środa, 30 czerwca 2010

płaszcz

niedziela, 27 czerwca

Wstałem o 7 (brawo mistrzu) i porobiłem sobie columbusa. Potem śniadanko.

Pogoda była (mamy lato od niedzieli aż do wtorku na razie), zatem trza było wykorzystać. Piwo, batony i na rower do Otomina. Tam poleżeliśmy w okolicy jeziora. Jezioro i okolice nie wyglądają już dziewiczo. Atmosfera piknikowa, grille, samochody, leżaczki, krzesełka. Wolałem jednak w cieniu. Czyżby w tym roku z parasolką na plażę?
Powrót inna trasą — rewelacja, niemal cały czas z górki, dużo równej nawierzchni. I w sam raz na mecz.
***
Anglicy dobrze grali tylko między 32. a 45. minutą. Co tam, że brama wpadła

— nie zamierzam ich żałować, tak samo, jak nikt nie specjalnie żałuje Meksykanów, a "futbolowy świat" nie przejąłby się krzywdą Polaków, Litwinów czy nawet Szwedów. Angloza cofnęła się do "złotych lat angielskiego futbolu" z cyklu: kopnij i biegnij. Wynik 4-1 dobrze oddaje różnicę klas zespołów. Jakich to czasów dożyliśmy, że Brazylia gra jak Włochy, a Niemcy jak Brazylia (niezależnie od kwestii ilu Niemców w Niemczech).
***
Wieczorem mogło być naprawdę fajnie, ale najpierw ten spalony (1-0), potem niejako pokłosie (2-0), więc mecz się skończył. Argentyna-Meksyk (3-1). No i w końcu Meksowie zagrali pięknie jak trzeba. I nie oszukujmy się, nawet fani takiej gry wolą, by Argentyna przeszła dalej.
***
A fifa? Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?

wtorek, 29 czerwca 2010

truskafki

piątek, 25 czerwca

To nie w moim stylu, bo to zaangażowanie, ta pasja, ale w końcu mamy mundial:
http://podpoprzeczke.blox.pl/2010/05/Futbol-Polacy-buduja-pilkarskie-potegi.html

ale jak się patrzy na tego eksperta w studio dzień w dzień, to jednak jest zgroza.
Fragment o Kalu Uche bezbłędny:

http://podpoprzeczke.blox.pl/2010/06/Bezczelnosc.html

i co prawda to odnośnik do poprzedniego, ale gdyby ktoś nie zajrzał, to warto dla zdjęcia:

http://podpoprzeczke.blox.pl/2010/06/Liotosci-Co-to-mialo-byc-do-chuja.html

(nie mówię o zdjęciu autora).

***
Brazylijczycy Europy i ci drudzy zrobili bambuko z bambusów, którzy zapłacili grube piniondze za mecz (0-0). Nażelowana Krystyna puściła oko kamery, a widzownie, nawet nie zobaczyli Robinia. A WKS znowu se mogli nastrzelać (3-0 z KRLD). Zaś do snu obejrzałem sobie program o prognozowanej epidemii czarnej (prawdziwej) ospy. Optymistycznie tak przed snem.
***
Apendyks dlaczego Chile jest ok, a reszta nie:

http://img13.abload.de/img/1277496422531i1sy.gif

sobota, 26 czerwca

Pyszczku wstała rano i pojechała na miasto, choć ja myślałem, że poszła po truskawki. Ale nie. Więc po truskawki poszedłem ja. Truskawek nie było (za 7 zeta to nie truskawki), ale miałem swój ostatni szrotowy walkman (trzeba go trzymać za klapkę i modlić się, żeby nie wciągnęło taśmy) z 007 więc było kojąco. Poszedłem na dolną, tam też nie było truskawek. Przyjrzałem się owej lipie, ma nawet tabliczkę pomnik przyrody.

Akurat trochę naszło chmur, więc dzielnia wyglądała posępniej niż zazwyczaj, a ludzie jeszcze starsi i nachmurzeni. Jak to porównać, to Orunia, Dolne Miasto, czy Stara Oliwa obecnie nie różnią się specjalnie od Alfamy. Tamta jest może bardziej horyzontalna. I tu rezygnacja wyziera z każdego kąta, a tam jest przybrana w pozę totalnego wyluzowania. Barcelona wciąż lokuje się na miejscach 3-4, ale tylko dlatego, że Sewilla tylko muśnięta, Walencja z przodu, ale nie wiem, czy coś będzie w stanie prześcignąć Lizbonę. Z każdym rokiem mityczny wizerunek miasta rośnie w siłę. Powoli sam zaczynam wątpić, że widzałem ludzi śpiących na trawnikach niemal w centrum miasta. Gdyby klasyczna "wiśnia" miała status lokalnego trunku o uznanej jakości jak ginja, to może można by na tym kasę robić.

Gdybym jeszcze wziął portfel i walnął się potem na trawie w parku, to byłoby jeszcze bardziej kojąco. Czyli w sumie dobrze, że nie było truskawek, hi hi.
***
Pyszczku zaś zaszła na rynek na ul. Elbląskiej (nie mówcie, że nie ma ul. Elbląskiej, bo Elbląska jest, tylko tej drugiej nie ma) i kupiła duuuuuuużo truskawek za 4 zeta. O, za 4 zeta to są truskawki. Kiedy już przywiozła te 15 kg, to nie wiedzieć czemu nie chciała za bardzo się sama bujnąć do sklepu, zrobić obiad i posprzątać w chałupie.
***
Tymczasem zrobiliśmy danie warzywno-kiełbasiane, które powinno wystarczyć na 3 dni (uff), zlaliśmy zeszłoroczną truskawkę (zacny trunek, na ciepło smakuje pysznie, schłodzone będzie wyborne), przerobiliśmy truskawki i zabieramy się za tegoroczny nastaw. Zaś te truskawki, prawdziwe truskawki, te które są, smakują genialnie. Już trzecie tego roku, ale niepowtarzalne. Takie jak niegdyś. Smakują tak genialnie, jak smakują moje piłkarskie wspomnienia.
***
Urugwaj chciał się przepchać małym kosztem, ale po 1-0 to było ciut za dużo czasu i defensywna taktyka dla Koreańczyków Południowych nie była nie do pokonania. Przy 1-1 Urugwaje zabrali się do pracy i skończyło się na 2-1. Czyli wynik znowu nie mój (2-0), ale grunt, że "nasi" do przodu.
***
Wieczorem Amerykańcom się nie udało, a gladiatorzy z Ghany tym razem strzelili dwie bramy z akcji, zamiast z karnego (2-0).

poniedziałek, 28 czerwca 2010

mundial sentimental

Zatem kącik wspominkowy — rarytas dla kibiców!

