czwartek, 27 listopada 2014

Odcinek z niespodziewaną dostawą



14 października, wtorek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca mamy nowy, wazowy, wystrój wnętrza.

Dorobek moich dwóch tygodni ciężkiej pracy:
Baby Bird (+ kawałek The Orb) — dawny i zupełnie już nieznany artysta, z przebojami, głos Bono, jeden numer z rave'owym "The End" czy innym "When the music over". Bardzo dobre, kto dziś o tym pamięta? (podobnie jak o POLAR). Złota kaseta maxell. Osłuchane niegdyś mocno.
***
Placebo — Black Market Music — to jednak już ścierwo jest. Przebój się trafił, ale wszystko takie naciągane. A wiem, że kiedyś mi się podobało. Ale to musiało tyczyć debiutu.
***
Fred Frith + Pan Kifared. Jedno męczące i słabe, drugie weselsze, a nawet zabawne. Nie wiem które było które. Ale jeden numer nawet znałem.
***
Raz, dwa, trzy — cztery — odfajkowane.


***
Varius Manx — Ego
muzyka straszna, słowa okropne, co najmniej zabawne wobec osobowości Kasi Stankiewicz, która nie powstrzymała się przed niedawnym emocjonalnym coming autem.
***
Lady Pank
Koncertowa już słychać, że Panasewicz przepił głos, nie wiem skąd wzięli metalową sekcję rytmiczną, ale polskie Police to już nie jest. Było minęło.
***
Drugi raz Freddie oraz Caballe
raz wystarczyło.
***
Proletariat
IV. Wiadomo, trochę wciórne i wstydliwe, ale muzycznie pozostał pewien swojski oldschool. Starali się. Hej naprzód marsz. I oni trochę poszli.
***
Rapeman
Two Nuns and a Pack Muee ciężko mi słuchać niektórych ostatnich rzeczy Shellac, a co dopiero tamten jazgot i ryczące soprany. Konwalie, ale nie wracajmy.
***
Pixies
Sufer Rosa & Come on Pilgrim szybko minęło, troszkę bolało. Wolimy miękkość Breeders.
***
Jimi Hendrix
Band of Gypsys & All the Hits na pamięć. Nie wiem, czy potrzebowałbym teraz w wersji winylowej, w końcu hippie mi minęło. Musiałbym przyjrzeć się poważniej "Electric Ladyland".
***
Dżem
Wehikuł czasu 1,2,4. nie wiem, gdzie 3. Sympatyczny ten koncert, kawałki wzruszające, tak jak nie cierpię Dżemu nie mogę ukryć, że znam te numery aż za dobrze. Trudno, co zrobić.
***
Ramones
Halfway to Sanity śmignęło, nawet nie zauważyłem. No ale zawsze wolałem Sex Pistols.
***
Dżem
Absolutely Live wychodzi na to, że nie pamiętam.
***
Dead Can Dance
czarna okładka, podpisał się Romanek w 1995. Muzycznie do strawienia, aczkolwiek zbyt po całości pojechali tym dulcymerem.
***
Ministry
KEAgamaHXzeta (?) znane, lubiane, nawet wciąż nowoczesne, jak na dzisiejsze czasy. Ba, "przeboje" dwa z tego były.
***
Pearl Jam
Vs + Yield gdzieś się nawet szwendały oryginalne kasety. Niestety zbyt dobrze znam, ale teraz, kiedy lubię rocka, czasem się przydaje.
***
Michał Żebrowski
Lubię, kiedy kobieta cóż za kuriozum.
***
Pink Floyd
Atom Heart Mother kiedyś podjarka, dzisiaj zbyt wydumane. Chyba jednak najbardziej lubię okładkę.
***
King Crimson
In the Wake of Poseidon już druga taka, jedna zostaje.
***
Cat Stevens
Greatest Hits bardzo milusie, zupełnie niewspółczesne.
***
Rodan & Big'N
szacowne. Nawet przez chwilę wahałem się z tym Rodanem, ale to tylko ten jeden numer. Stawiam na Hoover.
***
Metallica
Metallica niestety też znam.
***
Queen
Innuendo druga kaseta = podwójne nieszczęście.
***
Roger Waters
Amused to Death (part 1) nie dał pograć, bo się mie/mulił.
***
Lady Pank
Łowcy głów to dlatego kiedyś byli porządni pisarze tekstów = fachowcy. A tak... "pada deszcz".
***
Dżem
The singles właśnie to, single im wychodziły, płyty nie do końca.
***
o.n.a.
modlishka no nie wiem, co powiedzieć. Albo sięgnąć do lokalnych historii, że to "obok nas" wyłowili diament z sali prób albo rzec, że dzisiejsza pogoń za wizualnością jest czasem słuszna.
***
Wybrałem się na krótkie spodnie, a tu pada. Ale rano 14 stopni.
Trochę odżyłem w końcu. To pewnie ta pomocna dłoń.
***
James Horner
Star Trek 2 The Wrath of Khan (1982) — miło mnie rozczarowało, takie space-sf w muzyce + jeden dobry temat. Dobrze się tego słucha.
***
158. Again For The Win
Bonus Deluxe Version Pop punk with a piano. Sounds like a mess. D-
(a wyjątkowo taki spokojny roczek się przyda na dzisiaj)
***
132. Sounds Like Violence
With Blood On My Hands Already tired of this band’s dancey thing. C-
(a mnie z tym bardzo sympatycznie, taki "nowoczesny garaż" to jest, bardzo do słuchania, popowa energia)(I bardzo podobają mi się brzmienia, jakie stworzyli)(a bo to z 2007 roku jest)
***
I ten deszcz mi popsuł trochę atmosfer, ciut zmokłem, ale kolory piękne. Ta komunikacja na Stogi straszna.
I, co nie zdarza mi się w ogóle, przegadałem 1,5 godziny. Nawet nie przerzucałem makulatury. Spodnie będą skracane. I przyszedł graal. (a ja tę igłę mam do poprawki!).
Co więcej: nie jest czarny, ale plamisty. Szał, szał.
***
Aż zawiozłem do domu i pokazałem. A tam dziki pod lampą se szamały.
Nie mogłem sobie przypomnieć tej zupy na zakwasie i pakujemy żarówki na jutro. Tamci uratowali remis na 2-2, więc nie będzie euforii w narodzie.

