środa, 27 sierpnia 2008

Chicken Shack

Chicken Shack bardzo pozytywnie mnie zaskoczyło, spodziewałem się smętnego bluesiora (choć taki też tam jest), ale klasa zespołu jest wyraźna

podobnie — mimo pewnych słabszych doświadczeń (płyty live) z Canned Heat — album Future Blues (1970) jest znakomicie skonstruowany, różnorodoność stylistyczna i niemal jego "eklektyczność" sprawia znakomite wrażenia przy słuchaniu

wczoraj, poniedziałek, 25 sierpnia
(przypominam, że lato zbliża się ku końcowi)
(i nie ma już olimpiady)
(tzw. sportowa bryndza)
(gdybym miał eurosport, pewnie bym oglądał nawet wyścigi kolarskie)

poszukiwałem płyty z próbkami perkusyjnymi, które były oryginalnym dodatkiem do mojego pre-sonusa; poszukiwania zakończyły się sukcesem (choć już prawie się poddałem, ostatnim błyskiem inteligencji, he he, zajrzałem do pudełka po lapsie) (bez sensu, żeby tam schować płytki, z którym można czasem skorzystać), potem oczywista zabawa z wave'ami, ponieważ są 24-bitowe, to każdy muszę sobie otworzyć i zapisać w 16 bitach (eee tam jakość — na moim sprzęcie i tak tego nie słychać)

piosenka Wojtka, "she's story", obecnie akustyczna, w ząłożeniu miała mieć "sztuczną" perkusję w brzmieniu z płyty "Adore" — tymczasem włożyłem stricte rockową (choć nie aż tak rockową, jak próbki w stylu "young guns"), która nadała jej (piosence) zupełnie innego charakteru — idzie mocno do przodu; no perkusja jest bardziej "perkusyjna", niż wszystkie, które sami sobie dotychczas nagraliśmyna szczęście opcja "time schifter" działa całkiem sprawnie, więc po godzinie pracy wiedziałem o ile "zwęzić" pliki, aby pasowały do tempa numeru — ten na szczęście był nagrywany do metronomu, więc (oprócz jednej zwałki, którą zgrabnie udało się przewinąć) całość pasuje pod względem tempa, nawet nałożony "camel crusher" na skopiowaną ścieżkę werbla od biedy może symulować syntetyczne brzmienie — korzyść z tego (jeszcze bez akceptacji Wojtka) jest taka, że wreszcie piosenki da się słuchać bez bólu, ta dam!

Chicken Shack - Imagination Lady (Raw Bluesrock 1971) — już dawno płyta z lat 70. tak mnie nie zadziwiła/porwała muzycznie — czad!

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

koniec lata

22-24 sierpnia
weekend nie zakończył się katharsycznym seansem z agentem, a i od dwóch dni męczą
mnie sny psychologiczno-teatralne

My summer of love (2006) było co najmniej zastanawiające

momentami się dłużyło

ale klimat, zdjęcia, plenery całkiem przejmujące

dobre pomysły

choć film nie do końca je wykorzystał

by historia w pełni była wyjątkowa

a film zasłużył na najwyższe laury

ale grunt, że jest sporo niedopowiedzeń i kilka subtelnych odcieni


najbardziej jednak podobała mi się posiadłość z lekka dekadenckim trawiastym kortem
tenisowym (przypomniało mi to trochę posiadłości w Sintrze)

oprócz tego prace domowe w sobotę (obiad itp.), wizyta u Jerzego, mecz USA-Hiszpania na IO, wyprawa po buty nike i tradycyjny długi spacer powrotny (wyjatkowo ładna pogodna w niedzielę), nagrałem gitarę do "anty-kazika", szybko zleciało, niewiele jest do wspominania

piątek, 22 sierpnia 2008

Music of Mystery, Mayhem and Murder

w środę 20 sierpnia trochę wypociliśmy się na próbie, w konsekwencji późny powrót do domu i już niewiele dało się zrobić
ostatnio odsłuchane:
Music of Mystery, Mayhem and Murder — John Barry & Henry Mancini (1965)

5th Dimension — best of
Allman Brothers Band — Idlewild South (1970)

Ann Peebles — Straight From The Heart (1972)
Apple — An Apple a Day (1968)

