poniedziałek, 29 lutego 2016

Literatura na Świecie — nr 11-12/2015



Hans Magnus Enzensberger, Wiersze
ok

Hans Magnus Enzensberger, Światowy język poezji nowoczesnej
chyba dość starawe

Hans Magnus Enzensberger, Dopisek po latach
już nie pamiętam :)

Hans Magnus Enzensberger, Skutki uboczne zna tylko farmaceuta
starawe

Hans Magnus Enzensberger, Literatura jako dziejopisarstwo
równie nieaktualne

Hans Magnus Enzensberger, Wiersze
ok

Hans Magnus Enzensberger, Rozważania pana Zet, czyli okruchy, które upuścił, a jego słuchacze zebrali
to było pierwsze objawienie wieczoru/numeru, świetna proza, świetna zabawa

Andrzej Kopacki, Podzwonne dla inteligenta
dopisek aktualny, przydatny

Hans Magnus Enzensberger, Tumult
hit numeru, w ogóle ostatnich numerów, jak nie znoszę wydumanych dialogów, ale cóż za biografia!

Hans Magnus Enzensberger, Wiersze
kapitalnie dopasowane do poprzednika

Tadeusz Pióro, Jednorazówka
rzecz o "Hotelu Finna" — to zabawne, że nawet chwaląc swojego kolegę po piórze (he he) autor zdołał przy okazji przypierdolić tłumaczowi innego tekstu Joyce'a

Michał Warchala, Efekty obcości
Max Frisch, Dziennik. 1946–1949, 1966–1971 — a to wydaje się ciekawa pozycja, intrygujące spojrzenie z tych zapisków

Nagrody „Literatury na Świecie” za rok 2014
Jerzy Jarniewicz, Laudacja Przewodniczącego Jury
dobrze się bawiłem, nawet wypisałem kilka pozycji



czwartek, 25 lutego 2016

Operazione poker (1965)



Piero Umiliani muzyka
mieszanka językowa angielsko(dubbing)-włoska
początek niespecjalnie wyjściowy, ale kiedy już dochodzi do serii zabójstw agentów — pomysłowość twórców robi się wyśmienita; do tego aspekty komediowe "gry aktorskiej"
uwagę moją zwróciła również scenografia (foto wnętrz już były)
oglądam z coraz większym zainteresowaniem (wyimków nie będzie, bo nie chadza w programie) (a proszę, udało się)
np. chciałem, tradycyjnie 10 min przed wyjściem zobaczyć kawałek akcji podczas zdejmowania zamiennych skarpet, ale on tak długo się szwendał po chałupie w poszukiwaniu śladów porwania, że musiałem przełożyć tę ciekawość na następny dzień
odczepienie drugiej połówki auta (killer zabójca tam siedział) (jeden przycisk) podczas szybkiej jazdy to była klasa
super złe aktorstwo i bardzo dłużące się sceny walki wręcz (mają chłopaki wytrzymałość), kiepska realizacja nienajlepszego scenariusza, niezamierzony komizm — wszystko tutaj jest jak trza
ach, są egzotyczne lokalizacje — Casablanca
motyw z soczewkami/kamerą, dzięki której można widzieć przez ściany, dosłownie, stąd bez cudzysłowu, jest przeboski (ach, nie zrobiłem wycinki z tego)
ponadto, wow, ale zrobili scenopisarski switch w akcji! (znaczy się zwrot)
no i ta pantomima/strzelanina w oparach browaru
oraz NRD-owska sportsmenka, taki wygląd





środa, 24 lutego 2016

Clément Chéroux — Wernakularne. Eseje z historii fotografii / przekł. [z fr.] Tomasz Swoboda (Wyd. Fundacja Archeologii Fotografii, 2014)



przede wszystkim sporo się dowiedziałem
potem sporo się zaskoczyłem, aczkolwiek najbardziej byłem rozczarowany tym, że jednak nie ma duchów
największa podjarka z podjarek znanych twórców i ich zabaw (są foty!)
największe zaskoczenie dotyczy pierwszych sekwencji zdjęć, chyba jeszcze ze wstępu)
o ile w moim przypadku można mówić o jakiejkolwiek refleksji, to podoba mi się otwarcie tematu i możliwość spojrzenia w tę stronę, teoretycznie inspirujące
zatem, do gier!

sporo piszą o tym, a nawet pokazują zdjęcia:
http://www.magentamag.com/post/102350690665/historia-innej-fotografii-o-ksi%C4%85%C5%BCce
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/238169/wernakularne-eseje-z-historii-fotografii
ktoś tu pojechał w przedostatnim akapicie:
http://publica.pl/teksty/zwykle-zdjecia-49075.html



Jan Gordziałkowski — Historia państwa kościelnego (2007)



z kolekcji serii, którą posiadam
Biblioteka Historii Kościoła

99 stron tekstu, pozostałe to ok. 450 przypisów
taka krótka rozprawka, chronologiczne zarysowanie tematu, ciekawy początek na zagłębianie się
osobiście aktualnie mocno koreluje z The Lion in Winter (1968)
jako że u mnie zmywanie naczyń jest ważniejsze niż tzw. związki międzyludzkie, mam wrażenie, że analogicznie do filmu (w którym tylko gadają, gadają, gadają, no co za film, ani na chwilę człowiek nie może się oderwać do pościelenia łóżka), to Akwitania jest ważniejsza niż cokolwiek innego, co nie, panowie w sukienkach?



wtorek, 23 lutego 2016

30.01–14.02.2016



30 stycznia, sobota

zatę Żono ma

dyżurowanie całkiem spoko, i noc, i poranek
na noc sączy się cicho muza, rano oglądamy drzewa za oknem i moczymy buźkę skroploną parą z szyb
***
po śniadaniu (kanapki) Mama wybyła nie kupić sobie tej drogiej kurtki (kupiła), ja zaś czekałem na babcię (nawet nie wiem, co robiliśmy, chyba nic złego), którą szczęśliwie wypuściłem na spacer
***
by sam w tym czasie zmarnować czas na sprzątanie i mycie mieszkania — bez sensu
a było se głośno posłuchać płyty
***
czy ja już wspomniałem, że mam "Nevermind" w wydaniu bootlegowym, z okładką o papierze z teksturą, ale gra genialnie jak trzeba?
ba, w jednym numerze dopiero poznałem, że tam jest przesterowany bas, czyli po jakiś 24 latach
***
po obiedzie ten czas nam na tyle minął, kto wie na czym, że nagle okazało się, że już muszę się zbierać
cały ten czas łącznie z przejazdami minął mi bardzo szybko i niepostrzeżenie, trochę szkoda, że nie byliśmy głodni, więc padło tylko na PANINI PROSCIUTTO oraz BRUSCHETTę, które obie wyglądały dobrze i smakowały
wyszotowaliśmy się za wszystkie czasy, prócz jednego niewypału (nigdy nie korzystajcie z niczego więcej prócz piwa — chociaż nie jestem pewien, czy to też potrafią nalać — w Alkotraz Św. Ducha, to nie jest Shot Bar), hitem i przygodą wieczoru stało się
LUMI shot bar (na Piwnej)
i oczywiście — bo my jesteśmy kulturalni — wróciłem do domu o 23 w sam raz na dyżurowanie
a szumiało mi mniej niż po regularnej próbie


