środa, 27 listopada 2013

Wakacji dzień ostatni



niedziela, 13 października

My Drogi i Miłościwie Nam Panująca wracamy.

Z pobudką o 3:45. Na sztywno, ale dajemy radę, opatuleni we wszystkie ubrania zewnętrzne, bo ciężki plecak. Bus o 4:30, 2 x 8E. Sporo czasu do wylotu, mamy czas przepakować plecaki. Duży 18 kg, ciut za dużo, małe mniej ustawne, ale się udało. Nieprzyjemna scena z typem przy odprawie (wiązać ramiączek mu się zachciewało, francuzik jeden) — co to w ogóle za pomysł, żeby plecak po zdaniu papieru jeszcze samemu zanosić do sypu.
Wsiadamy, lecimy, zaczytałem się, że nawet kiedy wylądował z chmur, to mnie zaskoczyło, że to już. Nie klaskali.
Trochę nas zrobili w konia z tym biletem lotniskowym i musieliśmy dymać na Centralny miast W-wa Gdańska. I jeszcze na piechotę do metra — kaaaawał drogi.
Ale szczęście z polskim busem, 2 x 54 zeta i o 12:30 wyruszamy w drogę powrotną, tym razem nie ma prądu = nie ma netu.
Jesteśmy najpierw na wro, potem w domu, zmęczenie i takie tam, ale zupełnie bez nerwów przygotowałem się na jutrzejszy dzień pracy i siup. Filmu na pożegnanie nie było, a z resztą jakoś się ułoży. W końcu to udane wakacje były.
ps. i to jeszcze nie ostatnie w tym roku!
ps. 2 — bośmy mieli prawdziwego gigantycznego piekarnianego lofta, a foto dnia pokazuje o wiele ładniejszą stronę naszej popularnej dzielni.

 
 
 
 


wtorek, 26 listopada 2013

Wakacji dzień jedenasty



sobota, 12 października

My Drogi i Miłościwie Nam Panująca odkrywamy, że znowu miałem rację.

Mieliśmy się nie przemęczać. Więc wyszliśmy na cały dzień z domu. Najpierw metrem do ronda, aby zobaczyć stadion z dala. Następnie kawałek ulicą i już ją widzimy: jednostkę mieszkalną Le Corbusiera. Z początku może ten betonowy blok z kolorowymi fragmentami nie ma w sobie wiele wyjątkowego, ale widok z tarasu na 9. piętrze wszystko rekompensuje. Wszystko. A jaka szybka winda. Mnóstwo zdjęć.

 
 
 

Potem idziemy idziemy idziemy i idziemy. Minąwszy duży sklep jednak zdecydowaliśmy się na mniejszy, żeby mieć zapas jedzenia i alkoholu (ja). Trafiamy w końcu do parku Borely (wciąż żegnamy się widokiem jednostki z daleka, papa). Jest i ogród botaniczny, jest dzień wolny z japońskim pospołu, no i wstęp wolny, patrzymy, chodzimy, jest przyjemnie i roślinnie.

 
 
 
 

Widzimy pływające klomby w dużej części, jest i pałac, z fontanną, jest wiele kolorowych par młodych na sesje zdjęciowe. Park wyobraźni, deser smakowity, bułki z rodzynkami również. Wieńczymy nasz wyjazd przechadzką tą samą ulicą, którą zmierzaliśmy z plecakami na plażę. Urocza pętla.


Ostatnie widoki na port, dworzec, miasto, jeszcze słonecznie, Arabi grupowo oglądają na ulicy mecz Algierii z Burkina Faso w el. do MŚ 2014. Koloryt lokalny.


Wracamy, jemy, pijemy, pakujemy się, nastrój mam wyjazdowy, ale pocieszam się zadowoleniem z opróżnienia zapasów, idealnym zmyciem płyty kuchni indukcyjnej.


Krótka noc przed nami, długa podróż, szkoda wyjeżdżać, ale szczęśliwie to wszystko wyszło. Trochę snu.



czwartek, 21 listopada 2013

Wakacji dzień dziesiąty — część 3



Średniowiecznie = ślicznie.
Jestem niestrudzony, tak to ujmijmy ładnie.
Stąd kilka ujęć, których nie moglibyśmy zrobić.
Do tego miasto w koloseum i znane nazwisko.
Proszę Państwa:
ARLES.