Pau Gasol — preseason, a w tle Psze Państwa! (i nie rodzynek)

15 października, środa

Odcinek z deszczową próbą

My drogi i Miłościwie Nam Panująca kolacją i watachą.

Ładnie i uroczyście dzisiaj nad jesiennym stawem/parkiem. Rześko. Jasno. Świeżo.
Książkę kończę sobie powoli i ze smakiem.
***
115. Clair De Lune
Assisted Living Slightly less clowny, but still pretty clowny. C
(nic ciekawego)
***
67. Track A Tiger
We Moved Like Ghosts I like this a lot more than the other one I reviewed. The strings and drums back the vocals nicely. B-
(Low, Yo La Tengo and Iron & Wine = podobne, i bardzo dobrze)
***
Acha, tymczasem trafił się cymesik, więc chciałem się przypodobać Wojtowi (igła igła), zatem będzie i "Adore" i "Fake Can Be Just As Good". Dobry zakup. Czekam na potwierdzenie.
***
Przez chwilę nie, ale chyba już się rozpoczęła pora roku, w której przez pół roku pada.
***
Afera żarówkowa, przerzucanie się trzema kasetami. Postępów oczywiście nie robimy.
"Miał raka wszystkiego".
Za to są nosidełka i zabawki — znakomicie.
Późny wieczór na przepakowaniu się zupełnie rozszedł.




środa, 26 listopada 2014

Dzień, w którym zakończyłem szafę



12 października, niedziela

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wreszcie odetchnęliśmy z ulgą.

Wstawanie na ciężko.
Zrobiłaś grzanki.
Stanąłem przed OSTATECZNYM WYZWANIEM.
Zajęło mi to pół dnia i trochę nerwów (te kołki), ale szafa trzymie. Potem już tylko półki, wieszaki, otwieracze, kosze i gotowe.
Łatwizna. Buchachacha.
Po obiedzie poszliśmy na ogród. Zgarnąłem wiele liści (mam "nowe" worki. Z ikei). 
Piękna zieleń tej trawy. Rośnie, rośnie.


Zadowolenie również.
Jak porządny robol posprzątałem po sobie, naczynia zmyte, pliki przygotowane, kobyłka u płota.
Na dwa piwa i orzeszki świetnie się bawiłem przy diamentach. Zasłużone.