31 stycznia, niedziela

zatę Żono ma

dyżurowanie i wstawanie zupełnie bez zmian i dobrze
tym razem była śniadaniowa jajecznica, coś tam dziecko wciągnęło, nie że tylko kiszone ogórki
***
mogliśmy się grzebać, ale lepiej było już jechać, więc pojechaliśmy
jedzie się obwodnicą po działce Piotra (tam gdzie można było zejść schodkami do dawnego torowiska i następnie przez wyciek strumyka z rury i po płytach wiórowych, które przykrywały powstałe tam bagnisko), a potem do pierwszego w historii hipermarketu
straszny tam syf i tłum, ale jest również w czym wybierać, trochę jednak oczopląsu dostałem (jak zwykle), tym razem nie kupowałem tanich książek (nie jak zwykle), nakupiliśmy prawie wszystko, zrobiliśmy rekord pieniężny (no, ale będzie frykasów z "ryneczku" na cały rok) i po tym wszystkim to ja byłem bardziej zmęczony i rozbity niż dziecko
tyle, że ono spało w drodze powrotnej
ja zostałem w aucie, przyniosłaś mi "kanapkę z szynką i majonezem" (ot drobiazg, szynkę zwiało po drodze), alem jeszcze się najadł jogurtem i jabłkiem, ba mogłem nawet piwo wypić, Żona wyposażyła mnie survivalowo
po powrocie do domu zjedliśmy obiad, w coś tam się bawiliśmy, zwinęliśmy choinkę, okazało się, że dziecko jednak nie będzie patrzało w lustro podczas jedzenia, bo stół wychodzi wtedy na środek przejścia
***
wizja tego tłumu gości, który nas nawiedza cotygodniowo i ma na na czym siedzieć (biedni) zepsuła mi humor na resztę wieczoru


1 lutego, poniedziałek

zatę Żono ma

(2006) Jeniferever — Choose A Bright Morning
śliczną rzecz wysmarowali, mimo regularnego odsłuchu lecę drugi raz
***
nie wiem, czemu się zdenerwowałem, że moja Żona ma egotycznie głupią koleżankę
***
coś tam machałem, ale zaległości weekendowych nie odrobiłem (prasówka itp.)
w tyrce były nadprogramowe zajęcia, ale nawet nie zdążyłem się zdenerwować (tylko spociłem) (wyjadacz), łatwo poszło, zatem spacerniak, a nie, poszedłem na pizzę za 6 zeta, którą wszamałem na swoim kamieniu, co spowodowało, że bardzo strasznie się spóźniłem na wro
***
po powrocie do domu już właściwie się trza było zbierać, więc zebrałem, "graliśmy" niemal 2 ha (bo dużo zeszło na przypominaniu se), i znowu pod koniec się rozluźniłem wesoło było
***
Wojt elektryk:
— ty, a ten potencjometr ci nie działa
bo jak podłączam zielony kabelek do korekcji, to nie działa głośność, a jak podłaczę volume, to nie działa korekcja to musisz iść do tamtego pana pamięta pan, kiedyś kupiłem u pana 3 potencjometry po 45 groszy ja pana nigdy nie zapomnę
***
wracanie nocą przez las ma swój urok, jak jest mniej jasno, trochę mniej widać (eureka), niemniej rozpoznać się da, człowiek zaczyna pamiętać
więc ten nastrój był taki szarawy, nawet wtedy, kiedy o 16:25 coś jeszcze widać, co nie przeszkadza mi się w nim zanurzać, mam ambienty na iPodzie, pizza była kebab, ta zawsze dobrze smakuje,
prawie wcześnie poszliśmy spać
***
czekolada! kobieto!
(będziesz łupać nożem)


2 lutego, wtorek

zatę Żono ma

sprawdzam zaległości na bieżąco, ani sly ani dusty nie każą nic kupować
najlepsza muzyka to ta co już była, jeżeli tylko nie słuchałem jej do obrzygania (JSBE na iPOD), ale ale coś tam wpisuję do tabelek
***
The Deadly Affair (1966)
The Satan Bug (John Sturges, 1965)
***
strasznie dzisiaj piździ i wieje i pada, odrobiłem poranny spacerniak, może też dlatego, że Delmore Schwartz nie jest aż taki dla mnie super
***
chyba brakuje mi parówek na śniadanie, choć kolejny już dzień zażeram się czarną rzepą, papryką, kiełkami, brie z pieprzem i nie powiem czym jeszcze (rym)
***
dzisiaj atakuje gardło i chyba powoli głowa = niedobrze
oby tylko pozwoliło spać w nocy
***
JJ72, nieustająco mnie wzrusza, kto się kiedyś nie załapał, ten nie da rady, jeden z zespołów, który dla mnie się nie postarzał
***
rano widać błotną zgniliznę, jasno jasno
wczoraj, przy tym sączeniu się szaro-szarości do mnie odniosłem wrażenie, że postarzałem się przez ten tydzień, zahaczając o weekend
znowu witamy w piwni (bas za mocno walił po klacie)
***
więc wróciłem sobie rozwijać chorobę do domu
hiacynt mi spadł w windzie na głowę
ale fajnie się bawiliśmy wieczorem, mimo wyraźnego niedoboru energii
ta mi trochę przyszła, jak po wieczornym czytaniu o lokacie obejrzałem odcinek Muppet Show z Liberace (!), więc prócz tego, że się uśmiałem, to wzruszyłem się (podwójnie)
poszliśmy spać szybciutko ok. 22
mam zdrowieć (Zdrowaś Maryo Łaskiś)


3 lutego, środa

zatę Żono ma

Sympathy For Mr. Vengeance (2002)
żeby se przypomnieć
Superseven chiama Cairo (1965)
***
"Falling Away" Preston School of Industry
ciągle piosenka dekad, siedzę w tym pliku z 2011, gdzie trafiają się Pavementy itp.
***
The Devil Came from Akasava Der (1971)
***
se odrobiłem trochę roboty, pracowicie nawet
***
nie miałem żadnych potrzeb sklepowych (prócz piwa), więc orzechowe crosą oraz drożdżówka twarogowa, a także słone kiełbaski, czym wszystkim się zażerałem przez resztę wieczoru
mokry park nie zrobił przesadnego wrażenia, może tyle, jak przypomniały mi się powroty od Endriusa podczas nagrywania Vreena 3, też wtedy padało
nieco jaśniej
padało, padało mało, padało dużo, nie doszło do przemoknięcia, ale nic nie nastrajało nawet mnie to dłuższego niż to konieczne przebywania na dworze
nagraliśmy kilka wzorów do kolekcji, już nie nasza w tym głowa, by to skracać, choć Przemowi już się zapaliła lampka, by coś kombinować
na szczęście nie mam oczekiwań, więc przez chwilę przemknęło mi przez myśl, by miast oglądać spy-movies pogrzebać w plikach, ale...
***
zupełnie bez sensu zrobiłem wymówkę Żonie, że nie zostawiła ciepłej wody w czajniku (a przecież mam chore gardło!), więc w rewanżu zrobiłaś zupę dla całej rodziny, bardzo Ci dziękuję
***
i co gorsza, zmarnowałem resztę wieczoru na fragmenty teledysków miast obejrzeć konstruktywnie Muppet Show
do snu o 22


