłem sobie wygodne (chłopaków z sali nie ma do końca lipca, więc nawet omkrofonowanie można by zostawić rozłożone). Wciąż mam wątpliwości jak zagrać numer "brytyjski", reszta już się wyklarowała. Najprawdopodobniej w piątek sprawdzę co się nagrało i jak to pasuje do muzyki. Najprawdopodobniej chyba nawet zrezygnuję z podwójnych i synkopowanych uderzeń werbla, tylko stopa i werbel, jedno po drugim, tylko rytm.
"Impreza u Geralda" się rozkręca, jest sporo nagości i nieskrępowanego seksu — lepiej się czyta.

Wieczorem mieliśmy podójne fragolino — aż się w głowie zakręciło!

Współczesny Rodman. Słabo napisany, ale ciekawy art. o Arteście na:http://zawszepopierwsze.bloog.pl

Zawszeć to jedna z miejskich legend. Coś, co dodaje uroku i magii tej lidze. W "tamtych" czasach kibicowałem Detroit, ale tegoroczne play-off wytworzyły nowy, intensywny wizerunek. Dodając obecną nawałnicę transferową — wszystko to pobudza apetyt na nba.
W wyborczej był wywiad ("kobiecy") z Eustachym Rylskim. Raczej antypatyczna persona o skrajnie uformowanych poglądach. Co w tym wszystkim było śmieszne, to gloryfikacja wyjątkowych książek/autorów: 1. "Dżumy" — co ma oznaczać niezgodę na zastany kształ świata, bunt i próbę walki ze światem na miarę swoich możliwości (tu interlokutor skromnie wymienia, że we własnym zakresie z żoną opiekuje się kilkoma zwłóczęgowanymi osobami i zwierzętami z okolicy); 2. Hemingwaya — który był piewcą prawdziwego męskiego życia, męskich przygód, męskich przyjaźni ("jak żyć, to żyć do końca albo nie żyć wcale"). Oczywiście muszę przyznać, że wolę przejaskrawiony populistyczny życiorys Hemingwaya w wersji Paula Johnsona, gdzie był on alkoholikiem, który nie umiał zbudować normalnego emocjonalnego związku z kobietami. Heh. Ja to chyba wzorce wolę czerpać z "Przygód Tomka na czarnym lądzie" albo jakoś tak. Jeżeli już z jakiejś ksiażki jakiegoś typa. Ostatnio nawet na stogach zajrzałem do pierwszej książki z serii, odezwały się wspomnienia z podstawówki.

piątek, 17 lipca 2009

Zbigniew

środa, 15 lipca
Miałem się wybrać na działkę, ale pogrzmiło, popadało i zrezygnowałem. Za to przygotowałem dla Johnego pilot do
"św. czas". Gitara ze stickiem — ok, przędzie równo. Do tego wersja "do słuchania", perka z jednego mikrofonu, gitara i wokal Nicolasa. Całkiem sprawnie idzie mi wykorzystanie efektu abbey road do perki, daje wyraźną dynamikę głównych elementów: stopy i werbla, które u Johnego nie przebijają się przez blachy.
***
Wieczorem (wobec niepasowania napisów) czytałem Normana i słuchałem meczu Mistrza Polski z Mistrzem Estonii,
niedługo polskie drużyny będą odpadać z pucharów już w lipcu he he. Czy są jeszcze jakieś mniejsze kraje w Europie? Zostały chyba tylko San Marino i inne Luxemburgi. Podobnie siatkówka — zwyczajny łomot od Finów — wrócił Kadziewicz, chyba tylko po to żeby porobić grymasy na potrzeby kamerzystów, najpierw spuścił drużynę Trefla do II ligi, a teraz niby wzmacnia reprezentację. Zastanawiająca jest taka popularność siatkówki w naszym
kraju wobec tak niewspółmiernego braku osiągnięć.
***
Jeszcze na polsacie sport dają powtórki walk Amira Khana — przecierają szlak do sobotniej imprezy. Efektowne.
***
A, no właśnie, zmarł Zbigniew Zapasiewicz. Aktor. Nie jakieś tam polskie seriale, które nawet sitcomami nie można nazwać, bo nie są śmieszne, raczej familiady obyczajowe dla ukojenia życiorysów bez życiorysu. Aktor. Głównie teatralny. Kto teraz chadza do teatru? A kto widział film z Zapasiewiczem? "Barwy ochronne" może, "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową" może, bo to nowsze, bo to Stuhr (Stuhr, wiadomo, śmieszne rzeczy kręci). O! mam, "C.K. Dezerterzy"! Wszyscy widzieli chociaż raz, tam on był. Proszę jak niewiele zostaje z tak wartościowej (w życiu REAL teatru) postaci.
***
Co ładnie mi zwieńczyło wieczór, był w tv program o tym, jak amerykańscy szpiedzy i inne siatki, pod koniec II wojny robili łowy na niemieckich naukowców, którym zapewniano dobrobyt za współpracę rzecz jasna. Raczej oczywiste. I akurat złożyło mi się to z fragmentami czytanej właśnie książki o planowanej dominacji USA na powojennej arenie. I w dodatku nałożyło się na tekst ITNON "ANTI-EPIDEMIC WATER UNIT SUPPLY UNIT 731", który popełniłem niedawno na rzecz politycznej hucpy do muzyki rockowej, heja, na ten temat właśnie.
***
Chciałbym ogólnie nadmienić, że wciąż mamy wspaniałe lipcowe lato, jakiego dawno nie pamiętam w naszym kraju.
***
tu:
jest jakaś kwestia interpretacyjna "Przemian" Harry'ego Mathewsa. W ogóle mój egzemplarz był wybrakowany o jakieś 20 stron, czytałem list, by nagle przejść do kwestii, że główny bohater nie rozwiązał zagadki, a z powodu braku funduszy musi przerwać poszukiwania. I tak też zakończyłem lekturę. W końcu nie o to chodzi by złapać króliczka.