13 października, poniedziałek

Odcinek z wygraną!

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wygrywamy, i to nie po raz pierwszy! Yei, yei, yei!

Nocne sikanie, a potem niespanie.

To przynajmniej podgodniłem z miksem. Już wczoraj wieczorem wiedziałem, że stopę i werbel machnąłem dobrze. Teraz poszło z podstawowymi gitarami oraz dopasowaniem basu.

Są ciut za głośno wobec, ale po prasowaniu dr powinno się to wymieszać. Pst. Wyrównać. I podobają mi się głośności wokali, więc z lenistwa (i strachu) może bym nie robił EQ?
***
Przemarzłem, ale przeszedłem się, mimo chłodu, rześko. Jesiennie, nieco mgielnie. Kupiłem "Przegląd sportowy". Okładka, jak niegdyś "Marca" robiła = rozkładówka. Na pamiątkę.
***
Dzisiaj trzeba będzie na dwie kawy. Już to czuję.
***
Rzucili nowe płyty rockowe na dusty, ale nie są w kolejce. Przypomnieć sobie mogę o ich istnieniu.

Camber — Anyway, I've Been There
***
"Uwielbiała chodzić do kina, teatru i opery. Pani Krysia była wielką miłośniczką kapusty kiszonej".
***
Jerry Goldsmith — Shock Treatment & Fate Is The Hunter (1964) — ciężkie, mało przebojowe. Ciekawe, ale nie mam teraz siły na to.
***
Tymczasem zaliczyłem wygraną!
Ale wszystkie jesteśmy fartonsy! ! !
***
Lalo Schifrin — Enter The Dragon (1973) — pełny filmowy ost jest lepszy niż pierwotna płyta (i to co mam na kasecie). Świetnie się dzisiaj tego słucha.
***
Było dzisiaj ze zmiennym szczęściem wieczorem. Po stronie minusów napiszemy urwane uszko od igły (Wojt ratuj) oraz bieganiem po 6 aptekach z wynikiem zerowym, pocieszymy się znowu nagrodą, skręconym łóżeczkiem oraz faktem, że mały pokój już wygląda. No, kiedyś też wyglądał, ale teraz jest biały, ale ma też kolory, a ta wielka biała świnia, która sprawiła tyle zmartwień stoi jak chuj (ale czyj chuj kochanie?). Kasety spisane, zrobiłaś ciasto, resztą zajmiemy się później. Jest spokojny wieczór, jest ciepło, grzeje mi nawet w uszy, bo oglądasz masterszefa.


I kiedy już Wojt się zdecydował na "Adore" (jest okazja), to mi naprawdę nic się nie chce z dusty. Nawet Piero. Zbieram na "Microcastle". Takie czasy.





wtorek, 25 listopada 2014

Odcinek z porażką w kwestii kołków szafowych


oczywiście nie jest tak wystrzałowo

9 października, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca ogarniamy drobne sprawunki na przyszłość.

Wciąż 14 rano = extra.
Houellebecq rano = extra.
Murzyn zrzucił kasety — wysłuchane.
***
27. Lock and Key — No Fate — Kind of out of place on this label, but still a solid punk band. Think Hot Water Music and the Ataris. B+
(ot punk)
139. Sounds Like Violence / Desert City Soundtrack / Settlefish — Worth it for “January’s Loss” alone. C-
(przeleciało)
135. Clair De Lune — Marionettes — Circusy, jazzy emo. Not sure how much I like the combination of those three things. C-
(przeleciało)
7. Lock & Key — Pull Up The Floorboards — If Far made driving music. A
(pominąłem, emo-punk)
***
Desert City Soundtrack — Perfect Addiction (2005) — łagodne, przyjemne, do słuchania. Zaskoczyli mnie. Czy ja już pisałem: Sebadoh?
***
133. Burns Out Bright — Save Yourself a Lifetime — Very self-aware MySpace emo. C-
(słucham słucham bez uwagi)
***
Zmęczenie (i rozdrażnienie) dało o sobie znać.
Ale trawa wygląda jak szczecina = wzmacnia się.
I jak już chciałem przykręcić tę szafę, to okazało się, że 2 cm w ścianie to o wiele za mało na jej ciężar. Wojt ratuj!
Szklarz/akumulator/lokata/bliska/ubranka/inne sprawy/igła do adapteru.
Miast cieszyć się przedweekendem zamartwiałem się.
W końcu ogarnąłem się. Dokończyłem kawałek, jest energiczniej.
Nie było co zwlekać, obejrzeliśmy przedostatni — ależ dramaty.