4 lutego, czwartek

zatę Żono ma

spanie takie dupne było, ponieważ po pierwszym przebudzeniu (1:10), co rusz ktoś mi przypominał we śnie, że zegarek mi źle chodzi, więc go kurwa sprawdzałem co godzinę i takie to było spanie, chuj
***
nie dość że pada, to jeszcze zmroziło, można się nieźle wyśliznąć, kupiłem Ci pączusie serowe
***
zakańczam LnŚ, lubię to pastwienie się nad tłumaczami, aczkolwiek na sforumłowanie autora tekstu, co powinien redaktor, to mogę się mu zaśmiać w twarz i robić to bardzo długo (niektórzy to chyba mają za dobrze w pracy)
***
zatem, do gier!
***
nie spodziewałem się dzisiaj i w ogóle przez najbliższy czas atrakcji (bo wszystkie już mam), ale pokazało się
John Barry — Robin & Marian w cenie $7.99
szaleństwo, ciekawe, czy się załapię
***
Danger Route (1967)
L'annee derniere a Marienbad (Alain Resnais, 1961)
***
4 pączki
i fuks, że nie do końca liczyłem na powrót do domu, bo w piekarni pustki!
niemniej na chacie się dożarłem, ale głosik już był niezły że hej
***
bawiliśmy się trochę tym wieczorem, choć ja to głównie nie, ale dziecko zaczyna siadać prawidłowo, spać w dzień w domu, są postępy, choć on też taki leniuch i inteligencik, płacz na zawołanie
***
coraz bardziej zmożony chrypiącym gardłem i potrzebą otulania się swetrem doprowadziłem wieczorne do końca, zażyłem czosnek w kanapce, odsłuchałem kawałek palmy (usypianie standardowe) i korzystnie zajrzałem do UNCLE, w końcu szkoda marnować czasu na głupoty


5 lutego, piątek

zatę Żono ma

wykonałem wczoraj szybki telefon na szemrane intersiki i jeszcze przed nocą sprawdziłem, że przesyłki nikt nie przechwyci, zatem:
Besnard Lakes
Arbouretum (dla Tomka)
John Barry — Robin & Marian
Chris Campbell/Grant Cutler
No Neck Blues Band
przybędzie, same cudaki na doklejkę wziąłem, bo taki nastrój
***
nie było to dobre spanie, znów kilka pobudek, ale wraz z wczesnym pójściem oraz dobrym humorem (piątek!) (Barry!) (drożdżówka) dzisiejszy dzień układa się dobrze
to dobrze
***
przymroziło dzisiaj znowu na 0 (co dziwnie wygląda na takim bezśniegu), kończę zestaw mp3 z dokoptowanym nowym
Basement — Promise Everything (2016)
który, choć brzmi, został zupełnie niepotrzebnie nagrany, więc ładny niebieski winyl, nawet w dobrej polskiej cenie, nie pójdzie
zaraz będzie następny zestaw mp3
do tego rozpoczęta kolejna LnŚ z Enzensbergerem
śniadanie na wypasie
do gier!
***
Arrriva Dorellik (1967)
***
tak, dzisiaj było wydarzenie rozluźniające — zaakceptowali mi budżet!
więc porobiłem, a potem niewiele robiłem, z czym czułem się bardzo dobrze
opracowałem szczegółowy plan na wieczór
***
co było oczywiście wspaniałym pomysłem, co prawda dziewczyny trochę zamuliły, ale jak już w końcu sobie polazły, to spędziliśmy udane wieczorne z tradycyjnym zasypianiem
następnie, począwszy od pop-cornu i grzanego piwa zarejestrowałem na discogs płytę, której nie było (!), trailery, opracowałem jeden skrót filmu, co było zupełnie bez sensu, bo one i tak się nie wyświetlają i ponieważ wszystko zajęło tyle ile miało zająć, to już zdążyłaś wrócić zadowolona, po czym udaliśmy się spać z dużą ilością wody.


6 lutego, sobota

zatę Żono ma

Pozwoliłaś mi spać spokojnie, po czym zdeponowałaś mi dziecko o 8 i spędzaliśmy tradycyjny poranek, tyle że w obszernym pokoju z dostępem zabawek = tak lepiej. Nie poszło nam dopiero ze śniadaniem, ta pierwsza kanapka z serem to był jednak fake.
Robiliśmy zdjęcia i zasadniczo było dobrze. Po czym wybraliśmy się na Stogi, a dziecko zasnęło w aucie. Zdecydowanie nie w swojej porze. Zatem nie nadwerężając niedotlenienia Babci poszedłem na godzinny spacer. Tym razem z herbatą. Ponieważ była okazja (bez wózka), przeszliśmy się po krzakach, co stanowiło pewną odmianę.
***
Nawet mieliśmy własne wyjście na zakupy (ryby!), co też było odświeżające, mimo niezbyt kolorowej aury.
Dobry wypieczony obiad z ziemniakami i kiełbasą, Babcia za bardzo zabraniała, a wnuczek za bardzo marudził, niemniej, w miarę udanie było. Mimo że nie grałem w H3. (ochota ostatnio)
***
Wracamy na kawał wieczora do domu.
I, co może nie było zaskoczeniem, na swoich śmieciach dziecko miało przyzwoite godziny, dobrze się bawiło (ja byłem ścięty i gotowy do snu), nawet samo w pokoiku. Wieczorne + zasypianie zupełnie normalnie, odświeżył mnie prysznic, pyknęło zmywanie i postanowiłem się nie uginać, dokończyłem jeden film (wciąż nie wiem wiem, co z tymi helikopterami) i zacząłem twardo drugi i do snu.


7 lutego, niedziela

zatę Żono ma

niby sen nie był przesadnie długi (23-8), ale mam wrażenie, że tak dobrze nie spałem od niepamiętnych czasów
po czym, przy pełnym słońcu, dobrym nastroju i chrypiącym od 3 dni głosie (+ inne okoliczności) dostałem depozyt i spędziliśmy udany poranek, niemal do 11, ze słuchaniem płyt, oglądaniem skrótów, poprawnym jedzeniem śniadania i innych fizdrygałach
chyba to słońce mnie po prostu odurzyło
***
potem zmieniłaś nasze życie (tzn. robisz to od 3 dni, ale tym razem byłem tego beneficjentem) i dziecko po 10 minutach zasnęło na 2 godziny
aż człowiek nie wie, co z takim czasem zrobić
ja akurat wiedziałem, po raz pierwszy od roku zajrzałem do albumu Bosha
potem zjedliśmy obiad (na złe budzenie — ono z reguły jest nie takie radosne — mamy nowego pluszaka, on natychmiast musi być przytulany, tak mówi)
aż sam byłem głodny, strasznie
ponieważ igła zryta, to teraz puszczam głównie te stare, co mnie staro usposabia, czyli Flint, Flint!
np. "The Knack ...and How to Get It" jest mocno Goldsmithowski i wcale nie taki osłuchany
= lekki ten niedzielny nastrój był
poszliśmy na "dziwny" spacer, dziecko się nudzi i trzeba mu klarować rzeczy albo robić sprinty wózkiem, a ja to akurat mam siły na to, muszę kaszleć
***
niemniej zakupy udane, dalsza część dnia również, ba, te chwile, kiedy siedzi sam zajęty porządkami (sukcesywnie wywala zawartość kosmetyczki) i nie musi koniecznie sprawdzać, czy ktoś nie oddalił się z pokoju bez jego pozwolenia — bezcenne
tak tak, to mały tyran
***
wieczorne, zasypianie, palma, robię lokaty, zapomniałem o prenumeracie
i już niemal nici z oglądania, tylko chwilę do snu