Azymuth (1977)

BBC Transcription LP´s — Progressive Rock At BBC 1968-70
Betty Davis (1973)
Black Merda — The Folks From Mother's Mixer (1969-72)
Bootsy Collins — Ahh... The Name Is Bootsy, Baby! (1977)

no i muszę przyznać, że najbardziej oczywiście John Barry — ale ostatnio mam jednak skrzywienie w kwestii tych melodii
inna rzecz, oprócz prawie całej "dyskografii" filmowej przygód agenta(
http://www.stephenmarkrainey.com/bondindex.htm)
która wchodzi bez mydła to "Stone Flower" Antonio Carlosa Jobima wraz z nieśmiertelnym "Brasil" — full relax
okładka też klasa
(Relax — to był pierwszy w Polsce magazyn komiksowy, ho ho)

a właśnie odczytałem kilka komiksów z cyklu "Bogowie z kosmosu" na podstawie opowieści Danikena — komiks słaby, nigdy mi się nie podobał, ale nakład do dziś robi wrażenie: 200 000 egz.!!!

(drukowane w Symferopolu, wtedy w ZSRR, teraz - ciekawostka — Autonomiczna Republika Krymu)

piątek, 22 sierpnia

trochę sobie pracuję wyłącznie zgodnie z normą w pracyo czym świadczy też większa gęstość notek w miesiącu

można uznać, że Michael Kamen, pierwszy po wieloletnim Johnie Barrym w komponowaniu muzy do 007, poradził sobie w momentach orkiestrowych, dotyczących akcji — choć to oczywiście taka "sztampa" muzyki filmowej (rzecz jasna piosenki to ohydny ejtisowy plastik i nie podzielam zachwytów nad nimi) — ogólnie rozrywkowa końcówka (pościg cystern + śmieszna rozwałka "fabryki narkotyków") przywołuje klimat wczesnych Bondów, ale chyba efekt ten wyszedł im niezamierzenie, bowiem przy nowszej technice wyraźnie widać, że scenografia wyraźnie kuleje na skutek mniejszych nakładów finansowych (w latach 60. miało to swój urok, tutaj momentami wygląda żenująco)

po wczorajszym koszu byłem wypompowany, rozgrywki (we 4) były masakryczne, nie wiem, czy bardziej nie przerażała mnie nadmierna ambicja Jerzego, który nawet "wypluwając płuca" (momentami to tak wyglądało) za wszelką cenę chciał wygrać

wynalazłem piękny napój: do klasycznego wina jabłkowego (mojego ulubionego) dodać w szklaneczce 3 kostki lodu — wspaniale działa na pragnienie!

jakie marzenia na dziś?

na pewno będę chciał wydać płytę na winylu, czarnym lub białym, jakkolwiek

czwartek, 21 sierpnia 2008

Big Ben Hawaiian Band On the Beach at Waikiki

"Licence to kill" prawie za nami, ponieważ jest w real audio, to nie możemy zapuścić hiszpańskich napisów; film jest niemal brutalny (duże hi hi hi), Robert Davi wygląda tak samo, jak w innych firmach, jak groźny mafioso z Florydy, uroku mu dodają materiałowe łapcie na bose stopy; Benicio del Toro jak zwykle uroczy, jak zwykle groźny, ale jeszcze taki młodziutki, nie przytyty, szczypior o gejowatym wyrazie twarzy — śmieszny film — jak go oglądam to (nie wiem czemu) przypomina mi się "Drużyna A"

jednak Timothy zostanie dla mnie aktorem na miarę "Piękna i Borys bestia", hi hi

środa, 20 sierpnia

od rana pada jak chuj
emocje sportowe godne zawału serca
jak to w sporcie bywa, polskim siatkarzom trafił się słabszy dzień wtedy, kiedy grali najważniejszy mecz, przegrali z bedącymi na wymarciu — podobno — włochami

jedynie zczuba ratuje atmosferę, kilka ich tekstów zahacza o genialność — ogólnie lżej jest — w końcu to tylko sport