czwartek, 16 lipca 2009

unofficial early recordings

poniedziałek, 13 lipca
Postanowiłem wybrać się do dziupli poćwiczyć. O jeden autobus za późno, ale zawszeć coś. Są numery, które mogę zagrać z marszu. Inne wymagają jeszcze ćwiczeń, ale przynajmniej wiem, jak mam to zagrać. Sądzę, że za dwa tygodnie będę gotowy. Żeby nie taskać się z tomiszczem, do autobusu wziąłem "Wieczór u Geralda" Coovera. Ot, czytadło. "you only live twice" lepiej się sprawdza muzycznie – sprawdzam to. Co ciekawe tegoroczna opalenizna bardziej mi przeszkadzała niż w dniu poprzednim. A Ross powiedział: "Biorę ciebie Rachel..." ho ho ho!

Zabrałem się (przypadkiem) za LAST DAYS OF APRIL. Jużeśmy słuchali jednej płyty — Skarbie się podoba. Taki emo-pop-rock, że tak się wyrażę, ale ograniczmy się do popu na gitarach. Co ciekawe, ci szwedzcy gracze byli wydawani w USA przez szacowną Deep Elm, więc jednak klasa. Wokalista zachwyca pięknym, delikatnym głosem, he he, trzeba go było posłuchać w 1998 roku, momentami piszczał, jak jakiś kurczak! (szczególnie, kiedy usiłować dawać niejakie screamo), heh. Produkcja jednak zrobiła swoje.
***
The Plastic People of the Universe – Muz bez usi (live recordings 1969-72) — nieeeeda się tego słuchać.

wtorek, 14 lipca
Zupełnie zapomniałem o tej sprawie:
http://wearefrompoland.blogspot.com/2009/06/we-are-from-poland-vol5-wafp-2009.html
w końcu to oficjalna składanka muzyczna z nasz kraj. To już moja druga, heh.
Teoretycznie jakiś hype powinienem machnąć (vide Ornażada), że coś tam, yeah.

Odstajemy jakością dźwięku z Wojtem, ale biorąc pod uwagę, że sporo bandów kopiuje niemiłosiernie sonic youth czy (o zgrozo!) radiohead, oprócz tego występują czysto techniczne zabawki w stylu arentbi oraz romantic 80s, to nie mam sobie nic do zarzucenia. W dodatku większość jakoś tak sterylnie zagrana (jakość! musi być zachodnia jakość do zachodniej muzykie), ot po prostu przepięte mikrofony do konsolety, znaczy się niby studio, to brak jakiegoś szaleństwa, solidnego garażu, raczej jednak smętne granie i — nie owijając — wtórne. ALE, słucham sobie w całości, w wyjątkowo ten zestaw mi się podoba i zwyczajnie przyjemnie się go słucha.
***
Z kolei "unofficial early recordings" Modest Mouse, choć są potwornie nagrane, to jednak przez zawartość melodyczną skłaniającą do płaczu wzbudzają we mnie nieodłączne wzruszenie.
Naprawdę fanstastyczny rozpiździel na gitarach i perkusji tam występuje.
***
Wniosek z dwóch powyższych, ja po prostu jestem fanem demówek.


Z cyklu foto-remanent: gwiezdne wojny.

środa, 15 lipca 2009

nie było jajków

niedziela, 12 lipca
Śniadanie nietypowe (nie było jajków). Zjedlim musli i podobne. Ponieważ z samego rana pogoda była niesamowita, to od razu zdecydowaliśmy się na plażowanie. Dwa rowery, nowa torba nabagażnikowa, prowiant, książki i jedziemy. W międzyczasie nadeszło kilka chmur, ale i tak chwilami plażówka była genialna. Mieliśmy mały trekking bike, bo bujnęliśmy się przez las i wydmy, czerownym szlakiem (widzieliśmy po drodze dwa stanowiska baterii nadmorskiej). Jakieś małe gówna nas żarły na plaży, chyba byliśmy nawet w tej części plaży dla nudystów, bo co rusz pokazywał się jakiś męski biały tyłek. W pewnym momencie zaczęło się robić zbyt gorąco (brakowało mi mej czapki), więc z ulgą przyjąłem nadejście chmur. Coś mi się widzi, że w te wakacje zainwestujemy w parasol.