8 lutego, poniedziałek

zatę Żono ma

wstaję, jadę, czytam, jeszcze niezdrowy na przechadzki z wiatrem
twaróg jednak zepsuty, przypomniałem sobie to paskudztwo, które zrobiłem i zjadłem wczoraj: tarta czarna rzepa + jabłko, ugh
***
Benny's Video (Michael Haneke, 1992)
Coplan FX 18 casse tout (1965)
***
super bowl nie dla mnie, życie też nie, a i meczy nie ma, a nie, są, nawet 2-3 do obejrzenia, w końcu jesteśmy świadkami najlepszego sezonu jednej drużyny od czasu Michaela Jordana, ciekawe jaki będzie finał
***
porobiłem i mogę spadać do banku i na pizzę
***
pozwoliłem sobie wczoraj (czyli w ten poniedziałek, wiesz) na tani sentymentalizm i trochę z tego się udało
a i zaobserowałem parę rzeczy
więc bank poszedł sprawnie, mogę przelewać i przelewać, że hej
tym razem wziąłem barbados i tym razem nie była pikantna
coraz więcej widać, coraz więcej, wyściółka co prawda gnije, ale jest w tym pewna swojskość, teraz poprosimy więcej światła
(a racja, nastroje były szare, tyle że dzisiaj mi przeszło)
***
z wro szybko udaliśmy się do domu, skąd znowu zaraz wychodziłem, uznałem, że pora na kasetę (ta dam!)
łomotaliśmy troszkę mniej i osiągnęliśmy limity: po raz pierwszy udało się zagrać wszystkie nr na jednej próbie, zaskoczenie wieczoru: Wojt zagrał "Stars", podał fonty, Paweł pojechał, a Mich nawet pamiętał słowa = zagramy na występie nr z pierwszej Umpy, łał
patrzę na te plakaty i recenzje..., a nie, najpierw niech polecą
mam również foto kolejnej samoróbki Micha, wygląda dobrze, gra świetnie — do umieszczenia
***
las niby taki ciemny (nów?)
http://www.kalendarzswiat.pl/fazy_ksiezyca/luty/2016
czy pisze, że kurwa, nie widać?
Nów (k. nie widać)
Wiek 29 dni
Jasność 1% ˇ
i poszedłem jeszcze inną ścieżką, absolutnie prosto i prosto i wiedziałem, gdzie trafię i zastanawiam się, czy to nie jest najszybsza opcja
***
w sumie to była opcja na zasiedzenie, ale skończyłem na podjadaniu, pakowaniu, paluszkach, kaszleniu i fragmentu do snu (brutalny ten film) (głupi też)


9 lutego, wtorek

zatę Żono ma

***
Dick Smart 2007 (1967)
dobre wejście
Bad Lieutenant (Abel Ferrara, 1992)
Spy Today Die Tomorrow (1967)
wspaniałe otwarcie
***
wstaję, jadę, czytam
kiedy podniosłem głowiznę, okazało się, że na świecie prócz tego, że jest jasno, jest również całkiem żółto, zimowa żółtość traw
nie skorzystałem ze spacerniaka bo kaszlę
kaseta zaś nie zawodzi (się zabezpieczyłem na okoliczność wyczerpania iPodowej bateryjki, hah)
zatem do gier!
***
zarzuciłem zanętę na wiadukty i spotkaliśmy się na zakupach w inter, więc są kiełbasy
pojechaliśmy i w ramach spaceru obeszliśmy pół Przeróbki i spojrzeliśmy po raz ostatni na dwa wiadukty kolejowe, pamiątkowe zdjęcia, zjedzony banan, taka historia ku potomności, choć ludzie to nawet piszą i umieszczają na www, tam spoglądać:
http://www.gamedesire.com/player/traveler22/blog/2005722
***
wróciliśmy do domu z gównem na podeszwie
kolacje, zabawy, hasania, chlapanie i zabawy z miską, czyli wieczór w pełni + Tata bawi się iPodem
zasypianie, celowo przesuniętę, wyszło znowu dobrze i można było się wieczorem zająć lokatami znowu (bo niby system im nie działał)
więc ponownie zeszło i ponownie starczyło na chwilę filmu do snu
***
zapodałem nowe drożdże, może się namnożą i podgonią trochę, bo tak słabo coś
dostaliśmy zaproszenie, więc będziemy tańcować w kwietniu, a Stafiej ma..., a dobra


10 lutego, środa

zatę Żono ma

Hot Enough for June (1964)
zaczęli od trupa w ostrzelanym aucie, dobra rozpierducha + Joan Collins
***
do gier (dużo) zaczęło się tak od razu i tak późno kończy, że czasu dla siebie nie ma i prawie zapomniałem, czego słuchałem z rana (jazzzzzz)
***
pozwoliłem sobie na poranny spacerniak chociaż mocno wiało, a ja wciąż kaszlę, ale dawno nie było, a kondycha siada
wyspałem się chyba nieco (staram się w nocy nie sprawdzać budzika), a śniadanie, choć niewyszukane, to przynajmniej kolorowe
zamiast przerzucać się gazetami wciąż wtapiam czas w te literackie bzdury, teraz wywiad z lesbo-szatanistką-Janion
zaś Lnś ma teraz piękny fragment z panem Z.
***
dzisiaj popielec, ale nie ma próby to i najebki nie było, tak jak wczoraj nie było śledzia (acz czeka w lodówce), wczoraj były wiadukty


11 lutego, czwartek

zatę Żono ma

z drugiego rana zelektryzowały mnie obniżki na Insoundzie, ale po przeanalizowaniu kosztów wychodzi, że z serpenta będzie taniej, zwłaszcza że się nie pali (Spoon, JSBE).
***
Wichita Recordings sampler
https://soundcloud.com/wichita-recordings/wichita-recordings-december-2015-podcast
Oscar - Breaking My Phone — eee, rock
Brolin - Nightdriving — electro-pop, dla mnie ok
Luke Abbott & Jack Wylie — Xantako — że ambientowo, za wiele medytacyjnych fletów (fujar!)
Shannon & The Clams — Telling Myself — iii, retro 60s
Waxahatchee - La Loose — ojej, paskudny automat do tego indie-popu
Total Babes Interview
Total Babes - Blurred Time — indie-r'n'roll, duża energia
Theo Verney - Sailed Long — indie-r'n'roll, czasem bez fuzzów, energetyk
Frankie & The Heartstrings — (Too Right) It's Christmas — eee, indie, coś nieznośnie naiwnego w tym jest
Cheatahs — In Flux — indie, nienajgorsze
Fidlar - Sober — pop-punk
How Slow Club met Wichita
Slow Club — Tears Of Joy — dream-pop! z nawiązką do soul 60s
Where Are You Wichita?
Mothers — Too Small For Eyes — folk
uogólniając, niewiele bardzo ciekawego
***
Hot Enough for June (1964)
Sylva, aka Agent 8 i 3/4, boska jakość
***
Everyone Everywhere (2012)
ot miłe, ALE: zupełnie przypadkiem
może się okazać zastraszająco słuszne, że najwspanialszej muzyki dla mnie pasującej, mogę nigdy nie znaleźć, bo na nią nie trafię
***
zatem, był spacerniak, a gość w spożywczaku mówi, że dawno mnie nie było
szarawo, ale jasno
poprzez wro i kawę pojechaliśmy na Morenę, dziecko oszołomione i nieśmiałe z prawdziwym wujkiem z popsutym palcen u nogi (i to własna kabina prysznicowa, a nie maraton walk), ale ciasto było wyborne, więc się opchałem
wróciliśmy później do domu, zatem obyło się bez wieczornych, zasypianie tradycyjne i łatwe
***
wciąż przeziębienie, szybko do snu, fajerwerków nie było
dyżurowanie