Chyba dla nikogo nie stanowi to tajemnicy, że jak człowiek za młodu przeczytał kilka takich ogólnikowych haseł, to już nigdy nie był w stanie zdać się na szczegółowe analizy i drobiazgowe opisy. Zdaje się, że charakterystyki z 82 wryły mi się w pamięci na zawsze.

Honduras zawsze będzie wyglądał tak. I kropka.

Warto zwrócić na afro. Nawet Brazyliczycy takich nie mieli. Pierwszy z prawej stoi Costly senior — teraz to taki komentatorski topik. Gdyby nawet zdjęcie nie było poligraficznie niedoskonałe (he he), to podobieństwo jest trudne do uchwycenia. Na tym polega też urok starych filmów porno.

Już wcześniej wspominałem o Nowej Zelandii — wygląda tak:

Ponadto widoczne ślady klasyki: guma arabska. Oprócz oryginalnego opakowania i niezwykłego, trudnego do korzystania po kliku użyciach "dozownika", ciężko było tym kleić. W smaku raczej odpychające, ze względu na wizualne skojarzenia z żywicą bardziej gorzkie. Klej biurowy miał zdecydowanie lepsze walory smakowe. Natomiast przebojem była pomarańczowa pasta do zębów. Rewelacja. I wcale nie służyła do mycia zębów. Producenci pomylili się w kwestii przeznaczenia.

A tak wygląda ten prawdziwy bohater Kamerunu:

Wyjątkowo głównym źródłem wiedzy w tamtych latach była "Panorama" — to chyba przez te sterty gazet u dziadka na strychu. I mini skarb: skarb kibica '78. Co by nie mówić, foto czaderskie, szczególnie ten blondyn po lewej stronie.

A na odwrocie piłkarzów? Zespół KISS!

Tu dowód na to, że dziennikarsko-kibicowskie niepokoje były obecne już od dawien dawna: Cruyff? Beckham? Ballack? Drogba? Jeden motyw.

Tutaj już przeskok do roku 1986 i odwieczne dywagacje co się powinno. Tego wąsa trudno pomylić, a opinie ekspertów, jak to ekspertów. Możemy powoli ryzykować stwierdzenie, że Kazimierz Górski był fajnym starszym panem, który dużo zyskuje przez to, że nie babrał się w systemie, ale się odeń odsunął. Natomiast jego sukcesy są kwestią przypadku i koincydencji wybitnych piłkarzy na skalę światową (Deyna!).

Teraz już "Świat Młodych" i przygotowania do '86 właśnie. Kolejne foto first class print + kolejny topik na lata. Aczkolwiek, jak patrzę na to "ć"...

To jest gra w futbol, którą chyba opatentowaliśmy sami, z pewnością wytworzyliśmy klasyczne rozmiary boiska (proszę, jaka piękna harmonia) (zeszyty w kratkę rulez). Zasady gry proste, gra się na przemian, odbija się od kresek pozostawionych przez przeciwnika i ścian bocznych dopóki istnieje taka możliwość. Siłą rzeczy bramki zawsze padały "od słupka". Nie bardzo pamiętam jak to było z faulami, rzutami wolnymi i rożnymi (kropki). Oczywiście wszystkie mistrzostwa były rozgrywane symultanicznie.

Ta dam! Zeszyt z naklejkami, który pewnie miała połowa populacji chłopięcej.

Jak mniemam, grzyby polskich lasów oraz polskie zamki i pałace cieszyły się mniejszą popularnością.

Teraz na to patrzę i w wieku 35 lat (?) dowiaduję się, że plakat na Espańa '82 zrobił Miró. Petarda. Ciekawe, kto zrobi na Euro 2012. Siudmak? (ej, a kto to jest, hi hi). Mógłby Beksiński gdyby żył. To by dopiero była ironia. Albo Nieznalska.

A nalepki klasa.

Hej, karne Sokratesa, to był szczyt bucostwa.

Kolejny topik:

Niejako przy okazji, przepiękne kapitalistyczne naklejki:

+ wersja polska (pewnie nikt by nie wiedział, co to jest C w kółeczku):

Galeria typów (nie jestem pewien, czy to było foto, czy reprodukcja):

Na ostatniej stronie zestawienie meczów, które intensywnie rozgrywaliśmy pod koniec szkoły z nacjami z pozostałych szkół oruńskich (trochę ich jednak było: 8, 9, 16 i 56). Nie za bardzo kojarzę, dlaczego obcych znałem nawet po nazwisku, pewnie dlatego, że część była ministrantami, pewnie dlatego, że czasem się chodziło po cudzych podwórkach. (no tak, jak sobie przypomnieć, to nie łaziło się pod blok, tylko na podwórko takich czy takich, zabudowa kamienic pozwalała na prowadzenie odrębnego życia wewnątrz WŁASNYCH zabudowań, które były osłoną, terenem, placem zabaw, miejscem spotkań — [trzepak!, mur śmietnika, dachy garaży i komórek]). Podwórko było pierwszą plemienną enklawą, potem była klasa, następnie szkoła, czasem dzielnia. Jak pamiętam, starsi jeszcze chodzili na bitki z Chełmem, które odbywały się pod nieistniejącym już drewnianym budynkiem domu kultury na starym Chełmie. Były jeszcze ze dwie ustawki między szkołami nr 8 i 16. Z tym, iż z racji gabarytów albo braku zdolności manualnych (nogi - p. Tomaszewski) byłem z reguły rezerwowym, czego dowodzi owa lista. Potem owe animozje postanowiono rozgrywać na boisku, wyniki owych starć mam zapisane. Chociaż wcale nie było pokojowo, po takim jednym pojedynku dostałem w ryja. Najpierw za faul, a potem za pyskowanie — grunt za młodu poznać swoje mocne strony.

