czwartek, 31 grudnia 2015

11.12–30.12.2015



11 grudnia, piątek

zatę Żono ma

mam nadzieję, że po 16:20 odetchnę od tego wszystkiego/skumulowało się
ale i tak znoszę lepiej niż w zeszłym roku
wczoraj fantastyczny zachód słońca, dzisiaj wschód
tym razem ten kolorowy magazyn ksiażki, bo plecak (rwie się) zapakowany na sportowo
***
ponownie przebudzony w nocy, ponownie się nie wyspałem, ponownie wstając po ciemku, i wszystko ponownie
***
ale też dobijam do 1200
skróciłem listę do obejrzenia przed śmiercią do 388
jest progres
***
The Boys From Brazil (Franklin J. Schaffner, 1978)
OSS 117 — Double Agent (1968) DVD
a tam znajomi z prawdziwego Bonda!
Kiss Kiss Bang Bang (1966)
***
i jeszcze, pewnie z okazji piątku i tradycyjnego przedświątecznego zakurwu, jakoś tak owinął bym się ost we włoskim chill stylu albo zobaczyłbym kawałek Jamajki w technikolorze, bo czemu nie
aczkolwiek Operazione poker (1965) jest zupełnie akuratne, tylko ta jakość
***
pojawiłem się na wro by zjeść obiad miast pizzy, następnie zakupy w nowym, wypasionym, największym, P&P, bardzo dobrze zaopatrzony (w piwa), i już na kosza
małe boisko, 3 x 3, dla każdego miejsce i gra, tak lubię, więc zaliczyłem wszystkie statystyki i byłem bardzo zadowolony
***
nie wiem co tam wieczorem prócz dyżurowania


12 grudnia, sobota

zatę Żono ma

zdaje się, że sobotni poranek nie obfitował w niezwykłe wydarzenia, prócz wstania, przewijania, śniadania itp.
widocznie nie biliśmy się ze sobą i daliśmy mamie pospać
potem przyszła babcia, a ja wykorzystałem ten czas na wyrzucanie śmieci, czytanie gazet w piwnicy i dokonanie inspekcji na działce, do czasu aż zaczęło padać
***
pewnie obiad, pewnie drugi spacer po nocy
na pewno dyżurowanie, reszta jest niepamięcią


13 grudnia, niedziela

zatę Żono ma

przyszliśmy do łóżka mamy jakoś o 9, bo jeszcze chciało mi się leżeć, a formuła w sypialni mi już się wyczerpała, choć poranek z synem mieliśmy udany
okazało się, że zapomniałem, że mam urodziny
***
nie żebym miał plany z tego powodu, miałem plany na wieczór
przypomniało mi się zeszłoroczne świętowanie
spacer (w deszczu) odbyłem długi i atrakcyjny — przekroczyłem asfalt, musiałem zawrócić wobec nieustającego zaproszenia, a zobaczę jeszcze co za tym zakrętem
przemoczony wróciłem, drugiego tego dnia nie było, chcieliśmy wymęczyć dziecko
ono zniosło to bardzo dobrze (żadnych oznak), a zasnęło wcześniej, brawo Mamo
***
na obiad było spaghetti (wczoraj też!), dziecko musiało jeść z nami, całą twarzą
potem dostałem i prezent (wywołany już kilka dni wcześniej) i tort słodziutki
piliśmy piwa i japcoka i niemal bez przerwy obejrzeliśmy
The Man from U.N.C.L.E. (2015)
Guy Ritchie się skończył
co nie znaczy, że seans uważam za niepotrzebny


14 grudnia, poniedziałek

zatę Żono ma

w tym poważnym wieku, po raz kolejny (ok, parę razy w roku) przesiadując zbyt długo na stanowisku (bo kto to za mnie zrobi), już nawet nie zastanawiałem się nad swoim niewolniczym uwiązaniem, uzależnieniem psychicznym
tylko patrzałem (z niepokojem) ile jeszcze czasu, zanim wyślę i wyjdę
nie było to mega długo, ale już wizyta o stomatologa przepadła
***
tym razem, raz, raz w życiu nie spieszyłem się i pieszo poszedłem w sklep nr i nr 2, a nawet na pizzę do lasu
stałem tam przy swoim kamieniu, z tym swoim wiekiem, już nawet nie protestowałem (że życie, że przesrane, czy inne żale), a zresztą ładnie tam na dworze, bo mi się podobało tam stać
i zdążyłem ładnie do domu na wieczorne (dzisiaj wam nie gra umpa)
jesteśmy umówieni na piątek, i to nawet będzie PIĄTEK
***
w zeszłym roku o tej porze było znacznie gorzej (rym)
i ten fakt, że jednak coraz lepiej znoszę te perturbacje (wątroba nie)
daje mi pewną nadzieję na lepiej
***
mała ożywka na wieczór, a potem wieczorne i zasypianko
wyszło nawet na to (nie mamy wspólnego zdjęcia z dzieckiem), że polazłem do łóżka o jakiejś 21:30
trzeszczący hiszpański sensacyjny, który skusił sceną na Elevador de Santa Justa, yeee
była lampka, było czytanie (służby państwowe nie służą narodowi, nie podoba się?) (niemniej, rzutem na taśmę, ale Twoje starania skutkują, brawo!)


15 grudnia, wtorek

zatę Żono ma

uff, jednak mnie przygniotło, sraczka też jest
te akceptacje (ich braki) i pretensje, że czegoś tam nie ma (było powiedzieć wcześniej, że indeks, to byśmy nie robili książki w miesiąc, tylko 3 miechy)
już nawet nie jestem głodny, zjadłem rozpadającego się banana
dobrze, że chociaż na śniadaniu było spokojnie
i sobie dorobiłem prawie wszystko co potrzeba, killing nawet jest
***
a zatę
jak poranek? niemal niemal się wyspałem, ubranie na jasno (bo mróz), muzyka gra (jak wesoła — to jest wesoło, jak nie — to nie)
książka znów obfituje w znakomite sformułowania — swoją drogą, już dawno nie poświęciłem 3 dni pogadanek na temat jakiejś durnej książki, w dodatku historycznej
no i były prawdziwe zakupy śniadaniowe w lewiatanie pod przystankiem
***
po tych nerwach zrobiłem sobie spacerniak, trafiłem do domu na przyjemny wieczór z przyjemnymi wieczornymi i wcześnie było, nic się nie chciało, to dokończyłem film
Residence for Spies (1966)