Polacy to jednak słabi psychocznie są: wczoraj grałem z Jerzym w kosza, i w jednej "kwarcie" wszystko co rzucił, to mu wpadało, więc przy stanie 3:9 już nie szalałem, bo nie było szans, bym wygrał partię do 10

to o profesjonalizmie polskich piłkarzy:
http://michalszadkowski.blox.pl/2008/08/Nierealowa-Legia.html

a to dalekowzroczności włodarzy legii, hi hi:
http://mojalegia.republikafutbolu.pl/2008/06/19/robert-lewandowski-w-lechu-i-dobrze-ze-nie-w-legii/

na rozluźnienie słuchamy
Big Ben Hawaiian Band On the Beach at Waikiki


środa, 20 sierpnia 2008

kwantum w soljance

piątek, 15 sierpnia

leje przez cały dzień — ale i tam mieliśmy zaplanowane siedzenie w domu
rocznica cudu nad Wisłą — nic dziwnego, że utrwaliła się wersja oficjalna, niedopuszczająca faktu, że zwycięska armia wielkiej rosji została zwyczajnie przechytrzona dobrym manewrem wojskowym Piłsudskiego i towarzyszy — "Biały orzeł, gwiazda czerwona" przynajmniej mi dała dobry obraz
przyznaję, że nigdy nie rozumiałem fascynacji dziadka Edwarda Marszałkiem, kiedy pokazywał mi album ze zdjęciami i zwracał szczególną uwagę na miejscowość Druskienniki — ale najwyraźniej to była jego — jakże prawdziwa młodość — i Piłsudski był realnym, żyjącym za jego czasów bohaterem — z jednej strony szkoda, że dziś takich nie ma (czasy jednak takich nie potrzebują), ale jednak wygodniej jest żyć bez bezpośredniej zawieruchy wojennej

tyle o przeszłości
dziś pierwsze dwa medale w pekinie, najpierw srebro w drużynowej szpadzie (półfinał z chińczykami fuksem, w finale zdeklasowani przez francuzów), potem złoty medal w pchnięciu kulą Majewskiego (ostatni taki medal stuknął Komar w 1972) - żadni z nich nie nadają się na gwiazdy mediów, ale luz

wczoraj jeszcze po kiepskiej Legii w eliminacjach pucharu UEFA (śmiech!) — porażka u siebie z FK Moskwa 1-2 (przypomnijmy, że Wisła w el. LM przegrała z Barceloną 0-4) — Lech pokazał charakter i posunął Grasshoppers Zurych 6-0 — niezła rozwałka, ale do fazy grupowej jeszcze daleko

dziś rano przypomniałem sobie "Casino Royale", które akurat leciało na HBO, potem doczytałem szczegóły tej i nadchodzącej produkcji; co do samego filmu nie jestem przekonany, choć kilka scen mi się podoba (jak i klimat realizmu)(jednak bondy z Brosnanem to już była przesadzona sensacyjka), Daniela Craiga stawiam na równi z Moorem czy Lazenby (Brosnan był ok, ale trafił na złe czasy, trafiły mu się marne filmy) (choć i tak lepsze, niż te z lat 80. XX wieku), film z tej górnej części (osobistego rankingu jeszcze nie robiłem)

kiedyś filmy z Moorem teraz zdecydowanie z Connerym — jego twarz i całość postaci w połączeniu z TECHNICOLOREM, naiwnością lat 60., jest czymś, w czym można się w całości zanużyć w pełnej rozrywce (oczywiście wyłączam niepotrzebny remake "Never say never again" — starość, nie radość, wyglądał w tym filmie staro i koszmarnie, kiepski obraz)
ogólnie seria, poprzez swoją ciągłość, postaci i (no dobra — użyję tego sformułowania) pewien czar, jest czymś wyjątkowym, nad czym warto przez chwilę się pochylić (a na pewno pooglądać)
na przykład, kiedy oglądałem scenę, a nawet tylko teraz przeczytałem o niej, kiedy Q symbolicznie schodzi ze sceny (dokładnie obniża się na mechanicznym podnośniku) dając ostatnie rady 007 — wzruszyłem się

oczywiście fabuła "Casino Royale", podobnie jak nadchodzącego "Quantum of Solance" mnie specjalnie nie jara, nie mam też oczekiwań wobec obrazu, o wiele bardziej w serii fascynują mnie krajobrazy, wielość miejsc, do których można było się przenieść (na przykład po raz trzeci Wenecja), sceny akcji, które mają swój nerw czy cwanie opracowane dialogi