Jednakowoż z meczy międzyszkolnych najlepiej wspominam taki z pierwszych klas. Należy wspomnieć (o ile już nie było o tym w zeszłym roku), że boisko szkoły na ul. Gościnnej było piaszczyste. I nie był to piasek plażowy, tylko fajna szrotowa szarówka. Kiedy wracało się do domu, to nogi aż po kolana były szare w porywach do czerni. Nie muszę pisać, ile piachu wysypywało się z klasycznych trampek. Co oczywiste, środek boiska i okolice bramek były jako tako wydeptane, zaś wycieczki na skrzydła i w okolice rogów, to były prawdziwe weryfikacje szybkości i siły nóg. Piłka nie miała szans się odbić, tylko gruntownie lądowała w miejscu. Najważniejszym pojedynkiem dzieciństwa był mecz szkoły nr 8 kontra szkoła nr 9, gdzie grało nas 22 na ich 24 (oni byli silniejsi), który wygraliśmy w dramatycznych okolicznościach (nie zapominajmy, że oni byli silniejsi). Mignięciem przeszłości i oczami wyobraźni widzę watachę dzieciarów, która ugania się za piłką z jednej bramki do drugiej w słoneczny dzień. O ile owoców ucierpiały okoliczne sady, które z trzech stron okalały boisko? Grunt, że mecz był oficjalny.

piątek, 25 czerwca 2010

Škoda Fabia

czwartek, 24 czerwca

Ciężko jednak bez meczy o 13:30. Na szczęście (ćśśśś...) robota nas nie goni.
***
Pirlo srirlo.

Zajebista satysfakcja że Włosi nie poruchają w tym odcinku, HE HE.

–ogon, 24/6/2010 18:00
***
Był kiedyś taki dowcip inspirowany reklamą samochodu, italiański chłopczyk gra sobie w piłeczkę na trawniku, piłka wyskakuje na ulicę, za nią chłopczyk, potem słychać tylko pisk samochodu i uderzenie. Lektor mówi: "Škoda Fabia".
***
Muszę trochę zwrócić honor Słowakom, bo na początku wyglądali jak nasi wielcy na wielkich imprezach, ale w takim meczu pokazali cojones, które nam pojawiły się ostatnio wyłącznie podczas meczu z Portugalią (kiedy to było!). Cios za cios, odporność, trochę szczęścia, i co szczególnie ironiczne — Słowacy zastosowali wszystkie sztuczki charakterystyczne dla Włochów: grę na czas, małe oszustwa, uderzenia w twarz — ojojoj, bezwstydni. 3-2.

Paragwaj się nie namęczył, a i Nowa Zelandia nie dała rady (0-0). No, ale przy wyczynie Słowaków bledną inne mecze. W dodatku wieczorem nie było najgorzej, jak wszyscy stawiałem na Danian, tymczasem Japońcy (droids, no) pokazali jak się kopie (2 x z wolnego — pięknie) oraz gra w piłkę.
Bramka na 3-1 wręcz ośmieszyła Duńczyków. Holandia znowu nic nie pokazała z Kamerunem (2-1), a Eto'o wcale mi nie szkoda, że nie zagra już w reprze. Jakoś charakter Rogera Milli bardziej mi pasuje na legendę futbolu.

Dodatkowo wykonywałem prace ręczne, mam to udokumentowane.

czwartek, 24 czerwca 2010

przyszli wakacje

środa, 23 czerwca

ewentualne zwycięstwo ghany z hitlerowcami uznałbym za cud.
naprawdę musiałoby się sporo zdarzyć żeby wygrali.

–paj, 23/6/2010 13:18
***
Cud się nie zdarzył, niemieccy murzyni (ten styl) przegrali z real Niemcami 0-1 trochę dzięki szczęściu i cierpliwości tych drugich oraz kunktatorstwu obu pod koniec. Australiańczycy choć odpadli wracają z tarczą (2-1 z Serbianami). W drugiej grupie Angloza zmęczyła Słowenian 1-0 (wiele niewykorzystanych okazji v. kilka niewykorzystanych meczboli), zaś USA buzzer-beaterem kopnęło arabów 1-0 (Donovan, ile koleś ma meczy w kadrze!). W sumie dobrze, bo Amerykańce gwarantują emocje, a Algiera nie miała argumentów w ataku. Po meczu Anglia-Niemcy niczego się nie spodziewam — będzie nudno. A koszulka zabawna.


Z rozpiski mi wynika, że Urugwaj ma spore szanse na półfinał. Co wciąż nie oznacza, że dobrze obstawiam wyniki.
***
Wczoraj jedliśmy truskawki - to już drugi raz w tym roku. A wieczorem były udka kurczakowe pieczone na sposób grilowy.
***
Pogoda nas nawet rozpieszcza ostatnimi czasy: jest dużo słońca. I o ile z początku tygodnia mieliśmy ostre chłodne wiatry, to powolutku nabierają one coraz więcej ciepła. Już wychodząc o poranku z domu można poczuć lato, jest ciepło, choć nie tak upalnie jak te kilka dni w zeszłym tygodniu.