16 grudnia, środa

zatę Żono ma

jeszcze zimniej dzisiaj, a kartę ztm załadowało
ładnie na dworze z tym szronem
***
nie było wpierdol, po prostu rzuciłem książkę na ruszt, niech się robi
ale śniadanie pełne i na wypasie
***
odrabiam skrzynkę pocztową i zaległości
***
dzisiaj lecą avi z jazzem, nie są tak zajmujące, by je oglądać, jest drive, się słucha
***
One of Our Spies is Missing (1967) — UNCLE 04
mówiłem, że jest lepsze (i zabawniejsze) niż współczesny recykling
***
potyraliśmy (tyralierą), coś się ogarnęło, wiele zostało (jak w zeszłym roku)
mam nawet zeszyt z zeszłego roku z wpisami, (a nie, to będzie na czwartek)
***
spacerniak — przypomniałem sobie mikro katastrofę ekologiczną, jak nasypana górka (zbocze) pod nowe bloki pod wpływem intensywnych opadów deszczu zlała piasek, zalewają tereny leśne/krzakowe, przelewając się do Potoku Oruńskiego, zostawiwszy w pamiątce utwardzoną płaszczynę piasku między drzewami, przypomina mi trochę wydmy
***
ach racja, wypasione, drogie, udane zakupy w P&P, ekskluzywnie, będzie smacznie
***
na wro spoko, wracamy do domu wyłącznie na spokojne wieczorne, po których zajmowaliśmy się uzdatnianiem mieszkania na jutrzejszą "imprę", Ty robisz torta bez cukru (łóżko, podłoga, stół, krzesła, ciuchy, śmieci)
spałem dzisiaj na wąsko, nie miałem siły na szaleństwa kompowo-telewizorowe, i tak już było późno


17 grudnia, czwartek

zatę Żono ma

w zeszłym roku to była środa, zapisałem 22:50 (choć wydawało mi się, że 22:40, co mówi blog?)
NT, FMR, reprint KI, następnego dnia (po mega krótkiej nocy) OJSy, FC, i budżety, w tyrce byłem do 23 grudnia, wróciłem 12 stycznia, wciąż jestem niewyspany, dzisiaj nie w humorze
***
Jazz Icons — Chet Baker Live '64 & '79
***
wstałem po zbyt ciemno, zapomniałem torcika, kończę książkę, tak jak Fr skończyli w Egipcie, pomogłem jednej babci wdrapać się na górę, stresowałem się oczekiwanymi pretensjami/zadaniami — niedobry poranek
***
zszedł jeden JSBE, nic nowego się nie pojawiło, z ambientem zaczekam napoświętach
***
ha! kurwa, po wczorajszej notce dzisiaj przez całą noc śniły mi się badania lekarskie i gastro-kolonoskopie oraz śledzenie wyników, kurwa
***
Jazz Icons — Count Basie live in '62
***
myśl ostatnio
największy wydatek życiowy to miałem 2 tysie na kompa (2 razy), może kiedyś wieża mnie kosztowała coś (he he, 400?) oraz piec (1500) i gitara (1300) (z grubsza ujmując), mikrofony (600), okulary (400), oraz ciut wesele, więcej poszło na wakacyjne wycieczki, grubo więcej, ale to nie jest dobro trwałe, więcej przepiłem
z życiowych zakupów mam już słuchawki (powinny starczyć na długo), planuję jeszcze odtwarzacz mp3, w planach jest true tv (ale skoro na razie jest taki jeden, to po co), to się nazywa życie po kosztach, no bo co komu więcej
***
Matchless (1967) DVD
Bruno Nicolai dyryguje muzą Ennio, co wyprodukował Dino de Laurentis w kolejnym świetnym technikolorze, są nawet nazwiska, przy ładnych napisach
***
Somebodys Stolen Our Russian Spy (1968)
Where the Bullets Fly (1966)
***
Mama przygotowała wszystko perfekcyjnie: tort, gości, mieszkanie, więc ja już nie musiałem się starać, tylko dojechać do domu
dziadkowie się zebrali, odpaliłaś torta "leśne runo" (i to w dodatku bez dodatku mleka!) i pożywaliśmy
dziecko było zajęte samym sobą (albo Mamą), w końcu dla niego to zwykły dzień, dziadkowie trochę się nudzili, ale grzecznie ogladali poczynania malca, ba nawet prezent urodzinowy dostałem, zatem bardzo udany wieczór, który zakończyliśmy później niż zazwyczaj, ale "w nagrodę" nie było kąpieli, zasypianie sprawne
***
rzekłem potem (przed 21), że nie idę jeszcze spać, bo chciałbym trochę pożyć, tzn. do 22, com uczynił
po ogarnięciu lekkim zarzuciłem do snu
Secret Agent 777 (1965)
a co tam, w końcu młody agent, a ujęcia wyglądają na całkiem profesjonalnie skrojone, fabuła (boska) nakłada się na aktualny odcinek UNCLE (04 — One of Our Spies is Missing), duet Napoleon-Ilja w retro wydaniu jest uroczy, zabawny i stylowy, świetnie mi się ogląda, ten odcinek (z kotami) jest zresztą całkiem wesoły, lżejszy


18 grudnia, piątek

zatę Żono ma

padłem przed nocą, ale coś tam do mnie docierało, w końcu to jednak piątek, spać się chce, byle by tylko w kinie wytrzymać
wróciła zimowa wiosna, jest 10 stopni, znowu odmarza, co mnie tam katastrofy klimatyczne
***
przyszły zdjęcia z sesji!
***
ranek trudny, ale zacząłem nową książkę (prezent)
Michel Houellebecq — Uległość (2015)
ach jak pięknie i cwanie te zdania są ułożone...
***
tymczasem jestem w pracy (psychicznie dzisiaj uwolniony, inni mają gorzej) i odrabiam zaległości
***
ja, w przeciwieństwie do kobiet, nie dażę estymą saksofonu (bo ma miękkie niskie smooth brzmienie, jest jednocześnie długi, w odpowiednim miejscu szeroki i w dodatku wygięty, a ponadto najlepiej nim wywijają murzyni?)
i w plikach piszę "za dużo saksofonowego pitu pitu"
ale z kliku ostatnio obejrzanych/wysłuchanych ucho moje (mózg?) łyknęło brzmienie
Johna Coltrane'a
podoba mi się przede wszystkim brzmienie w jego grze
"na trzecim koncercie super widać, jak muzycy PARUJĄ!! się nagrzali chłopaki"
Jazz Icons — John Coltrane Live in '60, '61 & '65
***
Salt and Pepper (1968)
Invasion of the Body Snatchers (1956)
klasyk sf
Masquerade (1965)
The Spy with a Cold Nose (1966)
***
trochę się denerwowałem, by zdążyć dojechać na czas (Ty też)
pogoda dość niesprzyjająca, a komunikacja miejska się znarowiła (jak nie trzeba)
na szczęście towarzysze nie zawiedli i zasiedliśmy do oglądania
zaczęło się bez reklam (!) niemal o 17, zdziwienie, że 3D, ale okulary teraz robią lepsze, a mi porter w zamrażalniku zmroził się na amen, piana polała się na koszulkę i potem ogrzewałem go własnym ciałem, ale w kinie było gorąco, więc i się rozmroziło i wyschło, otwieracz działa!
***
Star Wars — The Force Awakens (2015)
ponieważ nie miałem żadnych oczekiwań, czekały mnie wyłącznie wzruszenia i powrót do dzieciństwa, mimo powtórki z fabuły
też tak powiedziałaś
***
acz owszem, kilka scen napisali dla nas, czyli starszych wiekiem
***
sikać mi się chciało, ale musiałem dowieźć do domu (odwieźli nas), gdzie dziecko się ucieszyło (niemal histerycznie)(ale mamy fuksa z dziadkami, tak czy owak), po czym ja wybyłem na zakupy, zamówiłem pizzę, która przyjechała w momencie, kiedy Wojt z Olą przybyli na wieczorne
to dzięki nim byliśmy w kinie (i dziadkom)
siedzieliśmy, piliśmy (prawie wszystko), słuchaliśmy winyli i tak zeszło do północy, a potem do pierwszej
z zadowoleniem i satysfakcją udałem się spać, star warsy się nie śniły