12 lutego, piątek

zatę Żono ma

śmy oczywiście wstali wcześniej niż budzik kazał, ale dramatu nie było, ja dość się wyspałem, dziecko miało dobry nastrój
teraz już w większości sypia całą noc w SWOIM ŁÓŻECZKU
***
po skróconym śniadaniu wybraliśmy się do tego okulisty, co w zeszłym roku, 50 min czekania po zakraplaniu, pokój dzieci wczesnych robi wrażenie, więc tym bardziej mamy szczęście
czekanie się udało, reszta pozytywnie i potem do domu na resztę piątku, który sprawiał wrażenie soboty
***
podczas dziennej drzemki zaliczałem Bosha (to już drugi raz w tym roku)
był wspólny miejski spacer do maneżu i nazad
reszta dnia i wieczora zupełnie bez pamięci
dyżur
a racja, odkryłem grę w starej komórce


13 lutego, sobota

zatę Żono ma

ostatnio wstajemy całkiem raniutko
trza było wyskoczyć potem po chleb na śniadanie
Ty pojechałaś do biedry, ale wróciłaś przed babcią
poświęciłem się dla towarzystwa i zrobiliśmy dużą pętlę po lesie
koło Niedźwiednika jacyś leśni rzeźnicy tną drzewa, nie wygląda to tak porządnie jak na Siwiałce, no i trochę przetrzebią ściółkę
***
reszta dnia bez pamięci
tyle że wieczorem
Rock of Ages (2012)
rozrywka owszem, choć mogła być lepsza, za to wino, a już surówka była wspaniała, aż musiałem zjeść wszystko i się obeżreć przed snem (orzechy, żurawina, seler), trzymało mnie długo do niedzieli


14 lutego, niedziela

zatę Żono ma

tym razem spałem na spanie i zdrowie, jeżeli cokolwiek z tego wyszło, to połowicznie, jakkolwiek oboje się staramy, by we względnej ciszy przeżyć między 6:45 a 9
zostawiłaś mi bagaż, z którym bawiłem się do pewnego momentu nieźle, potem tyran sprawdzał konsekwencję taty i skończyło się płaczem, no ale ostrzegałem
***
była drzemka w ciągu dnia, odhaczałem płyty z tabelki od kolorowych winyli
ryba była na obiad? w sumie nieistotne, którego dnia — pysznie się upiekła
***
po obiedzie pojechaliśmy w odwiedziny na moje marzenie, więc było ciasto i inne słodycze, więcej dzieci i jeszcze więcej hałasu
ale dzieci jakoś dały radę (my też)
***
wróciliśmy później, później do snu, co wcale nie poskutkowało dłuższym snem
widziałem się z dzieckiem przed wyjściem do pracy
w weekend, kiedy wyłącznie siedzenie plackiem wydawało mi się na miarę możliwości, dużo czasu spędziłem z dzieckiem na podłodze, po prostu siedząc, słuchając płyt i oglądając ptactwo za oknem



Operation Crossbow (1965)


(= się wykasowało)
haaaa, Drużyna "A" — Pułkownik John "Hannibal" Smith! ale przede wszystkim jednak Richard Johnson I, bo wiadomo (który! przy okazji, jeszcze żyje), ponadto Zośka i film dzielący się na dwie części, pierwsza niezła, druga w stylu wojennego Chucka Norrisa, tylko że bohaterzy umierają, dysproprocja, nawet czasowa, jest znaczna, a film przeładowany bzdurami historycznymi, fabularnymi i sensacyjnymi; ogólnie by mi to nie przeszkadzało, przy filmie szpiegowskim, ale ten jest wojenny, a tutaj prym wiodą inne klasyki
holenderski ruch oporu, pfff
więc ani scenarzyści ani aktorzy się nie napracowali, ale sam film obejrzałem z pewną przyjemnością, można się nawet było pochylić nad kuriozalnością akcji, ba nawet raz przewinąłem, by rozpoznać niemieckiego szpiega (Anthony Quayle), ze znanych twarzy jeszcze Trevor Howard (nie znacie, Colonel Mostyn w "The Liquidator") i Tom Courtenay (on żyje!) [hah, tu był: Nocny pociąg do Lizbony (2013); filmweb nie pokazuje zdjęć, kiedy był jeszcze rozpoznawalny: Samotność długodystansowca (1962), A Dandy in Aspic (1968)]



Dod Sno 2 (2014)



horror komediowy z zabawnym pomysłem wyjściowym, właściwie parodia, karykatura, przerysowanie jest graniczne, choć stylistyka ta obowiązuje od dawna prócz tego, że mógłby być krótszy, to szczątkowy wątek fabularny jakoś to łapie, a całość ratują całkiem niezłe sceny komediowe w połączeniu z charakterystyką postaci, ogólnie główny bohater (człowiek w zielonym dresie) został dobrze obsadzony, jego gra pasuje do tych głupich a śmiesznych gagów, realizatorsko i efekciarsko bardzo dobrze
lepiej ogladać z kolegami na imprezie
" Bonnie Tyler też już nigdy nie będzie takie samo"
***
może wcześniej napisałem o tym mniej ciapciakowato, niemniej (wykasowałem, zanim zrobiłem wycinkę), wspomnienie mam miłe "po latach", sporo rechotu było


 

niedziela, 21 lutego 2016

The Man from U.N.C.L.E. (2015)



Guy Ritchie się skończył (patrz drugi Sherlock), film jest tak napakowany skrótowością, mrugnięciami, nowoczesną stylistyką retro, świadomymi kliszami i zabawnymi scenkami, że cały nie był zabawny, ani zajmujący, ani ciekawy (lepiej się bawiłem "Operazione Poker") (ale ja jestem zboczony)
ponadto nie podobali mi się kiepsko dobrani aktorzy (powinni być znani) i zabrakło mi tematu głównego muzyki hah, nie podobało mi się to podobieństwo do Clarka Kenta, a tu proszę, jaki człowiek nieobyty
za plus robią ujęcia Rzymu, choć — znowu — jest tak filmowany, że sprawia wrażenie sztucznej scenografii
mówię to ja, wielbiciel wykreowanej sztuczności
zapewne scenarzysta i reżyser udowodnili swoją wszech znajomość, chęć zabawy i poczucie humoru, ale się nie przełożyło, co nie znaczy, że seans uważam za niepotrzebny (patrz Kingsmen)