środa, 23 czerwca 2010

szczelił Martin Palermo

wtorek, 22 czerwca

Czytając wieści z netu, dowiaduje się, że nie tylko ja tak mam: rozegrano już połowę meczy mundialu (kurcze, tak szybko?! buuu), nie będzie już gierek o 13:30 (buuu). Czas jednak miał inne znaczenie, kiedy te o 13:30 były. Wtorek jeszcze jakoś przeżyłem. Mam nadzieję, że emocje związane z grupowymi rozstrzygnięciami mnie będą podtrzymywać.
***
Jeszcze jeden fragment z weekendu: widzieliśmy program "kulinarny". Bo nie był jakiś gupi. Może bardziej dokument, relacja, dzień z życia. Głównie zaimponowała mi postawa głównego bohatera, jakiegoś wypasionego włoskiego szefa kuchni, który prowadzi telewizję kulinarną również.
Po pierwsze: mówił, że dania, jakie serwują na ekranie, muszą być proste i łatwe do wykonania.
Po drugie: był na bazarze incognito (nawet jeżeli nie był, to przekupki były swojskie), i nie wymandrzał się, że karczochy robi się tak czy śmiak, tylko podpatrywał i podpytywał o różne sposoby.
Po trzecie, jak już nakupił sobie towarów, to rzekł, że robi dania wg własnego uznania, nie kierując się sztywnymi przepisami. Znaczy się — troszkę improwizuje. I wyglądało to na improwizację domową, ale nie hotelarski sznyt.
Po czwarte: zanim już ogarnął wszystkie elementy krajalniczo-przygotowawcze zrobiło się ciemno = zajęło to czas. Odpowiedni czas.
Po piąte: powiedział, że każdy ma taki makaron aldente, jaki ma własny. Jego matka ma inne aldente, on ma inne, a przy tej okazji zdał się na aldente pani kucharki.
Po szóste (to już argument innego gatunku): przygotowane danie było zwyczajnym makaronem, ledwo
powleczonym sosikiem, z niewielką ilością dodatków (gdzie tam do naszych domowych "spaghetti" gdzie mięsa musi być więcej). Nie wątpię, że sos (z truflą) był wyjątkowy, ale danie wyglądało prosto, ordynaryjnie. Czyli bardzo dobrze.
Słowem — kolo mi zaimponował.
Mówi się bowiem, że mężczyźni są lepszymi kucharzami niż kobiety. Może i owszem. Sęk w tym, że pewnie takie kuchenne wykształciuchy zabierają do kuchcenia od wielkiego dzwonu i wtedy jest wielkie halo, jakie to wyrafinowane rzeczy potrafią przyrządzić. Podobnie odnoszę się do idei wspaniałych dań w ogóle. Prawdziwym wyzwaniem i bohaterstwem jest dzień w dzień tyrać z obiadkiem dla rodziny, której się wydaje, że się należy. W tym momencie wszystkie panie domu (i gotujący panowie) mogą czuć się uhonorowani.
***
Murzyni nie dali rady Koreanom (2-2), Meksowie trochę zawiedli z Urugwajami (0-1) — nie są w takiej fajnej formie jak myślałem. Argentyni w końcu dorwali Grecjan 2-0, a Francjańczycy dopełnili wstydu z RPA 1-2. Swoją drogą, jak Polacy biją się o reklamy na zupkach czy o przemyt papierosów, to jeszcze rozumiem: każdy chce dorobić, ale takie "gwiazdy" i taka nieprzystosowalność?
***
Luciana Salazar — TAKA fanka (akurat jest na topie [w topie?], więc co się będę wysilał):


wtorek, 22 czerwca 2010

cieśnina Lembeh

poniedziałek, 21 czerwca

Co do kaka, to taki komentarz jest ok:
"kaka to powinien już wcześniej dostać czerwień za popchnięcie murzyna no ja ludzie
–siur, 21/6/2010 13:58"
(http://www.porcys.com/Forum.aspx?id=5363&p=2)

A Portugalijczycy w ogóle nie umieją się zachować i posłali do obozów ekipę KRLD 7-0 w pierwszej transmisji telewizyjnej (Kim miał gest).

Lembeh: Weird & Wonderful — dokument belgijski z 2008 — najbardziej kolorowe i fantastyczne stwory jakie widzieliśmy. To nawet nie jest kwestia wyobraźni, bo ja nie byłbym w stanie czegoś takiego wymyślić. To jest szokująco piękne.

Szwajcarjanie przegrali z Chile 0-1 tylko przez niesłuszną czerwoną kartkę i gol ze spalonego, a w końcu ileż można mieć szczęścia. Chile trochę jak jeździec bez głowy, ale skoro nie stracili bramki ani z kontry, ani ze 100-procentówki, to może tak będzie dalej. Zwłaszcza, że mogą odpaść przy 6 pkt — ciekawa sytuacja.
Hiszpany grały tylko do drugiej bramki (2-0 z Honduranijczykami). I jeszcze niestrzelony karny. I mam nadzieję, że Chilianie ich popchną albo zwycięski remis.

No to już sporo wiemy: nalepki wyszły git, czy naświetlenie się uda — zobaczymy, ale Pyszczku wie co robi przecież, okładka do poprawki — 12 x 12 to troszkę za mało. Przygotowałem jeszcze mp3 z akustyków dla Wojta: wbrew moim wcześniejszym obawom jest w miarę równo i jako element tła występuje bardzo dobrze. Jeszcze nie wiem, czy będę wybierał mikrofon o jasnej, czy o ciemnej barwie. Na razie miks obu wypada najpełniej.


poniedziałek, 21 czerwca 2010

wuwuzela time

czwartek, 17 czerwca

Kornel:
http://www.dailymotion.pl/video/xdpqqy_spot-wyborczy-kornela-morawieckiego_shortfilms

Posłuchać (muzyka trochę cicho), a potem zajrzeć na bit do "Atak klonów" by JZTZ (czasem słychać). No i ten lektor! Brawo Endriu — gratulacje!
Ale to nie dlatego nie wygrał?
***
Czwartek był trudnym dniem. Nawet nie dlatego, że źle obstawiałem. Argentyna rozłożyła Koreę z odtworzenia (4-1) (muszę pisać wyniki, bo już nie pamiętam — nie ten wiek, żeby tak ogarniać od początku), niestety widziałem nieładną niespodziankę Greków z Nigerią, no ale murzyni sami sobie winni (2-1). Przechodzi zwycięzca meczu Korea-Nigeria + Argentyna. A wszystko szybko szybko, bo czas gonił. Przyszedł Wojt z akustykiem i pojechaliśmy na dwa mikrofony. Niby niedużo, niby łatwo, ale obaj wykazaliśmy się doskonałym przygotowaniem do nagrywania: Paweł fajnie zagrał — jest git. Ale nikomu nie przyszło do głowy, żeby do niej poćwiczyć. Realizator z bożej łaski. Jakoś poszło i o 22 mielim zrobione. Na szczęście Meksyk popchnął Francuzów 2-0 i żabojady jadą do domu. Oby. Zresztą, nie ma takiego kraju jak Francja. ("Podobno nie ma już Francji" — Kumka Olik). Liczymy na sojusz hiszpańskojęzyczny. A RPA zostaną trąbki.