19 grudnia, sobota

zatę Żono ma

mocny sen, bo krócej, bo wieczorna popijawa
poranek bardzo dobrze, soboty mamy zwykle udane
nie pamiętam czy zrobiłaś jajecznicę (okazuje się, że dla wszystkich) czy to w niedzielę
zebranie się nam zeszło przez 4 kg ziemniaków, obranie i mechaniczne starcie — nie miało to wpływu na jakość i pyszność babki
***
korki na mieście = wszyscy na świątecznych zakupach
na Stogach dwie nieprzyjemne rzeczy: matka kupiła choinkę — musiałem ubrać, oraz zapomniałem walkmana na spacer
a ten był bardzo długi, jak na ostatnie standardy
***
szczęśliwie i babka i piwo były pyszne
jakoś odbębniłem tę choinę
święta, fuj
w zeszłym roku — to było ciekawie
dwa lata temu — też pamiętam nieźle
trzy — też
***
w wyniku czasowego przesunięcia (wszystkiego) wróciliśmy do domu właściwie na wieczorne
poszły i siup do wyra


20 grudnia, niedziela

zatę Żono ma

noc była sprawna (mniemam), pobudka również dobrze, ale przy okazji niedzieli chciałem sobie poleżeć, więc przed 9 poszliśmy do Mamy, ja leżałem, Mama już po tym nie
***
niedziela jak niedziela: 2 x spacer, 3 razy jedzenie, trochę marendzenie
rozeszła się jak guma z gaci
odsmażana babka była pyszna (i bardzo dużo)
porto, piwo
zrobiła się jesienna wiosna, więc przy 11 stopniach zrobiłem 2-godzinną przejażdżkę aż na niebieski szlaczek (zadowolenie, znaki)
Ty nie powstrzymałaś się przed podwójnym praniem
racja, dobry, domowy (smaczny) ubiór
w zeszłym tygodniu były urodziny — przypomnienie
acha, tak się zastanawiałem, co będę robił wieczorem — popsuł się hamulec w wózku, no to proszę bardzo (połowicznie, przynajmniej nie blokuje kółka)
***
Secret Agent 777 — Operazione Mistero (1965)
trza było obejrzeć od początku, do końca, opis też będzie


21 grudnia, poniedziałek

zatę Żono ma

niskie ciśnienie? nastrojowo nie nastrajało, albo to zwykła przedświąteczna deprecha
w tyrce jakoś poszło (np. śniadanie na wypasie), potem skuł mnie stres przeborowczy
spacerowałem godzinę tu i tam (wszystkie sprawy pozałatwiane), aż się spociłem, w dodatku sweter, kiedyś biały, teraz żółty na kołnierzu
szczęśliwie niemal bezboleśnie, a plomba dopasowana jak nigdy
w nagrodę pizza, piwo i park (3 x p)
dokończyli rewitalizację pierwszego stawu, w ciemnościach oba pomosty wyglądają jak statki kosmiczne, ładnie, acz szkoda pergoli
***
przez całe to spacerowanie zastanawiałem się, która to płyta Autolux jest na winylu, w sumie decyzja nietrudna, praktyczna
Transit Transit — czyli ta z hitami, psych końcówką ("Headless Sky"/"The Science of Imaginary Solutions") i więcej ballad na pianinie
genialny zespół
tymczasem, mają nowy singiel
AUTOLUX — CHANGE MY HEAD
oczywiście w takich przypadkach zawsze się mówi, że słabszy
***
zmoczyło mnie przed domem, dziewczyny, dziewczyny i dziecko się sprawiły, więc mi pozostało najeść się przed snem i siup
nie chciał pójść "Lion in winter", to poleciałem z Komissarem X


22 grudnia, wtorek

zatę Żono ma

po cięższym wstawaniu i STRASZNYM wietrzychu uznałem, że dzisiaj bez spacerniaka
zachwycam się cwanym Francuzikiem
***
poranne zaliczone, żadnych ekscytacji, żadnych nowości, nic się nie dzieje
***
teraz w xls COWS, więc zaliczanie tradycji, moja ulubiona "Sorry In Pig Minor", perełka kolekcji, przywieziona, za jakieś 10 dolców, gdybym chciał się pozbywać (a nie chcę), to mogę wołać 50 dolców jak nic
***
powrót na wro, tam dziadek doprawił hamulec, choinka już stoi
a dziecko tego dnia wspaniałe
powrót na wieczorne, dobre były
trza przyznać, że może John Barry z "The Golden Child" nie jest wyjątkowym OST, ale pełna płyta, pełna kalek z "Diamonds" oraz "Black Hole" jest ciekawym odkryciem
i jeszcze podczas zasypiania małego powróciła do mnie myśl o "Star Wars" na winylu, który z chłopakami z oazy we Wrzeszczu (kościół na czarnej) (to przez te wyjazdy z gitarą akustyczną) słuchaliśmy po kryjomu w jakieś niedziele, albo gnieździliśmy się w pokoiku na poddaszu Hightowera (to gdzieś na uliczce koło PG było), to towarzystwo mieszane, potem chłopięce, z niewątpliwą charyzmą i żywiołowością lidera, jakim nigdy nie byłem, a zawsze garnąłem się, słuchanie EMF oraz The Farm, i Zespół Downa, którego nie słyszałem (grał przed Illusion nawet), a to już za czasów pierwszego Kevina Arnolda było, Johna i Maleństwo go znały, już chyba nie do odnalezienia
***
do snu skończyłem Komissara X