oczywiście cała otoczka, dziewczynki, sprzęty, wielokrotnie pojawiajacy się bohaterowie (np. Felix Leiter - poezja scenopisarstwa) — bajka!
sobota, 16 sierpnia
"The living daylights" (wczoraj oglądaliśmy) — Timothy Dalton to jednak nieszkodliwy misiaczek — po prostu się chłopak nie nadawał, i jeszcze te podpuchnięte oczy, aż szkoda, że już wtedy Brosnan nie mógł przejąć tej roli; już w wahaniach Daltona (miał być następcą Connery'ego) czuć, że ta rola nie była stworzona dla niego

te dwa filmy to słabawa sensacja klasy B (Brosnan — klasa A), nawet przeszkadzają mi drugoplanowi aktorzy, którzy właśnie w takich filmach występowali, postać generała Whitakera jest wręcz karykaturalna, nie ma tu cienia ironii; jeszcze żenujące efekty fotomontażu (w 1987 roku!); klasyczny generał Pushkin występuje tylko w końcowej scenie (był już wtedy ciężko chory)

więc bajka dla dorosłych — ale czy dorastanie jest obowiązkiem?
teraz siedzę przed tv, oglądam co tam się dzieje we sporcie, obrabiam podstawowe arażacje piosenek Wojtasa w cakewalku (troche cięcia i przesuwania było — jakieś 10 ha) i w międzyczasie piję kawę i gramy w H3

najbardziej takie nieustające wakacje pamiętam z 1998 roku, kiedy robiłem kampanię w H3 (ze względu na słaby komp, aby wyświetlił się obraz wnętrza trzeba było czekać ze 2 minuty), ponieważ gra trwała długo to czytałem "Bakunowy faktor" Bartha i jednocześnie oglądałem mistrzostwa świata w piłce nożnej — to były wakacje! — za chwilę miałem jechać do usa, w domciu siedziałem sam - nikt mi nie był potrzebny (oprócz tej pewności, że wszystko jest poukładane, na swoim miejscu) (choć rzecz jasna, wiele rzeczy miałem podane na tacy) — obraz to nieco wyidealizowany i częściowo nieprawdziwy, albo prawdziwy, lecz nie uwzględniajacy wielu szczegółów, ale te w chwili obecnej nie mają żadnego znaczenia — zostaje moje sentymentalne wspomnienie, które jest istotne i naczelne w tym zestawie - przepyszne przepuszczanie wolnego czasu, bez żadnych zobowiązań i konsekwencji!


ps. jakby ktoś chciał mi kupić ekskluzywne wydanie 007 — 40 dvd — nie obrażę się

wtorek, 19 sierpnia 2008

diamond dogs

z okazji długiego deszczowego weekendu obejrzeliśmy kilka filmów

Diamond Dogs (2007) to chyba fantastyczne marzenie Dolpha Lundgrena, reżyserował go, mógł pojechać do Chin i Mongolii, dobrze wyglądał, bił się, miał własne pomysły, chyba nawet okoliczna ludność go tam lubiła
film zebrał miażdżące recenzje, to jeden z takich, który jest tak denny, że aż można się zachwycić
na przykład Dolfi zrobił sobie nowocześniejszy design, gra już zmęczonego faceta, potrafi być też czuły wobec kobiet, scenariusz jest nędzny, sceny walki w stylu starych dobrych filmów na wideo — klasyka kina akcji klasy C; nauczył się jeszcze nowej sztuczki — puszcza tzw. kamerę z ręki, wtedy obrazki wyglądają bardziej realistycznie, czasem wygląda to tak, jakby ekipa pojawiała się na jakimś "realnym" planie, a kamera z boku filmowała ich naturalne zachowanie (ot, po prostu nie robili nic), wraz z ewentualnymi reakcjami miejscowej ludności — jak na Dolfiego, to i tak postęp!
inny Dolfi, wujek Dolfi - Hitler: Narodziny zła (2003) — 4 godziny! (to właściwie mini serial)

obejrzeliśmy po hiszpańsku, właściwie zrozumieliśmy treść
Robert Carlyle zagrał tak, że rzeczywiście można było poczuć odrazę do postaci; no i ładnie oddane "realia" epoki (choć skąd ja się mogę na tym znać, nie żyłem wtedy) — uzupełnijmy — realia epoki zgodne z moimi wyobrażeniami