Położyłem się spać między 22:30 a 23. Na szczęście byłem zmęczony jeszcze po poprzedniej nocy, więc zasnąłem sprawnie. Budzik na 2:30, idę, dzwonię, Andrzej otwiera. Mecz nr 7 się zaczyna. Po pierwszej kwarcie przyszedł Arek. Miałem dopalacze, ale chyba nawet bez tego emocje mnie trzymały. Boston bez Perkinsa radzili sobie wyjątkowo dobrze i nic, a przynajmniej nie gra Lakers nie zapowiadało porażki. Niestety, wiele nietrafionych rzutów w 3 i 4 kwarcie + 3 wymuszone gwizdki na stronę Lakers zrobiły różnicę 7 pkt, którą tamci dowieźli do końca. Ogólnie tzw. mecz walki, głównie w parterze. Emocje były, chociaż nie była to wielka koszykówka. Na dwie minuty przed końcem zrobił się MECZ (3 x 3), ale to już był koniec. MVP nie było z kogo wybierać doprawdy, więc było za całokształt. W sumie, gdyby wygrali Celtics, to bym pewnie reagował inaczej, a tak głównie skupiałem się na okolicznościach nocnego oglądania (jak za dawnych czasów) i przeżycia następnego dnia w pracy. Wróciłem do domu ok. 6, bardziej drzemałem niż spałem i zaraz trzeba było wstawać.

piątek, 18 czerwca

A w robocie tak samo w sumie. Przeżyłem lepiej niż się spodziewałem. W dodatku Australowie zrobili wszystkich w konia, że się podłożyli Niemiaszkom, bo ci przegrali z Serbią 0-1 (Klose czerwona kartka, Podolski nie strzela karnego — już nie są Polakami!). Wracamy do domu, a tam: o Jezu! nie tak miało być — USA przegrywa ze Słowenią 0-2. A podobno taka słaba miała być. Amerykańce wzięli się do roboty, skończyło się na 2-2, chociaż powinno być 3-2 (sędzia) (pewnie jakiś murzyn).
***
Wieczorem sensacja: Anglowie zremisowali 0-0 z Algierami i wcale nie uważam, że był to słaby mecz. Owszem, (he he) lisy pustyni miały problem z zagrażaniem bramce angielskiej, ale ich techniczna gra i podania od nóżki do nóżki, to jest to, co chciałbym oglądać. Tak narzekali, narzekali, a jaki się turniej zrobił w drugiej kolejce! Teoretycznie Arabusy mają szanse, ale chyba jednak zachód.

sobota, 19 czerwca

Wyjątkowo zająłem się robotą — okładki i nalepki do płyty. Teraz pora na próby, jak to wypadnie na karteczkach. Ba, nawet poszedłem w sklep, a potem na jego podstawie zrobiłem obiad. Sporo kawałków mięsa i kiełbasy, może nawet będzie na 3 i pół obiadu!
***
No i zaczęli. Holandczycy z Japonami (1-0) to nie było coś, co chciliśmy oglądać, ale zdaje się, że po raz pierwszy widać coś takiego, jak wyrachowanie Holandów. W kolejnym meczu Australowie zaczęli dobrze (1-0), ale potem karny (to jedyne bramki, jakie strzela Ghana) i było 1-1. Szkoda, że nie zakończyło się zwycięstwem he he kangurów, bo było by ekstremalnie, ale i tak walka Niemców o życie z Ghaną może być pasjonująca. Wieczorem Kameruni przegrali z Duncjanami 1-2 (Pyszczku trafiła wynik!) i murzyni jadą do domu. Ok, już tam są. Wydaje się, że Duńczycy nie wypuszczą szansy.
***
Z innej beczki. Można doniesienia Kapuścińskiego podzielić przez dwa, można nie wierzyć szarlatańskiemu populiście Paulowi Johnsonowi, ale jak się słyszy historie, kiedy murzyńskie federacje walczą o to jakimi liniami mają lecieć, a potem przyjeżdżają całe dwory wraz ze sługusami, to jednak można nabrać podejrzeń, że z tym kontynentem jest coś nie tak. A mamy XXI wiek, czy jakoś tak.

niedziela, 20 czerwca

Jeszcze korzystając z ciepłej pogody, która na to lato ma się już zakończyć, pojechaliśmy na krótki rower dookoła zalewu wokół bastionów. Na dzień dobry Słowacjanie pożegnali się z Paragwajami 0-2. Co prawda spodziewałem się lepszej gry pasiaków, ale wyjściowo jest znakomicie. Zwłaszcza, że Italiańcy zremisowali z Nową Zelandią. I co z tego, że Nowozelandzi strzelili po spalonym — bramka jest bramka, za to Włoszysko się położyło w polu karnym. Oni zawsze oszukują. W końcu to Włosi. Czy Słowacja jest wskaźnikiem poziomu piłkarzy polskich? My nie mamy takiego Hamsika na przykład, ale cała reszta to właśnie tak wyglądała w eliminacjach. Nie trafili z formą na turniej, buchachacha. Włosi grają ze Słowacją, więc się prześlizną, jak to Włosi.