23 grudnia, środa

zatę Żono ma

dzisiejszy spacerniak poświęciłem rozważaniom, co zrobię z tymi ekscytującymi 40 minutami przed:
1. pooglądam samoloty i czołgi w kolorowych magazynach wojskowych (cudowne grafiki) albo Wydanie poprawione Pétera Esterházy'ego, no ale karty koszykarzy jeszcze nie obejrzane do końca leżą, po co mi kolejna makulatura, więc może
2. hamburger na rogu, przy stoliku, kulturalnie, na talerzu, piwa się napiję, ale to walnie przecież ponad 20 zeta, a to już pół płyty jest, zatem:
3. drożdżówka i piwo z lidla starczą na próbę, hej!
***
dzisiaj już jaśniej o tej porze, bardziej do życia
wstawanie ok, śmieci ok, książka bardzo ok, spacerniak (patrz wyżej), bułka i wędlina w lewi ok, jadziem
***
When Worlds Collide (1951)
The Wacky World of James Tont (1966) DVD
Operation Kid Brother (1967)
iiiii! Daniela Bianchi, Bernard Lee, Lois Maxwell!
***
dzisiaj dobre wieści, nie ma bata nade mną = oddycham
zrobię coś, wpiszę, i zrobię sobie wolne, może godzina z tego będzie
***
One of Our Spies is Missing (1967) — UNCLE 04
dokończone
zabieram się za
Matchless (1967) DVD
(bo to nie pójdzie na tv)
***
załatwiłem sklep, wysikałem się w parku, zagraliśmy próbę mimo dwóch przerw w dostatwie prądu
***
po powrocie do domu, i opakowaniu prezentów, przyszła pora na wieczorne spanie
nadchodzą święta, taki czas, kiedy ci myślący nie popełniają samobójstwa, reszta bawi się jedzeniem i wolnym czasem
***
ja miałem swój między 23 a 3, a nie: 4
fajnie było, oglądałem teledyski, na szczęście nie ma kevina arnolda (to czas przedinternetowy był), wrzucę kiedyś z video, koncert Wojta z Czarnej Wołgi bardzo dobry, oraz "teledysk" "Summertime" (wzruszyłem się). reszta obleci, był fląder, to trafiło na ściankę, ich lepiej słuchać niż oglądać, szczególnie w ostatnim okresie najbardziej aktywny to jest Biela, perkusista stropiony, a Cieślak zmartwiony i stary (choć trochę jak przestraszony licealista), to nie wygląda jak The Stooges, koncerty z kamer wszystko widzą, to są przesadne inteligenciki; i zbyt spory jazgot bez polotu, oni kurwa wciąż wyglądają na stremowanych (perkusista: typ spiętego Johnego), tak to jest, jak się przebiera w gajery, jak patrzę na moje nagrania Thurstona Moora (2012), to on jest tak odważnie naturalny, wciąż mam ciary
***
szkoda, że w dalszej części kariery musieli używać swojej twarzy, a nie tego:
https://www.youtube.com/watch?v=XqLiDiBDhkM
bo potem to smutny zespół
***
a potem przyszły piruety kurwa


24 grudnia, czwartek

zatę Żono ma

w sumie miałem ciekawy dzionek, jak na osobę, która nie lubi świąt
"balowanie" podczas którego nie kupiłem żadnej płyty i oglądałem teledyski
4 godziny snu z dzieckiem, które dało się namówić
zupełnie cichy i spokojny spacer po odnodze lasu z monoszumami
po smażonych warzywach jakoś udało nam się zebrać (rodzinne foto w drzwiach szafy), to drugie jedyne wspólne w historii
wigilia bezstresowa, bardzo dużo jedzenia (mimo że się oszczędzałem), pełnorodzinne odpakowywanie prezentów na wro, moje nawet udane
i już miałem schodzić do snu, kiedy zagraliśmy w pociągi, co zakończyło i tak już przedłużony dzień, uff


25 grudnia, piątek

zatę Żono ma

że niby pierwszy dzień świąt
na wro oczywiście zimno, z dzieckiem wstaliśmy wcześniej i daliśmy pospać dziadkom do 10
potem pełne śniadanie (odsmażane pierogi szał), "Hook" na gigantycznym tv i ponownie spoźnieni na Stogi
spacer i przygotowanie kaczki (sprawiłaś się jak w master szefie) wyszło jeszcze ok, ale potem się popsuło, wróciliśmy od razu na wieczorne, a przed dyżurowaniem obejrzeliśmy "Żonę dla Australijczyka" (nie lubisz Dziewońskiego, ja bardzo), taki wyjątek
plastikowy wóz strażacki, który na razie tam zostanie
mnóstwo bagaży na powrót z wro (dziecko śpi jak zabite w aucie, bo nie spało na spacerze), potem też zasnęło z nagła (ale ciut wcześniej wstało w sobotę)
w sumie nie było czegoś takiego, jak świąteczny obiad, świąteczna telewizja i świąteczne ciasta, po prostu sobota w piątek i wino zamiast piwa (może to było to gorsze rozwiązanie)
stary komp wciąż ma działającego corela, git
Żona dla Australijczyka (1963)


26 grudnia, sobota

zatę Żono ma

poranek był ok (noc długa i pełna), choć jednak zbyt szybki i zbyt krótki — chyba po 8 już u Mamy
miałaś wyjście z domu na pół dnia, więc w tym czasie radziliśmy sobie wyśmienicie i sprawnie, łącznie ze spacerem: zdobyłem drogę krzyżową, sarny skrzyżowały mi drogę, a dzik przebiegł obok, padało
w tzw. miedzyczasie, po porannej prasówce zaliczyłem zakupy na dusty (wreszcie obtanili Blitzen Trapper) i druga część soboty minęła tak, jak mijają niedziele
a wieczorem mieliśmy seans i po pół porto poszedłem na dyżur


27 grudnia, niedziela

zatę Żono ma

niedziela nudna i dłużyła się, zwłaszcza przedłużona o godzinę
"delektowaliśmy" się Kutzem (skończył się)
zapryskałem kaczką kuchenkę
dziecko jadło tak se
przemieszczałem pliki w tę i we w tę (na poważnie, jak zwykle)
obejrzysz świąteczny odcinek, ale później
oberzę "Lion in Winter", ale też później
wino truskawkowe ma pomarańczowy kolor
nie oszczędzamy się z ciastem świątecznym
poznaję masowo Kevin Costner Suicide Pact, niektóre są ok, szkoda, że większość mono
zasypianie jakby dłuższe, a przecież dziecko wyglądało na strasznie zmęczone — oszust
i się trzeba było zbierać do tyrki
natomiast ranek tradycyjnie przyzwoity, daliśmy pospać (pełna noc, dziecko znalazło się w nogach), a ja nie musiałem dosypiać, tylko za ciemno było na czytanie lektury
z kolei na spacerze odcinek Johnny'ego Staccato (odświeżające) trochę kapania deszczu i prosta pętla, tylko za wcześnie wróciłem
i jeszcze: niepowodzenie z bujakiem przy stole, dziecko się wydostaje, wstaje i staje
ale, zgrabnie gimnastycznie "biegnie" do parapetu, podciąga się obiema rękoma i włazi na oparcie — co potem bywa szkodliwe
i jeszcze wyszykowaliśmy zestaw ubrań dla Jaśka, a kubek kapek jednak nie działa = podłoga mokra
Nikt nie woła (1960)