piątek, 19 lutego 2016

20–29.01.2016



a w Star Wars były dwa księżyce

20 stycznia, środa

zatę Żono ma

pada od rana, co jest fajne, w południe zrobiło się mega słońce
przypadkowo zakańczam LnŚ, zdążam do pracy (inni nie)
jest ładna pogoda, jest ładne śniadanie
dużo, przez ten świeży chleb
wczoraj zagotowałem czekoladowego makaronu, będzie do ajwaru na obiad dzisiaj, takie smaczki, bo nie będzie dzisiaj pochleju i najebki
wczoraj jeszcze opona, pompowanie, umówieni jesteśmy na czwartek do dziadków, pora chyba się czymś zająć teraz
***
hah, zapomniałem, jakie naprawdę było zakończenie!
1333 film
A Pál-utcai fiúk (1969)
***
spacerniak i do domu, gdzie byli dziadkowie, ale nie było dentysty
przyszła za to płyta w naprawdę ekskluzywnym wydaniu (i mądrym opakowaniu)
i jak gra nowocześnie! jestem pod wrażeniem
nawet mi podpasowała pod wieczorny odcinek
***
wieczór i wieczorne sprawnie (i to bez tv), zasypianie standardowo długie (choć pobudka dla Mamy wieczorem, a potem w nocy), palma się słucha
i jeszcze nastawiłem tę pieczeń i w końcu mogłem obejrzeć do końca w spokoju film, tym razem podobał mi się o tyle bardziej, że Żona nie przeszkadzała mi podczas seansu (choć tłumaczenie rzeczywiście słabe), zaangażowałem się emocjonalnie i trzymałem kciuki "żeby im się udało" oraz "te tortury takie straszne" (to przez te wspomnienia ze stomatologiem z dzieciństwa)
"Spectre" pewnie nie pójdzie wyżej listy, bo górka jest mocno zapchana, jest taką sensacyjną wydmuszką okołoQuantową, lecz z o wiele lepszymi akcentami bondozy, a to się liczy
poszliśmy do snu wcześnie i razem
pieczeń z indyka pyszna


21 stycznia, czwartek

zatę Żono ma

idę sobie dzisiaj przez ten śnieg z poczuciem, że dzisiaj niewiele mi się chce, posiedziałbym w domu i nic nie porobił
ale śnieg (więcej niż wczoraj) wciąż ładnie i wciąż fajnie, podoba mi się
obecnie, aktualnie
niby ten kryzys chiński (co zrobić zatem z tymi drobnymi pieniędzmi?), niby śmierć z zanadrzu (co zrobić zatem z tymi płytami?), nawet pitchfork o tym pisze, ale posiedziałbym sobie w domu i nic nie porobił, po śniadaniu kawa, jasno za oknem, kilkadziesiąt razy farmera
ale do gier
***
lis przeszedł ścieżką, w ogóle się nie bał (6 m), szedł przez chwilę moją trasą, potem skręcił w lewo i wciąż się nie przejmował (aparat miałem wyłączony)
na pewno ma zaburzoną percepcję i jest wściekły
***
są plany na dzisiejszy wieczór, i jutrzejszy wieczór, i sobotni dzień, tymczasem trzeba porobić
***
z kolei 50 pitchforka równie niewiele jest dla mnie (jak i dla encyklopedii muzyki wnioskuję), disco i popierduchy, z czego ledwo mógłbym słuchać:
DJ Koze — DJ-Kicks (2015)
Jenny Hval — Apocalypse, girl (2015)
Courtney Barnett — Sometimes I Sit and Think, and Sometimes I Just Sit (2015)
Grimes — Art Angels (2015)
a tak naprawdę to mnie kręci coś z nadchodzących winyli:
LNZNDRF - LNZNDRF (2016) 4AD
***
rekapitulacja metalu 2015 metodą szybkiego odstrzału zrobiona, jedyne co to:
Cult Leader — Lightless Walk (2015)
potęga brzmienia basów czasem zbliżona do Today is the Day
Goatsnake — Black Age Blues (2015)
zacne Black Sabbath z wokalem Alice in Chaince
Baroness i Motörhead tylko z szacunku
***
wracam przez wro, jakoś mnie ścięło nastrojowo, ale nie było czasu na zabawy
lekki mróz (-2), powietrze bardzo przejrzyste, widać nawet błękitne niebo spomiędzy chmur
pojechaliśmy do dziadków nr 2, gdzie dziecko się przestraszyło i trochę zajęło jego wyprostowanie, za to wrąbaliśmy dużo ciasta i słodyczy
a to się przecież liczy (rym)
***
padła propozycja na wyjazd do Tczewa, by posłuchać kolumn/wzmacniaczy, ale nie dla mnie takie nagłe decyzje
ponieważ wróciliśmy ze słodkiej kolacji bardzo późno, to obyło się bez wieczornych i z szybkim zasypianiem
co oznaczało też, że zostało mało czasu późnym wieczorem, przecież spodenki i buty też trzeba spakować
podładowanie sprzętu grającego i już grzecznie bujamy się razem wcześnie do snu (23)
ładnie ta zima wygląda w nocy


22 stycznia, piatek

zatę Żono ma

Dressy Bessy
niespodziewane odkrycie z xlsa
***
zdaje się, że już prawie zamykam swój rok 2015
dzisiaj, kiedy nie MUSZĘ odsłuchiwać jakiś 50 płyt mój mózg odpoczywa, a i z robotą jestem w połowie stawki, więc szykuje się dobry psych na weekend
dobry początek roku dla wątroby (jak przeczytałem to czego nie udało się oddać w notkach) i dobry dzień dzisiaj (mimo że bez pączusia)
jest frajda i nie muszę kupić żadnej płyty (w końcu okazało się, że wczoraj "wygrałem" na allegro klasyka) (a trzeba przyznać, że z reguły nie wygrywamy licytacji) (bardziej trzeba przyznać, że o tej — z soboty — kompletnie zapomniałem, tyle było emocji przecież)
są plany wyjściowe przed wieczornym koszem
***
Mama może ciut gorzej, bo wcześniejsze wstanie, aleśmy wcześnie do łóżka, więc to i tak jest 8 godzin snu Mamo
jednak spacerniak poranny, choć kolejna LnŚ (Rębo) dobra (a oni też się spóźniają, byłem święcie przekonany, że to ostatni w tym roku, a ja mam zaległości)
śnieg bardzo ekstra (odpowiednio mrozi, -6), odpalam muzę, lisa nie było
***
ludzie na www robią ładne zdjęcia Oruni i okolic, to mnie zajęło, a czas leci
czuję piątek czuję piątek
***
gdzie są te wszystkie wczorajsze zespoły? Karol narzeka, że Nasiono 4 już nikogo nic, hah, są tacy, co zastawiają domy pod dobre nagranie płyty, szczęśliwie nie mamy takiego błędu za sobą, wciąż kombinuję z podłączaniem kabli między kompem a tv, by "normalnie" obejrzeć film
tak żeby w życiu było łatwiej/taniej
***
zatem czekam na 3 ostatnie odcinki do prostej, a tymczasem wybywam na spacer
i nie pizza
***
trochę przymroziło, co trochę się odbiło na mojej weekendowej kondycji, ale warto było, no i zjadłem tescowego loda, a co
przejażdżka na Kowale (już pod górę pieszo byłoby za długo, tak wynikało z wyliczeń), pierwszy sklep zaliczony, następnie drogą do outleta (zaskoczenie: straszny ruch samochodowy się tam zrobił, kiedyś nie do pomyślenia) (no, ale kiedyś to tam jeszcze bloków było połowe mniej)
przeszedłem wszystkie skrzydła outleta, nawet zatrzymałem się przy gastro, ale nie miałem ochoty, kilka sklepów zmieniło miejsce, srebrne buty już na mnie nie czekały w HD, reszta też nie kusiła, ale tę formę zwiedzania okropnie lubię, niby dom handlowy, a jednak tam spacerowanie mi nie przeszkadza
następnie trzeci sklep, obowiązkowe zakupy i śmigam w dół, czuję ten kwaśny zapach Szadółek, nastąpił postęp industrialny, ulica nie kończy się na rondzie, tylko auta śmigają już nawet do baraków (czyli latających drapieżników już tam nigdy nie będzie)
kolejna nowość: między jednym a drugim stawem zrobiono obszerną ścieżkę spacerową, czyli nielegalnych ognisk też już nie będzie ani podtopień, i wtedy, kiedy przypomniałem sobie, że poprzednim razem spacerowałem tam w pełnej ulewie, a jeszcze poprzednim to byłem nawet autem i kupowaliśmy matce buty (takie czasy), to wtedy poczułem, że chyba jednak zmarzłem na tym mrozie
***
kosz co prawda mnie rozgrzał (biegowo się nie przemęczałem) i trafiłem jeden rzut, a może nawet dwa, a i granie było zupełnie niezłe, bez spięć i marudzenia
że jeszcze wracałem do domu kawałek piechotą
***
przypomniałem sobie o istnieniu piwa magnus, a przeciez niegdyś to podstawa diety
pamięć jednak krótka
***
dostałem spanie na wyspanie, a ponieważ było późno, ponieważ wszystko mam juz kupione, ponieważ, ułożyłem się jedynie do seansu z językiem portugalskim (mimo że zima, wybrałem Florydę z Daltonem), oglądanie czegokolwiek nowego mijałoby się z celem, zasnąłem po początku