Było popołudniowe cięcie papieru pakowego, oj szykuję się na okładki, szykuję.
Niestety, musiałem dwóch okropnych rzeczy słuchać. Kasia i Wojtek — czyli kazikopodobny projekt: miks Los Trabantos i Buldoga. Paskudne. Okrutna muzyka i tzw. humor. Plus gościnne udziały, m.in. ON — największy wokalny trybun RP; albo np. waltornia — k... 25 lat na polskich płytach występuje ten sam koleś z tym samym instrumentem.
Druga sprawa, miejscowi: Towary Zastępcze. Już jak tylko czytałem peany w prasie, to miałem pewne podejrzenia co do zawartości. Jest gorzej. Pisali, że to muzyka alternatywna, a to tylko polski rock z lat 90. + pseudojazz z lekkim przechyłem a kierunku art-rocka, z tym że do klasyków brakuje kompozycji. No i niestety brak głosu, nie mówiąc o charyzmie, zatem słabszej wersji Świetlików nie da się słuchać, więc przyznaję, nawet nie zwracałem uwagi, co tam są za słowa — ale godziny melorecytacji + drewno w tle — nie zdzierżam.
***
Brazylianie, jak to Brazylianie — oszukali i wygrali (3-1 z Wybrzeżem Kości Słoniowej). Bijatyka fajna. Ale murzyni słabi. Ci z tymi ziemistymi twarzami i bezdennymi czarnymi oczami wyglądają jakby się urwali z tych fafafa i wciągali herę. Trochę strach. Luis Fabiano — dwa razy ręka za jednym pociągnięciem (brawo) ma taką chudą twarz, jak kiedyś Rivaldo: jakby mu ta mucha narobiła do środka, a larwa wyżarła środek z policzków. Trochę strach. No i przypomniał mi się cyrk Rivaldo, kiedy dostał piłką w kolano, a upadł trzymając się za twarz. Ot, Brazylia. No, ale sędzia dał popalić. Wiadomo — Francuzik.

piątek, 18 czerwca 2010

mundial - II kolejka

wtorek, 15 czerwca

Jedna (nielubiana) "koleżanka" z pracy mówi, że wyjeżdża na stałe zagranicę.
— Obiecujesz?
***
Szybko do domciu i mundial, mundial, mundial. Na szczęście obiad jeszcze był w zestawie. Mecz choć nijaki, był jednak emocjonujący. Powoli uzmysławiam sobie, że mundial jest poza wszelką konkurencją. Jak wszystkie przejawy twórczości Vreena — wszystko mi się podoba. Począwszy od koszulek, skończywszy na kibicowaniu jakimkolwiek przejawom gry w piłkę. Nawet jeżeli piłkarze WKS (eh, ci Murzyni) ostatni rzut rożny wykonują, aby rozgrywać, he he.
***
Podejrzewam, że to jednak wina obciążeń z dzieciństwa.
***
Bo np. kończy się finał nba, jest 3-3, ale to aż mnie tak nie kręci. Może obejrzę ostatni na żywo?
***
Wieczorem kibicowałem oczywiście KRLD.
***
Przynajmniej znalazłem jedną rzecz, którą mogę robić, nie odrywając się za bardzo od tv. Powolutku (bardzo powolutku) wypalam ITNON. A w międzyczasie robię recycling starych kopert i opakowań z papieru pakowego, który potem posłuży mi jako okładki. W końcu prawdziwe ekologiczne DIY.

środa, 16 czerwca

Jakby bez zmian, tylko bez obiadu. Ten był później — na kolację.
No ale sensacja jest sensacja. No i jak pisałem jakiś czas temu: Hiszpanom mecz z Polską zaszkodził (nawet bardziej niż myślałem) — i to mi się bardzo podoba.
Wieczorem też było ok, coraz więcej bramek — w tę tendencję akurat nie wierzę, ale Urusi mieli bardzo ładne stroje. Zresztą — Am. Płd.!


środa, 16 czerwca 2010

mundial!

niedziela, 13 czerwca

Ponieważ tydzień roboczy wyczerpał limit ciepłych dni, a piątkowo-sobotnia noc limit naszych marszy niedzielę tradycyjnie spędziliśmy w domu. Przy meczach. Przy obiedzie. Poczytałem o typowaniach mundialowych. Wyciągnąłem książkę Szczepłka o futbolu. Zastanawiam się, czy nie pójść do piwnicy i nie wyciągnąć zeszytu, gdzie są wklejone zdjęcia z Espańa '82 — np. Nowa Zelandia przecież!

Mówią, mówią, a człowiek swoje. Teoretycznie do 11 lipca można by zrobić wiele pożytecznych rzeczy. Napisać wiersz. Popracować. Uczyć się. Wynieść śmieci. Ale w końcu mundial jest mundial. Gdybym jeszcze miał z kim w piłkę pograć, to pewnie w przerwach między meczami wybieralibyśmy sobie nazwiska graczy, w których się wcielamy. Czyli prawie fajnie. I co z tego, że słabo grają. W końcu to mundial. Trzeba obejrzeć WSZYSTKO. (nie, tych w pracy nie oglądam, jakieś takie idiotyczne poczucie przyzwoitości). A, zrobiłem w sumie jedną rzecz: przyciąłem i zapakowałem 25 płyt JZTZ, bo Endriu się skończyły.

poniedziałek, 14 czerwca

Pogoda już taka wekendowa. Na obiad niedzielna zapiekanka warzywna z mielonym wewnątrz. Moje serce bije w rytm mundialu. Trzy mecze dziennie! Dzieciństwo!, lato! (prawdziwe), wakacje! Drugim istotnym elementem są zakładowe zakłady. I nawet nie na pieniądze, ale na punkciki. A ile emocji.