28 grudnia, poniedziałek

zatę Żono ma

Assignment K (1968)
świetny kontrabas na czołówce
***
hah, jaka cena!
http://www.discogs.com/sell/release/821697?ev=rb
z okazji wysłużenia reszty materiału, ten wydaje mi się teraz najbardziej ciekawy (oczywiście nie aż TAK)
***
mój nienawistny światu nastrój utrzymuje się na dobrym, nieustająco wysokim poziomie, ale ogarniam tyrkę
podstawowe wiadomości zaliczone
zmęczył mnie Shellac (prócz tej wyżej), pojawili się Noah And The Whale oraz Rocket From The Tombs = nieźle
***
miało padać, a prawie nie padało z rana, zrobiłem wszystkie podstawowe zakupy (+ śmieci), książka mi się chyli ku końcowi, zachmurzenie dzisiaj totalne, rozjaśnia się dzień dopiero o 7:50, śniadanie na wypasie, do tego obżarstwo pasztecikami
***
tak puściutko na ulicach, aż się przyjemnie idzie
bez tych debili, którzy wożą swoje dupy i dupy swoich dzieciarów do szkół itp.
***
syn nasz zrobił nam koncert o 3:39
przebudzony, szczęśliwie nie wstałem, to mogłoby mnie zniszczyć
za to "śniłem" i wymyślałem "Bang Bang" w wersji jazz-rockowej w sam raz do teledysku w stylu kryminału (miks "Francuskiego łącznika" i "Pelham 123").
Muzycznie pasuje, to jest dobry pomysł, mam też wizje "scenariusza" i niektórych ujęć. Nagranie zrobi się podczas sesji Where is Jerry. I to było (w końcu) coś, czemu warto poświęcić kilka pustych rozmyślań.
***
Już prawie kończę rok 2015
zatem do koszyczka PORA NA AKTORA:

Brad Pitt

co się go kiedyś oglądało po całości, zgodnie z kolejnością, a potem sobie poszedł z Hollywoodem
przejdź do
59 filmów
25 widziałem (same hity)
może w końcu obejrzałbym sobie przereklamowany
Babel (2006)

Harrison Ford

nie powiem, że nie pod wpływem Star Wars
swego czasu też po kolei, nawet do kina się chodziło
nagle jakoś zdziadział i wypadł, pewnie przez Ally McBeal
62 filmy
31 widziałem
zobaczyć
Hanover Street (1979) — bo John Barry
Force 10 from Navarone (1978) — by przypomnieć sobie wrażenie z dzieciństwa
American Graffiti (1973) — by zaliczyć klasykę
Zabriskie Point (1970) — by ponownie przekonać się, że nudne

***

uogólniając, świąteczny atmosfer to to nie był (jak sobie wpisałem całość za ostatnie dni), za to dzisiejsze leniuchowanie trochę się przydało
***
wróciłem po pizzy (tym razem ona niedojrzała, a ja zmarznięte paluszki) na wro, z parku zniknęła syrenka, ja nie wiem, czy pergole nie były lepsze
wróciliśmy do domu, skąd ja zaraz umknąłem na granie
***
Mich zrobił swojego wzmaka, wygląda bardzo ładnie, gra jak trzeba, chyba za mało go pochwaliliśmy
trochę był hałas (rzadko się ściszamy), granie jakoś tak nam wychodzi, nawet przypomniałem sobie (i Wojtowi) numer Masywu Śnieżnika/ITNON 2, a, i jeszcze udało mi się znaleźć/zerżnąć riff tej nowej piosenki Deerhunter, co była ostatnia na koncercie, z tą myślą sobie wracałem po mrozie do domu (+ przypadkowo wpadłem na początkowy riff "1979")
dość jasno było, dwa piwa zrobiły swoje
w domu Ty do snu, ja zaraz potem, nie było przesadnego urzędowania na kompie
sen bez przerywania


29 grudnia, wtorek

zatę Żono ma

więc budzik mnie wyrwał normalnie, spakowawszy, na 3-stopniowy mróz
uciekł 162 (a była dopiero 7:12 chuju), ale nie zrezygnowałem ze spacerniaka, już odczułem pewną jasność na dworze
książka książka
***
Slint po latach bardzo dobrze
***
Blue Panther (1965)
La mariée était en noir (François Truffaut, 1968)
The Looters (1967)
***
a właśnie, odsłuchałem najnowszą płytę i podoba mi się, ambient! jedyna strata, że nie na winylu
http://myshitinyourcoffee.com/shop/?music,26
http://www.porcys.com/review/scianka-niezwyciezony/
***
PORA NA AKTORA
mnie naszło

Michael Douglas

bo to też "stara szkoła" i oglądanie kinowych hitów tudzież telewizyjnych premier

50 filmów
20 widziałem
będzie zdziwienie (serio?)
zobaczyć
Ant-Man (2015)
A Chorus Line (1985)
The Star Chamber (1983)

***
Quentin ocenia filmy rocznie, więc mam szczęśliwe zadanie zaznaczania wszystkiego czego NIE MUSZĘ obejrzeć.
***
zabierałem się do tego jak lis do jeża, ale część pierwszą budżetowania mam za sobą, potem zrobiłem sobie słuszny odpoczynek przy filmie
***
jest nowość, o 16:30 nie już piekielnie ciemno, jeszcze widzę resztki zachodu, świat (spacerniak) zaczyna wyglądać
będziemy oglądać ruskie dvd z "Kanałem"
wieczór (nagły niedobór glukozy) i wieczorne normalnie, a potem mały oszust, co już tarł oczka tarł, zasnął dopiero po 20:10
gdyby nie ten smoczek co rusz lądujący na podłodze to z zamkniętymi oczami i najbardziej pasującymi szumami Costnera (dobra płyta, już chyba druga) miałbym kompletny odlot i to na trzeźwo
***
co by mi się kostki nie wichrowały na zmrożonych bruzdach sięgnę po zimowe buty, wykorzystam zielone sznurowadła miast tych, co już się wyszczerbiły
jutro próba, spakowany, szykuję się do zaraz końca roku