Julianna Margulies (pamiętana z "Ostrego dyżuru") bardzo ładnie i elegancko wyglądała


Georgia Rule (2007) (polski tytuł "Twarda sztuka"! he he)

słabawy w gruncie rzeczy obraz, w którym doniosłą tematykę i "ważne sprawy" usiłowano połączyć z sielskim obrazem ameryki niemal z lat 50/60 — wyszło z tego kolorowe kino familijne z obowiązkowym (niemal) happy endem; nieprzekonujące;
elementy komediowe filmu były niezłe (głównie sceny u weterynarza; jak też
"środkowisko mormońskie" — czy cokolwiek to było); zachwyty nad Jane Fondą, oprócz tego, że dobrze wygląda, przesadzone, rola raczej niewiarygodna, zbyt duża lekkość zycia, przy takim obciążeniu psychologicznym (że tak powiem)

Lidsay Lohan wygląda na niezłą sluciarę (a kto to, Mateuszku jest sluciara?)
na pewno ma ładne piegi
podobno to jakaś celebryty, tak mawiają

i najlepszy film z zestawu (nic nie ujmując wujkowi Dolfiemu, ale temat raczej przygnębiający)
Dot.com (2007) — portugalski (trochę słówek podobnych rześmy wysłyszeli)
film zupełnie nieobecny w Polsce, nakręcony w przepięknym krajobrazie, jest komedią w przyjemny sposób przedstawiającą "typową" wiejską społeczność i jej wady tudzież przypadłości, w lekki sposób antagonizmy portugalsko-hiszpańskie, z dobrym pomysłem na scenariusz (jedynie motyw romansu kuleje) — rewelacja

ach, mieszkać w takich okolicznościach przyrody!

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

rosłe Japonki pokonały filigranowe Polki

czwartek, 14 lipca (jeszcze bez medali)
niby trochę racji — ale to właściwie studzenie nastrojów
to nie forumowicze ani autorzy blogów, lecz naczelny pan z naszego pkol (Nurowicz?Nurowski? — jak go tam zwał) obiecywał "gruszki na wierzbie", a już przynajmniej więcej medali niż w Atenach

po wtóre — nie narzekałbym na szary polski tłum, do którego należę — za siedzenie przed tv i żłopanie piwska — francuzi piją codziennie wino do obiadu, niemcy piwo, nikt im tego nie wyrzuca, a SPORTOWCY tych krajów osiągają wyniki