Pojechałem do Endriusa, gdzie oprócz próby wokalnej (w końcu, skoro nam wychodzi, to możemy szlifować) dokończyliśmy cięcie pozostałych 3 numerów z 2. etno-sesji: "trans-West", "zegareczek" i "pasodoble" (acha, takie właśnie pasodoble, sekcja gra świetnie, naprawdę z werwą)(ja na basie!)(wokal niezaprzeczalnie).


wtorek, 15 czerwca 2010

JZTZ z odrobiną Tai-chi

piątek, 11 czerwca

Pogoda rano — patrz wczoraj. Re-we-la-cja!
A zaś w czwartek graliśmy sobie na próbie ROCK z Johnym i Wojtem. Nawet nam wpadł jeden numer, miał być w stylu Oasis, ale wyszło nam po naszemu. Płyta audio ITNON w wozie Johnego nie ma za dużo basów, soprany dobrze przypala, zatem wytrzyma na każdym sprzęcie. Ogólnie cacy.
***
W piątek już właściwie emocje, które pewnie będą mnie trzymać przez miesiąc (niezależnie od jakości imprezy) wzięły górę. Aczkolwiek, po kompletnym zmoczeniu się w burzy, kompletnym zmarznięciu od wilgoci i kompletnym zmęczeniu, kiedy pobiegłem, żeby się rozgrzać, a potem po zjedzeniu obiadu — byłem naprawdę zmęczony. Ale pizza — dooobra. Pyszczku zrobiła.

Po meczu Meksyk-RPA pojechaliśmy z Pyszczku do Oliwy. Tam na dachu ok. 21 zagrał JZTZ. W numerze "Mam ojca w cee" "zatańczył" nam tai-chi Tai-chi. Podobno wyszło fajnie, wyglądaliśmy/śpiewaliśmy jak zespół. Gdyby nie ten rozrzut stylistyczny, to chyba robimy hip-hop? Nawet kaptury mamy.
Emocje były. Jeszcze większe były potem. Ogólnie występy, idea naoliwiania, miejsce, ludzie, tradycyjny zestaw do zabawy był szałowy. Można uznać, że spotkała się taka młoda artystyczna "bohema" + okoliczni mieszkańcy. Efekt zabaw był taki, że pewnie kościół i tak przejmie to miejsce. Był z nami też Maciek, wszyscy uznaliśmy, że bawimy się dalej. Zatrzymaliśmy się w porę o 22:53, żeby dokonać ostatecznych zakupów w pobliskim sklepie nocnym. Potem bawiliśmy się dalej.
Właściwie szkoda tylko, że tańców nie było. Albo karaoke. Co tydzień dzień dziecka? Czemu nie. Bawiliśmy się do ok. 2. Po czym jedni poszli na pociąg, inni na autobus, inni na taksówkę, a myśmy poszli do domu. Pewnie nawet byśmy zjedli kebaba po drodze we Wrzeszczu, ale ten kawałek podjechaliśmy. Już zrobił się zimny, wietrzny świt (Pyszczku pokazała mi niezły skrót na górę — zamiast schodami) i grzecznie poszliśmy spać ok. 5.

sobota, 12 czerwca

Wstaliśmy około 12, żeby zjeść śniadanko. Potem był mecz Korea-Grecja. Źle obstawiłem. Potem film "Miś". Fajny. Potem mecz Argentyna-Nigeria. Za mało obstawiłem. Potem obiad i drzemka. Wieczorem mecz Anglia-USA. Źle obstawiłem. I chyba nawet coś jeszcze obejrzeliśmy przed snem ("Damages").

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Polska = San Marino = gdzie jesteś Ebi Smolarku?

wtorek, 8 czerwca

Miałem pilny plan, więc pojechałem do Wrzeszcza. Na szczęście udało się dogadać i płyty "złe" wymieniłem na płyty "dobre" i potruchtałem szybciutko do domu. Na obiad zjadłem pobliskiego kebaba. U nas się zachwycają zestawami obiadowymi od nich. Na mojego malucha w naleśniku też nie mogłem narzekać. Co do smaku, chyba niedoścignione pozostaje aleppo w najlepszych czasach (bo potem wersje oszczędnościowe wpłynęły na wielkość porcji i smak).


A ja tam jestem zadowolony z 0-6 z Hiszpanią. Widać różnicę 3 klas? Widać. "Dzieciaki" zobaczyły, żeby grać w piłkę, trzeba umieć grać? Zobaczyły. Jeżeli ktoś ma w ogóle to ogarnąć, to może zrobić to Franek, który w końcu nauczy kopaczy biegać bez wytchnienia przez 90 minut. Taktyka co prawda była zabójcza, ale nie każmy się uczyć Polakom jednocześnie bronić i atakować. Owszem, przydaliby się jacyś obrońcy. Przydałby by się jeszcze jakieś korekty w składzie, wywalić Dudkę, albo zakazać mu strzelać wolne, chyba też odstawiłbym Błaszcza, niby dużo biega, ale mając status chołubionego chucherka pozwala sobie na wiele niecelnych wydarzeń. A Lewandowski niech wróci, kiedy w końcu będzie wiedział, w jakim gra klubie. No i chyba wreszcie Kuszczak na out i w kadrze i MU — olać bramki, ale bezsensownego wykopywania na aferę strasznie nie lubię, w dodatku w aut.
Co do Hiszpanów, fajni, fajni, ale zadzierać nosa umieją, zatem ten mecz będzie dla nich niezłą zmyłką, bo Szwajcarzy jednak wystawią obronę. Grupa będzie łatwa, ale ta łatwość w konsekwencji może im nie wyjść na zdrowie.
Trzeciak — "nauczyciel" "hiszpańskiej" legii powinien być zabroniony w tv. Zresztą jego komentarze wskazują, że nie nadaje się do piłkarskiego biznesu w Polsce, bo jest strasznie naiwny. Tu trzeba albo potwornego cynika albo gościa, który tak długo będzie ukręcał jaja chłopakom, aż to stado kurczaków będzie biegać na mrugnięcie okiem.
***
"Na moje nieszczęście włoska telewizja pokazywała mecz Hiszpania — Polska. Wobec tego nazajutrz na zakupy ruszyłem dopiero w południe.
Portier na mój widok zaczął nucić „Viva Espana”, a pan w barze na rogu, gdzie codziennie kupuję croissanty, spytał:
— Dziś sześć zapakować?"