30 grudnia, środa

zatę Żono ma

łezka się w oku kręci podczas czytania starych recek Porcys, wyszczekane to to, zazdrość jest (spojrzałem na wybór recenzji oraz recenzje poprawione, a to dlatego że przeczytałem o pierwszej płycie Band of Horses, bo pojawiła się na dusty, bo i ta pierwsza zawsze się podobała ["Funeral"], po dzieciństwie czytania o muzyce w "Encyklopedii rocka" [dużo rozczarowań muzycznych potem], i młodzieńczym nadążaniu, wciąż lubię późne U2, tak jak niektórzy nieduże cycki)
i tym sposobem minęło mi poranna ospałość w pomieszczeniu (jakby za mało tlenu po mroźnym spacerniaku)
nie mam drobnych na pączusia, buu
może powetuję sobie drugą parówką
***
Clément Chéroux — Wernakularne. Eseje z historii fotografii
pięknie się zaczęło, temat jest znakomity a fotografie smakowite
i od razu przypomniała mi się jedna
może podłączę w jeden odcinek
***
wieczorem dziecko dostało ataku nieutulonego płaczu, trza było budzić w pełni, więc Mama musiała się ewakuować szybciej (nie ma zabawy na komputerze), a ja do snu niemal bez oglądania
niezły sen (choć sprawiał wrażenie krótkiego) i udało się tę cholerną płytkę zdjąć, tramwaje dzisiaj się wlokły, niemniej bez szkodliwych konsekwencji
świetnie dzisiaj mroziło (-8), wkładki może nie do końca jeszcze się ułożyły, ale buty teraz bardziej pasujące (i mięciutkie)
przedrę się przez dyskografię The Bar Kays i to będzie drugi i ostatni raz w tym życiu
acha, ranny spacerniak już jest niemal jasny = idzie ku dobremu
***
Quentin wystawia siódemki (do wyrwania)
***
i jeszcze znalazłem rok 2014, super
***
Borsalino (Jacques Deray, 1970)
***
lidl się okazał bogaty, a park mroźny, ja zaś najedzony, a ryba odbijała mi się przez 3 godziny
na próbowni mieliśmy sporo dobrego grania (no ja tam się akurat spodziewałem, że gitara gra dobrze), ale czemu nie nowa? kupuj kupuj, i więcej pal
ciekawy prezent pod choinkę dostał Johny
grała Bielizna (i te i tamte rzeczy pamiętam)
Johny przywołał drewutniowego psa starszego od budy — idealnie
Przem wzruszył się Star Wars
okazało się, że Lemmy nie żyje (nie żebym mi było przykro z powodu, że omijają mnie ploteczki) — dokument do obejrzenia
Guns'n'Roses się reaktywują
***
wróciłem, zapakowałem sprzęt do wozu, zebrałem się i siup
a, jeszcze pół świeżej bułki było




środa, 30 grudnia 2015

Tomasz Rogacki — Ekspedycja egipska 1798-1801 (2008)



to jest DZIEŁO, którego nie zdążę w tym roku, a przecież nie można tak bez cytatów, bez komentarzy, bez tych wspaniałości
bo ta książka jest jak zły film, twórcy zasadniczo coś/wszystko/coś wiedzą o kręceniu, ale niechcący wyszło im źle, naprawdę źle
to się nazywa podwójna korzyść z lektury (poprawiłem, ale machnąłem przez "ó"): człowiek spełnił obowiązek, a przy okazji się zabawił



Michel Houellebecq — Uległość (2015)



się rozpisałem, właściwie powinienem umieścić to na swoim blogasku, a nie tutaj
***
cwany Francuzik
***
ach jak pięknie i cwanie te zdania są ułożone, jak to jest trafione, sobie siedzę i z cynicznym uśmieszkiem (wciśnięty między torbę jakiegoś buca a panienkę ze smartem przy świetle 40 watowej żarówki w trzęsącym autobusie ztm) rżę sobie "hje hje kurwa" tudzież mruczę z zachwytu "zajebiście stary, zajebiście"
***
przez chwilę się rozmarzyłem z tymi 4 żonami i seksualnymi igraszkami, jak i myślą, że mężczyzna powinnien mieć mamkę albo służącą i mógł tylko wizytować (pozwalać na wizytowanie) dziecko godzinę dziennie i chwilę zabawy w weekend, a resztę czasu spędzać na innych, poważnych, męskich sprawach
ale zaraz, przecież ja tak mam (no, w weekendy inaczej), więc to nie dziecko jest problemem utrudniającym codzienność, tylko te 10 godzin w tyrce
i wcale nie chodzi o to, że miałbym ją lubić, to zaangażowanie byłoby jeszcze gorsze!
ależ tak, "współczesny model pracy przesiąknięty idelologią zaczerpniętą od Adama Smitha" to prawda, ja osobiście w ogóle nie powinienem pracować!
***
i dalej
po znakomitej i smakowitej rozrywce, bo to taka literatura pop dla inteligencików
żeby tak na serio się brać..., ja wiem, że Literatura, Temat, Odpowiedzialność, Historia, niemniej, wśród tych nieczytających mas, są te jednostki, przepraszam Jednostki, które połykają masy książek (i jeszcze muszą o tym napisać), ale jakie to są książki, wcale nie uważam "nieważne, co czytają, byle by czytali"
***
zatę
pomysł fabularny to może jest i trochę straszny, ale i tak chyba wizja zbyt łaskawa dla przedstawicieli inteligencji (i to prawda, że w Antwerpii nie ma już Belgii)
to przenikanie się głównego bohatera identyfikowanego z autorem jest strasznie fascynujące, co samo w sobie jest zabawą w zabawie, zdolniacha z niego, a i w końcu znakomity pomysł na twórczość
garść wyświechtanych opinii podanych w sensacyjnym sosie i proszę — powieść gotowa
oczywiście, że zawsze można czynić zarzuty (nie głosujmy na Gortata w All Star, bo się nie nadaje, jest tylko wyrobnikiem, nieważne, że polski rodzynek), ale pokażcie mi takiego drugiego cwanego, lekkiego, złośliwego, bezczelnego
a przecież jednocześnie i sztuka i się czyta
***
aż za dużo można się dowiedzieć:
http://krytycznymokiem.blogspot.com/2015/10/ulegosc-michel-houellebecq.html



Książki, czerwiec 2013



taka niespodzianka, zaglądamy do przeszłości, a jednak nowość
wspominałem

Kronos Gombro
Paul Auster, wywiad
Oliver Sacks, o pamięci
Pisarze u wód — słabe
Charles Saatchi, sylwetka, intrygująca
Karpowicz, o książce o psach
Hilary Mantel, wywiad, o trylogii Cromwellowskiej
Stanisława Przybyszewska, sylwetka, wstrząsające
O scjentologii
Verne, sylwetka, współcześnie
o książce chrześcijaństwo v. bogactwo 350-550 r.n.e.
skrót z poradników o WSZYSTKIM
Marek Bieńczyk o fr. intelektualistach Tony Judt, gorzkie, obnażające
Orliński o inwigilacji sieci w książce Białorusina na zachodzie, mit "twitterowej rewolucji"
Robert Walser, Mikrogramy, sylwetka wg Rudnickiego — fascynujące
epoka ekshibicjonizmu w Wlk. Brytanii, przegląd XX wieku, rodzina królewska itp.
 

książki: niewiele do koniecznie, może:
Roberto Saviano, Zerozerozero
Emma Larkin, Spustoszenie
Norman Lewis, Grobowiec w Sewilli
Gellert Tamas, Mężczyzna z laserem
Stefan Kisielewski, Felietony
 

Ewa Kuryluk, wywiad, nieprzekonuje, ale też nie zawstydza



Jean-Pierre Richard — Poezja i głębia /przekł. [z fr.] Tomasz Swoboda (słowo/obraz terytoria, 2008)