mówimy o statusie SPORTOWCA (jak marnej kondycji by nie był, rozumiem, za 700 zeta miesięcznie trudno wyżyć, mieć na odżywki i sprzęt), człek przed tv nie jest sportowcem, z reguły jest już powyżej 20 roku życia i jego wola, czy będzie sobie sprawiał kondycję czy nie, nawet gdyby zaczął trenować, wyników nie osiągnie
sukcesy sportowe nie biorą się od prowadzenia zdrowego trybu życia przez masy emerytów, lecz od systemu szkolenia dzieci, że tak powiem od kołyski (brawo nasi działacze!)
ja od dzieciństwa byłem mierny (zawsze w grach drużynowych wybierali mnie na końcu) i nikt nie może ode mnie wymagać, bym osiągał wyniki
natomiast członek reprezentacji olimpijskiej zapewne osiągnął już jakiś wyniczek, zapewne nie jechał do pekinu na stopa, zaś większość tych miernych występów jest wynikiem jakiegoś kosmicznego zaangażowania, złej taktyki, braku pomyślunku i pewnego pędu do sukcesu — przynajmniej tak to wygląda z boku: ledwo wyszedł na matę/parkiet/cokolwiek już przegrywa frajersko jedną bramką, rzutem, chwytem, czy faktem, że przeczekać kilka sekund w pozycji "spoczynkowej" a czas zwycięskiego meczu dobiegłby do końca
wystarczy popatrzeć na nasze siatkarki — czy tak się zachowują dorośli ludzie, którzy każdy swój element gry, bycia w drużynie poświęcili ku wspólnemu zwycięstwu? (a bo trener Bonita jest niefajny itd.)
drugą kwestią, która podważa hipotezę, że "grad medali jest wynikiem nadmiernego pompowania balonu" jest sama argumentacja przegranych sportowców, lista tych niedorzecznych tłumaczeń jest już długa i coraz bardziej ciekawa z psychologicznego punktu widzenia
więc ja mogę od mojej matuli wymagać, żeby przepchała się w spożywczaku i wybrała lepszy chleb, i ona zdaje egzamin, i mogę wymagać od "sportowca", żeby wygryzł plecy przeciwnikowi aby wygrać, ale on woli najwyczajniej w świecie stanąć z boku, aż dowiozą świeże bułeczki i nie trzeba się będzie przepychać
więc oprócz kału, który należy wylać na wszystkich świętych działaczy sportu w polsce, sportowców, którzy nas reprezentując zawstydzają swoim poziomem i (PRZEDE WSZYSTKIM) podejściem można opisać niepochlebnymi słowy, bo zwyczajnie w świecie nie dorośli do rywalizacji sportowej na takim poziomie
i ostrzegając sportowców przed nadmiernym zachłyśnięciem się wyższości ich zawodu oraz trudności życia od przeciętnego robola — ośmiogodzinna harówka choćby w biurze oraz codzienne przeciwności przy słabym wynagrodzeniu — to jest dopiero bohaterstwo — żaden nie podskoczy mojej matuli!
a jeszcze plik nie chce mi się ścignąć, więc uwaga, bo mogę ugryźć!

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

chiny

niedziela, 10 sierpnia
właśnie oglądam spektakularne — albo nawet nie — odpadają masowo, bez jednego strzału dziesiątki polskich "sportowców" — występy na igrzyskach w Pekinie; w ogóle igrzyska to słabe są, plus "profesjonalne" ponad 1000 godzin transmisji tvp — tradycyjnie porażka, naprawdę nie wiem po co ich tam posyłają, sprawozdawców i tych sportowców: po to, żeby jeden z drugim odpadli w pierwszej rundzie?

szkoda pieniędzy

ogólnie Chiny — co prawda gazety teraz otwarcie piszą o nieludzkim systemie i klęsce "zachodniej demokracji", ale jednocześnie bezradnie przyznają, że wolty prezydentów USA czy Francji są po prostu wyrazem zależności gospodarczej, od której nie ma odwrotu — supremacja Chin na świecie jest chyba kwestią czasu (mimo wewnętrznych konfliktów)(oni się nie rozpadną jak ZSRR) — jedyne szczęście (?!) jakie może nas czekać w tej kwestii, że my (współcześnie żyjący) tego nie dożyjemy (= nie będziemy musieli uczyć się chińskiego, zmieniać wiary, prawdopodobnie jako naród leniwy i krnąbrny zostaniemy zwyczajnie wyeliminowani, być może wcześniej przez wielkie państwo rosyjskie)

no proszę, Jasienica poświęcił książkę na to, żeby pokazać, że Polacy nie mają anarchii wpisanej w genetyce narodu, przez wiele wieków w monarchiach Anglii czy Francji występowały mrożące krew nadużycia i działania antyspołeczne, ale jednak najnowsza historia, opór wobec bliskich sąsiadów, a w konsekwencji w jakimś stopniu przyczynienie się do rozbicia i upadku sowieckiego reżimu przynajmniej w naszym własnym mniemaniu utwierdziły ten topik o "wichrzycielach świata", wiecznych anarchistach, ludziach z wrodzoną nieufnością do władzy, nawet własnej

te proste wyorażenia są mocno zakorzenione w nas i Polacy bardzo dobrze się czują z taką opinią, która usprawiedliwia wszelkie postępowanie niezgodne z prawem

w tych gazetowych opiniach bardzo mi się podobała wersja Bugaja, który w liście otwartym oprotestował olimpiadę w Pekinie, ale nie czynił wyrzutów sportowcom (bo nie oni wybierali to miejsce, oni mają rywalizować) ani oglądającym (bo przecież oni zwyczajnie lubią sport), natomiast Tymański pojechał na ostro — oczywiście słusznie przywołując chińskie niesprawiedliwości — mówiąc, że nie będzie takich igrzysk oglądał, bo. W końcu nieoglądanie, to nie jest jakaś istotna forma protestu.