23 stycznia, sobota

zatę Żono ma

dzieciaki obudziły mnie tradycyjnie, chyba się wyspałem, nie było powodów do narzekania, owszem, okazało się że gardło i katara, jakoś umknął mi ten poranek, był bez zakupowy, teoretycznie wcześniej zebraliśmy się na Stogi
***
racja, miałem się martwić w nocy, że Cavs zwolnili Blatta, ale zapomniałem
***
jest mróz! na Stogach to nawet -11
po stosownym przebraniu się (i dziecka) ruszyliśmy na spacer, gdzie mróz nas naprawdę mroził, na mnie przypadło pchanie wózka, bo było zbyt ciężko, niemniej dużo muzy i absolutnie fantastyczne widoki lasu pełnego śniegu, było słońce, tylko czasem wietrzyk strącał prószynki z gałęzi drzew, chill i relaks
***
na powrocie wypiliśmy grzane piwo, zjedliśmy zupy (dziecko obiadek), obejrzałem nowe przyszłe płyty (dusty oraz patient souds) (yei!)
(biorąc pod uwagę, jak skoczył dolar i eur do góry, to świetnie trafiłem z czasem zakupów)
***
Mama chciała by krócej (dziecko nam kaszle od czwartku/piątku), więc zebraliśmy się wcześniej, ale i na Stogach i wieczorem nie było dramatów, a nowe zdjęcie na dużej ramie już wisi nad drzwami do pokoju
i znowu drzemałem na powrocie
***
wieczornych nie pamiętam, palma?
w każdym razie otwarłszy butelkę czerwonego wina (Ty), zabraliśmy się za oglądanie drugiej części
Melancholii (2011)
podobało nam się, a ja nie mam specjalnie dystansu do von Triera, gdyż mimo że nie widziałem wszystkiego, to on ma zawsze u mnie plusy dodatnie, głównie za "Riget"
i jeszcze po porzeczkowej nalewce udaliśmy się do snu, a ja na dyżur
***
pamiętać, że z wantowego na Martwą Wisłę widzieliśmy widok jak z Brueghela (!)


24 stycznia, niedziela

zatę Żono ma

kiepsko spałem, dziecko co prawda robiło piruety, ale mi grało gardło i naprzemiennie pociłem się do zgrzania, potem trza się było przykrywać
niemniej poranek (od 7:29) mieliśmy bardzo udany, i tak było przez cały dzień
***
śniadaniowa jajecznica, więcej lądowało na podłodze
zbieranie się do wyjścia
właśnie, trzeba od razu wspomnieć o dużej satysfakcji z grania longplaya
Calla Collisions (2005)
czyli drugi najlepszy dla mnie ich album po "Televise", trzy chwyty na krzyż, dużo basów, pełne wypełnienie przestrzeni w miksie i aksamitne brzmienie, głównie klimat i miękkość, co zaskakujące VG+, a gra, jakby jej nic nie brakowało, więc gra i gra i gra
dokończyłem 3 etap pigwówki (a aronia nie chce sama odpalić po raz drugi)
***
się znalazło na odtwarzarce, zupełnie jak odgrzewana mrożonka, nowy Cold Play, jak słuchać wszystko, to wszystko, marniutkie, a jednak pół zdania poświęciłem
ale cała reszta muzy świetna i nie do wyrzucenia
***
ponieważ byłem zmęczony, to tylko spacerowałem spacerowałem aż ręce zmarzły, ale chrzest bojowy termokubka przeszedł pomyślnie (Ty w tym czasie odkurzyłaś caaaałe mieszkanie)
w domu na obiad mieliśmy mieliwo z indyka i kaszy, kawałek indyka i resztkę kapuśniaka
po czym do końca dnia zastało nam spędzić jakoś 3 ha, obyło się bez dramatów, były prace domowe (zmywanie, pranie, kolanko od umywalki, cięcie bokobrodów — siwizna coraz pełniejsza, przelewanie wina, żeby usunąć większość szkła z łatwo dostępnej podłogi) i zeszło do spokojnych wieczornych
przydrzemałem podczas zasypiania
drugi zacny longplay z paczki dusty to
Blitzen Trapper — Furr (2008)
#13 on Rolling Stone's 50 Best Albums of 2008 !
już dawno miałem to obsłuchane, ale po czytelniczym sukcesie "VII" w domu zdecydowałem się, doczekałem się, aż obtanili (7 dolców), i jest i będzie się słuchało ciągle, ciągle, nieinwazyjnie
***
chcieliśmy pizzę na wieczór, ale spóźniła się 40 min i jeszcze źle zamówiłem (za dużą), więc nie byłem zadowolony, dobrze, że mieliśmy tyle drobnych
taka to pół longplaya
***
dokończyliśmy chilijskie wino, zasłużyliśmy na rum, wybrałaś zdjęcia dla naszego roczniaka i zrobiło się późno, popadłem w zmęczeniowo/niewyspaniową najebkę
przez chwilę myślałem sobie, nie ma opierdalania się, trzeba kolejny SPY zaliczać, ale zaraz do snu, gdzie włączyłem coś absolutnie znanego, na co nie muszę patrzeć, tylko słyszeć, ze znanym polskim lektorem