"Pozwólmy sobie na odrobinę antropologii".
***
zacznijmy od tego, że książka jest pięknie wydana
buchachachachacha
czyli "kilka miesięcy pracy nie poszło na marne"
nikt już dzisiaj tak nie analizuje twórczości (nikt już dzisiaj nie analizuje), nawet na tych niepotrzebnych studiach tego nie uświadczysz, zbyt odległe, zbyt nienowoczesne, zbyt poza modną/aktualną szkołą
autorzy też tacy niemodni przecież, żeby chociaż spojrzał ktoś na młodego DiCaprio jak się szwenda (eufemizm) z tym wikołakiem z Harry'ego Pottera
przecież nawet mi Nerval kojarzy się z narwalem, a tamten z walerianą
***
zachwycająca jest szczegółowość obserwacji, zaglądanie pod każdy kamień, a także posuwanie się ruchem skoczka sposobem, którego nawet nie usiłowałem zrozumieć, obejmowanie tematami, które nie leżały obok siebie
jakbym płynął ze strumieniem, tu to, tam tamto, lecę, śmigam, przelatuję
kilka porównań mnie rozbawiło, ale już nie pomnę, kiedy to było (rym)
***
posłowie przeczytałem dwa razy, za drugim było łatwiej
pewnie, że wolałbym czytać o Indianie Jonesie, ale mus to mus
tym sposobem na jutro biorę następną, bo jest lekka i mały format, a jutro dużo jeżdżę
***
3 x to samo, a inaczej:

Mchy słoneczne i strzępy lazurów bezcenne
 
Grzybek słońca i w fąflach skrzepnięte lazury
 
Śluz błękitu ze słońca mszystym karbunkułem

***
i powinienem sobie zrobić foto jako matka z dzieckiem
http://dajprzeczytac.blogspot.com/2015/01/poezja-i-gebia-jean-pierre-richard.html
http://szuflada.net/poezja-wydobyta-z-glebi/




wtorek, 29 grudnia 2015

Dorota Masłowska — Więcej niż możesz zjeść. Felietony parakulinarne (2015)



Aż nawet za szybko mi poszło. Bo się mi spodobało. I dobrze, że na kupie w jednym zbiorze. Formuła chwilami wymagała tendencyjności, ale mistrzostwo w składaniu językowych zdań. I jeszcze dodatkowe plusy za maszyny czasu.
I jak kiedyś żachnąłem się na mierny tekst w "Lampie", tak niedługo chyba będę każdorazowym fanem. W jednych zbiorach.

a co tam, dam taki link i taki i taki i jeszcze taki z komentarzami:
http://www.mojeimponderabilia.pl/2015/06/dorota-masowska-wiecej-niz-mozesz-zjesc.html
http://popmoderna.pl/czytajac-wiecej-niz-mozesz-zjesc-maslowskiej/
http://stronaokulturze.pl/2015/04/03/wiecej-niz-mozesz-zjesc-maslowska-na-jeden-gryz/
http://od-deski-do-deski.blogspot.com/2015/02/wiecej-niz-mozesz-zjesc-dorota-masowska.html



Literatura na Świecie — nr 5-6/2015



KAWAFIS

uogólniając, najlepiej wypada czytanie "biograficzne", jeszcze lepiej, kiedy twórca jest gejem, a później okazuje się, że był bi
same wiersze, owszem, szlachetne historycznie, delikatne uczuciowo
lepsze okoliczności miejsca

Konstandinos Kawafis: Z wierszy drukowanych (I)

Jane Lagoudis Pinchin: Jeszcze ciągle Aleksandria
Aleksandria historycznie — świetne

Marina Risva: O tożsamości narodowej Greka żyjącego poza Grecją
Grecy na obczyźnie — także

Konstandinos Kawafis: Z wierszy drukowanych (II)

Edmund Keeley: Aleksandria Kawafisa
Aleksandria starożytnie + kapitalne foto z początku XX wieku, lektura ironiczna, długi tekst

Konstandinos Kawafis: Z wierszy drukowanych (III)

Gregory Jusdanis: Poetyka Kawafisa. Tekstualność, erotyzm, historia
publiczność, dystrybucja (nader niezwykła), materia języka, strategie

Alexander Nehamas: Świat sztuki u Kawafisa
sztuka v. rzeczywistość

Konstandinos Kawafis: Z wierszy drukowanych (IV)

D. J. Enright: Dwa szkice o Kawafisie
osobista, czytelna rozprawa

Durs Grünbein: Ciało, pamiętaj
króciutkie

Dominique Grandmont: Iliada zapomnianych
krótka impresja

Konstandinos Kawafis: Z wierszy niedrukowanych i odrzuconych

i w sumie żałuję, że przypisów do wierszy nie przeczytałem wcześniej

Jorgos Seferis: Z Dziennika
Jorgos Seferis: Itaka Kawafisa
Jorgos Seferis: Żywy jak iskra Sydończyk

seferis x 3
z czego z dziennika udane oraz ostatnie bardzo żywiołowe

Janis Psicharis / D. P. Tangopulos / Petros Wlastos: Trzy głosy współczesnych
szalenie zabawne z perspektywy

Piotr Sommer: I co się tak wtrąca? (dopiski do Kawafisa)
przegadane i przekoncypowane (co akurat mi się podobało)

Ankieta redakcyjna: Dlaczego czytam (nie czytam) Kawafisa?
ot, ciekawostka przyrodnicza (+ nazwiska)

noty o autorach nie zaskoczyły

Jerzy Jarniewicz: Okładki alegorii
o okładce książki Coetze — fajna analiza, aż nie wiem czy prawda to czy fałsz (książka) (nie przeczytam)

Adam Lipszyc: Ostatnie wygnanie
o historiografii żydowskiej (książka)

Ewa Rudnicka: Odbity od Humboldta
Szpet, UG 2013, po co to komu, ano doktorantom, brawo

Joanna Orska: Za co lubimy Marjorie Perloff?
Perloff, nie znam, nie poznam
oba ostatnie czytało się ciężko, więc po łebkach, bom nie był nainteresowany zawiłościami, nba!




poniedziałek, 28 grudnia 2015

Olga Tokarczuk — Księgi Jakubowe albo Wielka podroż przez siedem granic, pięć języków i trzy duże religie, nie licząc tych małych (2014)



ps. mam wrażenie, że już to było

po którymś wywiadzie podchodziłem sceptycznie, ale to epicka powieść jest
aczkolwiek wrażenie, że żyjemy w świecie trylogii Sienkiewiczowskiej gdzieś tam się pojawia, może chodzi o ten kontusze (żupany?)
ok. 600 strony zaczyna mi się rozwlekać ta historia Jakubowa
i następnego dnia czytania doszedłem dlaczego: jak już się człowiek ogarnął ze stylem, postaciami, trybem rozważań religijnych, okazuje się, że postacie "się powtarzają", czyli widzę ich wciąż w podobnych okolicznościach/czynnościach, ale fabuła strasznie zwolniła
w przedostatnim fragmencie fabularnie byłem zniesmaczony rozrzutnością i marnotrastwem pieniędzy (jestem z tych oszczędnych, mógłbym wyliczać) oraz toksyczność i miałkość relacji ojciec–córka uderzała w moje struny czytelnika
końcówka jest już z tych kojących — wszyscy są starzy
potem zostały już jeno wyliczenia i łagodny zjazd
mam wrażenie, że posłowia i wyjaśnienia same z siebie w swej skromności starają się obniżać wielkość dzieła, które jednak duże jest, choć bardziej przez ogrom pracy (historycznej) niż błysk geniuszu