Przerabiałem przewodnik po Warmii i Mazurach. I co ciekawe, np. w Szczytnie są niby ruiny zamku krzyżackiego, na co Skarbie mówi, że tam było jedynie kilka kamieni i cegieł, co nawet w małej skali nie zasługuje na miano ruin. Więc, pewnie z niektórymi atrakcjami turystycznymi tak jest. Ogólnie ciekawa musiałaby być książka etnografii Warmii i Mazur, bo jak sądzę, obecna ludność (podobnie zresztą jak nasza gdańska, czy ichnia szczecińska) niewiele ma wspólnego z pierwotną populacją.

Wracaliśmy spokojnie do domu, ale jednak to siedzisko niespecjalnie mi pasuje, bo pod koniec bolały mnie kości — te przy dupie. Akurat trafiliśmy na obiad (ugotowaliśmy wielki gar kapusty z mięsem) ok. 15. I co ciekawe, okazało się, że po tym krótkim czasie spędzonym na plaży dostałem lewostronnej opalenizny, jak różowa świnka. Oczywiście Skarbie nie hu hu.

Zacząłem czytać "Wojnę 1939-1945" Davisa. Oczywiście wiedza ogólna, ale zapowiada się pasjonująco.
Wieczorem tradycyjne przyjacioły. Czyżbyśmy naruszyli 80-procentowy rum? Smakuje wyśmienicie.

Foto z pulpitu:
Rod Strickland — bo ostatnio był na blogu, który czytam
Kevin Garnett — jako młody chudy kurczak
Rasheed Wallace — co dziwne, on też kiedyś był młody
Tracy McGrady — ze strasznie śmiesznym podpisem

wtorek, 14 lipca 2009

foto remanent

sobota, 11 lipca

W czwartek była szybka akcja. Skarbie przesunęli sporty na 19-21, więc dymnąłem się do dziupli. Zasiadłem na perce i przegrałem po dwa razy numery z "Po Dzwonku". Część numerów jest prosta, będę się ograniczał tylko do podstawowego rytmu. Ma być jak w NATIONAL, czy THE FRAMES. Ale przy kliku byłem bezradny i będę musiał poćwiczyć. W końcu płyta solowa, muszę dać radę.Więc w piątek podszedłem do sprawy bardziej systematycznie, a w sobotę to rozpisałem. Na sucho przegrałem numery, poniekąd określając, gdzie będę używać miotełek, pałek miękkich i takie tam. To akurat już wyszło w praniu.
Potem sięgnąłem po "Bossa Nova" (1963) Eddiego Harrisa i wykumałem, że tam jest od groma instrumentów perkusyjnych, które dopiero w całości tworzą rytm. A "perkusista główny", że to tak się wyrażę, na przykład cały numer wymiata jeno na werbelku miotełkami i jest puszczony tylko w lewym kanale, a w prawy non-stop zapieprza taki wielki tamburyn z kapsli czy innych metalowo szumiących części. Obie te partie grane są z jednakowymi akcentami, ale w najbardziej slychać te kapsle. Ot co.

No, to jestem uratowany, perkusję graną na dwa razy (najpierw stopa i werbel, tomy, następnie hi-hat, ride, crash) już przerabiałem poprzednio — łatwiej mi było obrabiać basy w beczkach, a soprany na blaszkach i łatwiej mi było to zagrać. A że nierówno? kto by się tym przejmował.

Pogoda była niewyjściowa, więc Skarbie skoczyło na miasto, ja zaś obczajałem formaty eksportu filmów, po czym zabrałem się za oglądanie dodatków w filmach dvd 007. Na początku jeszcze nie poszedłem po rozum do głowy i słuchałem, co mają tam do powiedzenia po ang. Po czym ustawiłem opcję z językiem hiszpańskim i miło z ich strony, że przy dodatkach dołączyli hiszpańskie napisy. Hurra. Co prawda szło mi wtedy wolniej, ale za to z "podwójnym rozumieniem" hi hi.

Ach, zrobiłem też archwizację zdjęć. Pokłosiem tego są zdjęcia Adama z koncertu KA na "dniach francuskich" (Jurek ładnie, ja z jednym odchyleniem nóżką).

Oraz foty Johny'ego z występu w "zielonym smoku" — Endriu showman, kilka regularnych, i chyba najlepsze dotychczas foto Wojta z gitarą.