ogólnie najciekawsza była projekcja felietonisty z "Kultury", który pisał o wyścigu po złoża helu na księżycu, które będą za jakiś czas podstawowym źródłem energii; kto wygra (Rosja, USA, Chiny) będzie decydował o tym, jaki system władzy będzie obowiązywał — oczywiście autor życzy sobie i nam, aby wygrali (mimo wszystko) amerykanie — oczywiście to też melodia przyszłości

wracając do codzienności dalekiej od Chin — sobotnia podróż w okolice Nowego Portu (do Mayonesa) w celu zawiezienia gitary do małych napraw pozwoliła mi istotnie nadrobić braki czytelnicze w rzeczonej "Kulturze"; uważam ją od pewnego czasu za doskonały przewodnik po muzyce, książkach i filmach, czy grach komputerowych — może nie wszystko z tego zestawu jest potrzebne, ale zestaw literatury z dodatkowym esejem Pilcha jest bardzo dobrą pożywką

więc dzięki takiej podróży trochę nadrobiłem tej lektury, bo ostatnio martwiłem się, że jedno jeszcze nie skończone, a już nowy tydzień nadszedł, chyba trzeba częściej jeździć tramwajem albo częściej siadać spokojnie na kiblu w domu

są niezłe fragmenty wywiadu z Żuławskim starym, tym od Sophie Marceau — wypasiony koleś (no i wypasione zdjęcie młodego brodatego boga) (ludzie to jednak na starość się starzeją)

no, ale nowa lektura wpadła mi w ręce, wikipediowa historia flmów z 007, szczególnie ciekawe kwestie dotyczą angażowania aktorów, wersji piosenek czy miejsc, w których kręcono sceny - mniam; szczególną ciekawostką jest, że "On her Majesty's secret service" było kręcono w Estoril — i chyba nawet widziałem znajome miejsce z widokiem na port (mam 3 zrzuty z filmu), niestety akurat nie mamy takiego zdjęcia z wakacji, ale przechodziliśmy tamtędy kilka razy, ho ho!

akurat ten film wspominam bardzo miło, wybranka agenta jest całkiem całkiem, akurat w poprzednim "You only live twice" (odcinek momentami naiwnie śmieszny), z genialną piosenką śpiewaną przez Nancy Sinatrę, nie było na czym zawiesić oka — obecnie jestem w połowie, strasznie sentymentalny jest ten odcinek, ja też jestem strasznie sentymentalny, George Lazenby nie jest taki zły (wbrew powszechnym opiniom); co ciekawe, wszystkie jego kwestie (a przecież jest/był Australijczykiem zostały zdubbingowane; co ciekawe znowu, jego występ wtedy został oceniony nieźle, aktor (model) był zakontraktowany na 7 filmów, i wtedy jego agent przekonał go, że w latach 70. taka postać, taki bohater będzie archaiczny i chłopak się wycofał, pogratulować!

refleksja taka, że część aktorek, aktorów angażowanych wtedy do filmów, było u szczytu sławy, grywało w filmach, teraz po latach okazuje się, że zostaną w pamięci bardziej jako postaci drugoplanowe z Bonda niż jako aktorzy z innych obrazów

o wizycie na jarmarku w sobotę nie bardzo jest co wspominać, kwestia "mieszkanie za 5 lat będzie ruderą" jest nieco przesadzona, ale popołudnie na jarmarku zostało popsute; w międzyczasie (w nocy?) miałem okropną wizję powrotu do życia "wyjazdowego" Gdańsk via Poznań — to chyba by mnie zmusiło do napisania intercyzy z wieloma obostrzeniami; a może to wynik tego powolnego smutnego filmu japońskiego (chyba): "Uninvited"; a może to wynik mojego popołudnia pod psem; jednak filmy ze słuchawkami na uszach ogląda się inaczej


niedziela przeputana, a co mi tam!


bohaterką dzisiejszego odcinka była Diana Rigg znana bardziej jako Countess Tracy di Vicenzo