ble ble ble, śja nie wiem, po co to zapodaję (poniżej), Matt Helm był sprawniej scharakteryzowany, ale przecież w końcu też "interesuję się literaturą, muzyką rockową i jej historią oraz troszeczkę muzyką filmową — głównie tą z wykorzystaniem orkiestry symfonicznej":

http://culture.pl/pl/dzielo/olga-tokarczuk-ksiegi-jakubowe
http://wyborcza.pl/1,75475,16835955,_Ksiegi_Jakubowe___czyli_dwiescie_lat_samotnosci_.html?disableRedirects=true
http://krytycznymokiem.blogspot.com/2014/10/ksiegi-jakubowe-olga-tokarczuk.html
http://zielonomi939.blogspot.com/2014/11/tajemnica-ta-jest-tak-potezna-ze.html

tu bym się popastwił (bo ta książka nie jest śliska):
http://szczere-recenzje.pl/olga-tokarczuk-ksiegi-jakubowe/2966/


ps2. ładne 1444

środa, 23 grudnia 2015

xls_25



Frank Sinatra, Tom Jobin y Ella Fitzgerald (1967)
avi, 56 min, miks różnych występów tv, bardzo miłe — 8

Jazz Icons — John Coltrane — Live in '60, '61 & '65
avi, 34 + 23 + 39 min (96), dużo saksofonowego pitu, ale on ma świetne brzmienie saksu, które mi nie przeszkadza, jest takie gładkie! oraz klarnet (?) — saksofon sopranowy głąbie! świetne tła z pianinem; na trzecim koncercie zajebiście widać, jak muzycy PARUJĄ!! się nagrzali chłopaki — 6

Jazz Icons — Dexter Gordon — Live in '63 & '64
avi, 32 + 36 min, za dużo saksofonowego pitu, ale i tak przyjaźniejsze niż Sonny, biały leworęczny perkusista, pierwszy występ w klubie, drugi na scenie "otwartej" — 5

Jazz Icons — Louis Armstrong — Live in '59
avi, 53 min, są piosenki, jest dixie-jazz, jest solo na perkusji, jest świetny nastrój Louisa — 5

Jazz Icons — Thelonious Monk — Live in '66
avi, 61 min, kolo na perksuji robi solo miotełkami, mając do dyspozycji tylko stopę, werbel, hi-hat i ride; nie ma tu nic drażniącego, prócz tego, że to strasznie nudzi — 4

Jazz Icons — Wes Montgomery — Live in '65
avi, 78 min, różne sceny i występy tv, miłe i delikatne, ale zupełnie nudne, najciekawsze są dystkusje z białym pianistą (pierwsze fragmenty) — 4



wtorek, 22 grudnia 2015

xls_24



Jazz Icons — Count Basie Live in '62
avi, 56 min, CAAAAŁAAA swingująca orkiestra! Świetni instrumentaliści, ciekawe, czy oni grali 007, są takie patenty, a płyta tak zjechana, aż szkoda igły
7

Jazz Icons
Chet Baker Live '64 & '79
avi, 32 + 39 min, dobre swingowanie, pierwsza część wygląda bardziej "francusko" niż amerykańsko (= biali, w swetrach i palą papierosy), uduchowiony Chet bez zęba na przedzie nawet śpiewa balladę (http://fundacja-karpowicz.org/utrata-zeba-w-przednim-odcinku/), ba napisy są po fr; wywiad ze zniszczonym brzydalem, drugi koncert na dużej scenie (auli), nieładny kolor, gorszy dźwięk, bez perkusji, z wibrafonem, nr tylko na trąbkę i ambientowy wibrafon jest bardzo ok
7

Jazz Icons
Charles Mingus Live in '64
avi, 120 min, jest drive, jest humor, rozbujali się, przy 1:30 wchodzą oldschooloowe napisy
6

Jazz Icons
Dave Brubeck Live In '64 & '66
avi, 32 + 35 min, perkusista biały, w okularach, nie szczupły, a jak ładnie wywija, drugi na większej scenie, też jakby aula, są standardy w obu, miłe granie
6

Jazz Icons
Ella Fitzgerald Live In 57' & 63'
avi, 34 + 22 min, są przeboje, jest solo na gitarze, jest wielka scena teatralna, jest słaba jakość nagrania, ale buja; drugie jakby w studio tv, ze scenografią
6

Jazz Icons
Art Blakey & the Jazz Messengers — Live in '58
avi, 54 min, vel Abdullah Ibn Buhaina, energiczny jest ten chłopak na podwyższeniu, ma humor i charyzmę, zwykły swing/jazz, numer na perkusjonaliach najlepszy
—  5



xls_23



Sonny Rollins — Live in '65 & '68 Denmark
"prawdziwe" dvd, chyba nawet sam je nagrywałem, oczywiście menu z nero czy jakiegoś tam (bo mi nie wyszło); 54 + 32 min — Murzyn na perkusji jest najlepszy, ale zasadniczo to wiele pitu pitu na saksie z towarzyszeniem sekcji



xls_22



68 folderów

Bert Kaempfert x 32

najlepszy:
Bert Kaempfert — That Latin Feeling (1964)
Bert w wersji latino, pasuje, nie psuje, jeden z lepszych

1
Chanson Sigeru
#1 dad (2009)
"brzmi jak ścieżka dźwiękowa do poronionych japońskich kreskówek" (http://www.screenagers.pl/index.php?service=albums&action=show&id=1673)

Conny Vandenbos
Van Dichtbij (1975)
Eyes and arms of smoke
A Religion Of Broken Bones (2005)

2 x 2
10 x 3
17 x 4
19 x 5

6
Bert Kaempfert
Blue Midnight (1964)
Bert Kaempfert
Bye Bye Blues (1965)
Bert Kaempfert
Great Orchestras Of The World (2007) (1965068)
Bert Kaempfert
Happy Wonderland  (2007)
Bert Kaempfert
Happy Wonderland 2 (The Happy Wonderland of Bert Kaempfert - 1966)
Bert Kaempfert
Live in London (1974)
Deerhunter
Rainwater Cassette Exchange (2009) EP
Doves
Kingdom Of Rust (2009)
Eric Burdon & The Animals
Every One Of Us (1968)
Estrada Nagrania
Fonoteka 1 (2007)

7
Bert Kaempfert
That Latin Feeling (1964)
David Axelrod
Song Of Innocence (1968)
Estrada Nagrania
Fonoteka 2 (2008) (Wiatraki - Fistaszki)
Estrada Nagrania
Fonoteka 3 (2008)
Eumir Deodato
Deodato 2 (1973)
Fink
Sort Of Revolution (2009)

10
Franck Pourcel
Plays James Bond Themes (1973)



poniedziałek, 21 grudnia 2015

19.09.2015



Rejs. W cenie.
(patrzaj, jaka pogoda we wrz.)

 
 
 
 
 



czwartek, 17 grudnia 2015

środa, 16 grudnia 2015

26.09.2015



trocheśmy z Jerzy przesadzili, ale było bosko