 
 
 
 
 




środa, 20 listopada 2013

Wakacji dzień dziesiąty — część 2



A, żeby nie było, top 10 ARLES, z czego prawie wszystko mamy odhaczone:

1. Les Arenes
2. Musee Archeologique d'Arles — n.o.
3. Theatre Antique
4. Porte de la Redoute and Tour des Morgues
n.o.
5. Thermes de Constantin
z zewnątrz
6. Les Alyscamps (aleja sarkofagów)
n.o.
7. Eglise St-Trophime
8. Egyptian Obelisk
9. Cryptoportiques du Forum
10. Place du Forum

 
 
 
 
 
 

Średniowiecznie = ślicznie.

 
 




poniedziałek, 18 listopada 2013

Wakacji dzień dziesiąty — część 1



piątek, 11 października

My Drogi i Miłościwie Nam Panująca odkrywamy, że nadeszła jesień, a z nią zimno cholerne, dobrze, że miałem dres na zmianę, przez cały dzień latamy, ale zaliczyliśmy miasto, w którym zbudowali domy w rzymskim amfiteatrze.


No a ja w dresach. Jak Arabi. Brutalna pobudka o 8. Śniadanie i okoliczności. Idziemy na pociąg, dobrze że wcześniej, bo kolejeczka długa. Arles raz = 14,90E. Bierzemy na powrót, żeby mieć z głowy, ale — uwaga — bilety trzeba kasować przed wejściem. Pociąg ładniuni, w drodze powrotnej już mniej. Czytamy i sepuku. Znaczy się sudoku. Info dnia: nie będzie master chefa, jeno mecz.


Info turystyczne na dworcu nie działa. Szukamy info turystycznego przez jakieś pół godziny. W tym czasie widzimy inne zabytki, amfiteatr, kamieniczki, ale info nie. Zresztą — dla wiedzy — jego nie zobaczyliśmy. W klasztorze zakupujemy bilet 4+1 za 9E (x 2) i możemy zwiedzać monumenty. Zaczynamy od teatru rzymskiego (film z rekonstrukcją hist. pomaga), potem amfiteatr takiż, następnie tajemnicze cryptoportiques, które okazały się być 6 metrów niżej niż powinny być normalne sukiennice, następnie przeskoczyliśmy w inny czas historyczny i była i świątynia z piszczącym świętym Antonim, potem żeński klasztor od tego tam świętego znanego Trofimiusza.


Średniowiecznie = ślicznie. Do muzeum już nas nie wpuścili, myśmy nie weszli do kawiarni z ciastkami, zamiast tego było jedno ciastko, krakersy i piwo nad rzeką prawie relaks, trochę jednak zimno. Jednak wciąż wakacyjnie, prawie jak piwo nad morzem. Dworzec zbyt wcześnie, zaliczam jeszcze rzymskie lwy i most, którego nie ma. Pociąg i książka bardzo miło, następnie wieczorne sikanie, potem włoska pizza od Arabów za 4,5E pół na pół ser i anchois. Poczekaliśmy ciut, ale była gorąca i na zaraz tak pizza potrafi smakować. Potem Francja strzeliła Australii 6-0 i jeszcze wieczorne telewizyjne śmichy-chichy. Taki piąteczek rozrywkowy.




środa, 13 listopada 2013

Wakacji dzień dziewiąty — cz. 2



Dodatkowy zestaw śmierdzących serów oraz obowiązkowa jasna bagietka na jutro. Na obiad spaghetti z sosem pomidorowym i liściem. Do tego dwa szociki i wreszcie pastis nieco zakręcił pospołu z cassis. Idziemy na miasto, choć wietrznie i zagraża jakby miało padać.


Arabski kwartał wcale nie taki straszny, sklepy barwne i kolorowe, ciucholand atrakcyjny, jakkolwiek niezbyt elegancki. Jest i port, jest i wiatr. Zimny. Morze szaleje, statki pewnie nie pływają. Ale zdjęcia chmurzyste wychodzą kapitalnie. Fort St-Nicolas — niewiele do zwiedzania. Dalej wzdłuż skaliście atrakcyjnego brzegu. Morze nieco się rozszalało, a restauracje nad brzegiem kuszące widokiem. Mimo zimna w miarę szybko docieramy do bramy orientu, a zaraz potem widok najlepszy z najlepszych chyba. Wiele zdjęć dnia.


Droga powrotna już chłodna i nużąca, korzystamy z metra — cieplej. Na kolację azjatyckie NEMy, 3 x 1E, tyle że ciepłe i tłuste, bo nie do odróżnienia, czy w tym zawijanym placku i makaronie kurczak, krab czy krewetka. Dzisiaj festiwal herbat, z czego ta z syropem klonowym już nieczytelna. Ale zdjęcia i przegląd spodziewanych jutrzejszych atrakcji bardzo obiecujące.