(http://www.rp.pl/artykul/491874_Trenerem_rzadzil_strach_.html)
***
mundial w tvp:
"wsrod ekspertow ktorzy beda zasiadac w warszawskim studio tez same tuzy. ze gmoch to ok, wesolo, magiczny olowek etc. ale george engel, jestem 85 trenerem rankingu FIFA na najlepszych trenerow pierwszej dekady XXI wieku to juz przyprawia mnie o bezwarunkowy odruch siegania po kieliszek, bo na trzezwo to nie chce sie niepotrzebnie denerwowac."
(http://www.porcys.com/Forum.aspx?id=5363)

czwartek, 10 czerwca

Od wczorajszego popołudnia mamy lato, jakiego dawno nie odczuwałem w Polsce. Jest upał, jest duszno, są opady deszczu, i jest szokująco ciepło. Gorąco. Dzisiaj rano, po godzinie 7 była taka temperatura, jak wczoraj po południu, taka jak w ciepłych krajach, taka, że zdążyłem się spocić, zanim byłem w pracy. Podoba mi się.
Obawiam się jedynie, że to mogą być jedyne gorące dni tego lata.
***
Mielim wczoraj występ JZTZ i chyba było dobrze. Ja bawiłem się nieźle, goście z wakacji, którzy śpiewali refren w "Farelce" chyba dobrze. Ilość ludzi, która siedziała na krzesełkach, przystawała i przewijała się (to ta pogoda) wobec frekwencji objawiającej się na koncertach rockowych można uznać za oszałamiającą. Wąskie grono naszych znajomych analizowało elementy naszego występu. Zakasowałem Endriusa swoim "przebraniem" (on też się przebrał, ale "inaczej"). I musiałem ponownie odpowiadać, czy tekstów owych nie pisałem po "środkach". A no nie. Takie wychodzą mi naturalnie, zaś z normalnymi mam raczej problem. Taki typ.
Poszliśmy do domu piwa, wypiłem jedno ciemne (chyba brunatne? czy jako tak) i do domciu.
***
Kurczaczek w miodzie z warzywami przepyszny. Co do szparagów nie mam zdania. Jak nie trafi się na te gorzkie, to ok.

piątek, 11 czerwca 2010

1000 krzaków

piątek, 4 czerwca

Powolutku zaczęła się robić pogoda (wiatr zelżał), wybraliśmy się do Wrzeszcza. Wobec niedawnych i nierozwiązywalnych problemów z napędem dvd (świnie już nie produkują kieszeni, które mógłbym wymienić) zakupiliśmy sobie samsunga, którego wcześniej wylukał mi Johny, potem zestaw płyt, z którymi potem jeszcze miałem przygody. Zaszliśmy do pewnej księgarni, gdzie dużo książek z serii kameleon było po 5 zł, więc kupiliśmy jakoś 10 (m.in. "Tytus sam" Mervyna Peake'a). Klasyczne ulice starego Wrzeszcza (w końcu tam chodziłem do budy, więc prawie jak u siebie, prawie jak na Oruni) i zawitaliśmy do baru (naleśniki!).

sobota, 5 czerwca

Jak szaleć, to szaleć. Pojechaliśmy do Oliwy, kupiliśmy 1,5 kg wypieków w znakomitej piekarni i pojechaliśmy do zoo. Dawno tam nie byłem, zatem żyrafy, surokatki, zestaw nowych małp, łoś i brak dawnego budynku terrarium mnie zaskoczył. Pogoda była wyśmienita, chyba nawet przydałby się kapelutek na głowę. Ale żeby zrobić dobre foto, trzeba mieć już naprawdę dobrą lufę.

Społeczeństwo nam tyje. Kobiety z oponkami jak nie bądź, mężczyźni w większości ciosami z jednego kloca, wcześniej trochę siłki, ale już nie używanej, i do tego bebzony, otłuszczone ramiona, a nawet łydki + jedyna obowiązująca fryzura w naszym kraju.

niedziela, 6 czerwca

No tę, całą "przehulaliśmy" w domu. Chyba nam się nic nie chciało. Zacząłem ciąć perkusję do Columbusa, może nie będzie błyskawicznie, ale idzie sprawnie, chyba też nie będzie korekcji, bo gra jak trzeba. Czy wszyscy, którzy kiedyś nagrywali perkusję, to zawsze tak mieli, że nagrana perkusja już gra, i nie trzeba equalizacji, dostawiania próbek, szacher-macher? Szczęściarze. Dobrze, że szczęście uśmiechnęło się teraz od mnie. I pomyśleć, wystarczyły dwa mikrofony. Ale za to niebieskie!

poniedziałek, 7 czerwca

Pojechałem do Endriusa, próba (jego matula mówi, że już coś na wychodzi), następnie ulokowaliśmy wszystkie pozostałe gitary do vreena 3, trochę trwało, ale rachu-ciachu i teraz to Endriu musi pomiksować. No właśnie, sporo czasu bawiliśmy się klawiszami do "on days like this", ale tak nam się to spodobało, że już musieliśmy to nagrać. I już na sam koniec wzięliśmy na tapetę numer "1000 krzaków" z drugiej etno-sesji, pocięliśmy go na zwrotki i refreny (świetny bas na zwrotce! — ja zagrałem), i 1000 krzaków (jakie, kto chce) już kołysze. Będzie się działo.


Wieczorem do snu było "For your eyes only", więc nawet zapragnąłem wersji expanded ścieżki dźwiękowej. Bill Conti w tym względzie wypada, jak typowy przedstawiciel lat 80. (spójrz na piosenkę tytułową), ale w połączeniu z obrazem (który nie należy do moich ulubionych, choć i tak znam go na pamięć) daję radę. A może ja już po prostu wszystko łykam i niedługo będę kupował figurki w kiosku. Ok, nie będę. Ale tylko dlatego, że u nas takich nie ma.