25 stycznia, poniedziałek

zatę Żono ma

dzisiejsza odwilż działa na mnie przygnębiająco, ale podsumowując miniony weekend, muszę pamiętać, że wiele tam było atrakcyjnych i przyjemnych wydarzeń, więc suma musi (MUSI) wyjśc na plus
zatem do meczów
***
psi, ale rozczarowanie, to tylko plik o wielkości 30 giga, a nie prawdziwy blue
***
pobiegłem na górę do bankomatu, ale jakiś niewyraźny emocjonalnie i nie poszedłem na małą pizzę, za to po chleb z piekarni (nie z chińskich włosów)
wciąż taki niewyraźny zjadłem surówkę oraz kawę na wro
ale wspaniały dziadek naprawił hamulce w rowerze, to znaczy w wózku
***
wracamy do domu, a ja zaraz wybywam, są nowe awiza
znowu spóźniony, ale próba była cwana, wyraźnie się ożywiłem, było dobre (choć zbyt głośne) granie, wesoło na koniec ("powiedz, że trzy koła"), a z piwniczki nabrałem pluszaków z wora, Mamie się nie podobają
jak odkryłem nowe zejście/wejście z zielonym to mi się bardziej podoba, że nie muszę dygać przez brzozową (się obeszła), nawet przy tym resztkowym śniegu wszystko widać
***
wróciłem i walnęliśmy się spać, tam już nie było co zbierać, prócz pluszaków
pytanie: gdzie jest krowa?


26 stycznia, wtorek

zatę Żono ma

no i z tego "wszystkiego" zapomniałem o meczu GSW-Spurs, nie żebym miał się nim martwić
wstawanie jakoś jakoś (zbyt krótki sen), podjechał bus i po raz kolejny się okazało, że kiepsko to wypada, co prawda więcej krzesełek do wyboru potem w 162, ale ów 147 strasznie zamula na światłach i okropnie burczy, brrr
***
no, ale "prasówka" zrobiona, do meczy
(nieprawda, 6. gracz jeszcze śpi)
***
w domu ci u nas dużo jest słoików
niektóre robią fiku-miku
***
lubię wiersze prozą (proso), dlatego umyłem ten po ajwarze
***
zabawne podsumowania meczu na absolutnym szczycie
***
z okazji odsłuchu
Local Natives — Gorilla Manor (2009)
przypomniałem sobie, jak wielki fart to był z tym Białymstokiem
***
a właśnie, martwiłaś się, że nie zaprosili mnie do tańca w konkursie, ale przecież łatwo było wyliczyć elementy niepasujące
a i nie trzeba się będzie siłować z rozmówcami tutaj
mnie to bardziej martwi teraz, że Jan nie nagra nas tak jakbym chciał, że nie będzie basów, parówy i mega brzmienia, no ale co zrobić
***
dostałem nowe krzesło, nie jest zbyt niskie, będę musiał prosto siedzieć teraz
***
Saturn 3 (Stanley Donen, 1980)
SF
***
przejazd nieco kombinowany (175, Siedlce, 12) nie pomaga na czas
O'Hara fajny
tulipan i paczka (legendarna płyta z legendarną okładką) odebrana, odebrałaś również kolejną LnŚ z poczty (a oni bieżącej nie mają na www)
wszystko Ci się dzisiaj udało! a młodzież dopisała
wieczór nam (mi) zszedł na dopełnianiu biblioteki mp3, wieczorne poszły dobrze, zasypianie z palmą tradycyjnej długości
potem tak z niczego włączyłem mecz Cousinsa na 56 pkt.
wpisałem parę kwitów do bazy i można było iść spać
racja, słuchałem jeszcze lokalnych bandów przed jutrzejszym spotkaniem


27 stycznia, środa

zatę Żono ma

Bang Bang You’re Dead — Our Man in Marrakesh (1966)
kolorowe, wielkie, z Klausem
***
wstawanie ciężko (tak to jest jak się idzie spać na trzeźwo)
O'Hara wciąż fajny
trafiam do tyrki, a tam ośmielili się przestawić mi donice z kwiatami
że niby estetyczny kurwa zen tworzą, na moim kurwa biurku
***
narzekałem wczoraj na nowe krzesło, że zbyt prosto siedzę, dostałem (jeszcze wczoraj) nowe, żeby kolor kółek pasował do pozostałych w pokoju (!), co prawda jest niższe i łokcie mi nie wiszą w powietrzu, ale pochylenie oparcia jest nieregulowalne, więc przy prostej podstawie łopatki mi sterczą do przodu (bo z kolei jest za mało miejsca, by wjechać z krzesłem pod biurko), zen kurwa
***
Mulatu Astatke a na nba nic nowego, Wizz to chyba w tym sezonie play-offów nie zrobią
lukam jak Spurs dostali bęcki od Golden State, zapowiedzi/klipy (z perspektywy) są zabawne teraz
***
Agente 00 Sexy (1968)
wszystko na żółto, czyli bardzo stary film
***
zatem poszedłem do sklepu (źli ludzie, wyrośnięte chamy) i przez park (tradycyjnie)
na próbowni spotykamy się z Janem i gramy numery
na żywo było o wiele lepiej niż mailowo, więc pozbyłem się watpliwości (człowiek wzbudza sympatię) i będzie git
potem jeszcze porozmawialiśmy w trójkę, by skończyć szybciej (Przem spieszył się na mecz szczypiorniaka Polska-Chorwacja, ha ha)
popiwszy wróciłem do domu gdzie sobie balowaliśmy do rana


28 stycznia, czwartek

zatę Żono ma

bawiliśmy się tak dobrze, że wychodziłem z domu o 7:15 a dziecię już obudzone wyglądało z biodra i wyglądało, jak dziecię rano
zabawne w ogóle to zaspanie
***
w tyrce jakoś przetrzymałem (cud nie cud, zawody sportowe były)
ha, bo spóźnienie 16 minut = afera
***
Tenebre (Dario Argento, 1982)
Operation Atlantis (1965)
The Man from S.E.X (1979)
Amazon Women on the Moon (VV. DD., 1987)
Special Mission Lady Chaplin (1966)
***
wieczór zbiegł zupełnie szybko, a Ty umyłaś ząbki, takie dni


29 stycznia, piątek

zatę Żono ma

z kolei nerwy się zrobiły właśnie, bo człowiek taki nadobowiązkowy
i jeszcze telefonowałem do Bułgarii, przez co roztrzęsiony byłem przez resztę dnia
w końcu, za pozwoleniem, powiesiłem nielegalnie pismo (uff) i już mogłem się weekendować, choć nastroju nie było, niemniej była szansa, że przez weekend zapomnę o wszystkim
kosz nie, bo aż 3 wyjścia w tygodniu, nawet nie żałowałem, odhaczam kolejne sterty płyt, ba, nawet oglądania nie było, co za wieczór (zmęczony)
***
krótkie notki, krótka pamięć — wszystko zalety pisania z oddalenia




Basement Apartment (2014)



a tę płytę własnoręcznie przekopiowałem na discogs, gdyż NIKT jej nie ma i nie było jej tam właśnie (!)
a to przecież przyzwoite, słuchalne, coś około Yo La Tengo
https://basementapt.bandcamp.com/album/basement-apartment

 



Thomas Newman — Skyfall (2012)



już napomykałem, ale nie pokazywałem, że takiego wydawnictwa nigdy wcześniej nie miałem w łapach, ubieram rękawiczki