10 października, piątek

Odcinek z odrobiną kuttury

My drogi i Miłościwie Nam Panująca już drugi raz w tym tygodniu.

Jeszcze cieplej, ale ja ubrany grubiej.
Chyba na jednej książce tego autora się nie skończy.
Narysowała nam się piękna jesień w przyrodzie.
Od wczoraj (przy "robocie") Myslovitz z trójki. To, że tylko wczesne nagrania i kilka późniejszych miało swoją jakość rockową, to ewidencjonalne, z pozostałymi musieli się puszczać do polskiego radia, stąd miękko i nieprawdziwie. Ale uderzyło mnie zupełnie co innego: Rojek jest kiepskim wokalistą, a jego maniera jest ciężka do zniesienia. Aż dziw, że nikt tego mu nie wyprostował. Teksty pominę.
***
Do tyrki.
***
Akt równoległy — taka farsa z bieganiem i trzaskaniem drzwiami.
***
Po powrocie chyba zakończyliśmy drugi sezon (Sund). Odcinek i zakończenie jednak rozczarowało.


11 października, sobota

Odcinek z 2-0

My drogi i Miłościwie Nam Panująca malujemy i inne.

placki!

wstajemy pogodnie, z wykopem
wyśniadaniony idę przez jesienny las (pięknie)
niektóre blue-raye u Wojta odpala, inne nie
ale wiertara jest, mały spacer, ja do boju
boże jak ona pięknie boruje, i hałas jakby mniejszy


kołki wchodzą pięknie, ale wymagają zagipsowania = przesuwamy imprezę na jutro
z przeciskaniem się opcjami zostajesz kierownikiem artystycznym, a ja wymasowałem gąbką błękitne chmurki — miodzio
po wspaniałym obżarstwie plackami ziemniaczanymi (Ty)
uruchamiamy sokowirówkę, która wygląda jak stary magnetofon kasetowy
ale szybko chodzi! ale jest bezstartna! ale pyszne soki! (gruszka, jabłko, winogrono)
acha, zupełnie zapomniane, ale dotarły do nas zgrzewki za coś tam, więc 6 x 4 do podziału z Wojtem — bardzo pozytywne zaskoczenie! dziękujemy
dokonaliśmy przeglądu swoich wojsk: są i rożki i poddupniki i rzeczy nienazwane
wykonaliśmy wysiłek i zmieściliśmy cały wózek, składając tylko jedno siedzisko = sukces = damy radę
licząc na darmowe rzeczy poszliśmy z wizytą na godzinkę
skończyło się na całym meczu, dwóch piwach, dwóch michach czipsów i ogólnie dobrym znakomitym humorze
ale nie cieszyłem się ani nie miałem przeżycia jak z Portugalią
The Larch




poniedziałek, 24 listopada 2014

Odcinek z oratorium i rautem



6 października, poniedziałek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca mieliśmy świetne wyjście na obżarstwo.

Ledwo wstałem.
3 stopnie dzisiaj, dało popalić na spacerze. Ale widoki godne.
Mgły (i porosty).
***
W domu nawał, tutaj nawał. Simon & Garfunkel — Bridge Over Troubled Water (1970) postarali się. Przebój niemal w przebój.
***
Na wro przez godzinę ponadrabiałem trochę zaległości z gazet, które otrzymamy. Jedziemy na wyspę.
Oratorium „Quo vadis” Feliksa Nowowiejskiego — w sumie warto było. Były ciarki na początku i "widzieliśmy" napisy jak z hollywoodzkiej superprodukcji w technikolorze. Wielość instrumentów, przynudzający soliści i falujący chór. Dwa ha epickiej muzyki. Ciut za długo i zbyt wiele powtórzeń niewybitnego przecież tematu, ale daliśmy radę.
Muzyka popularna, która potem święciła tryumfy w kinie właśnie — takie mam wrażenie.
***
A potem RAUT!
Z początku nie mogliśmy się dopchać, ale wystarczyło zaczekać i potem już można było nażreć się do syta. Syndrom biedaka. (że też nie mieliśmy ze sobą pudełek!). Zatem dania główne: karkówka w sosie gruszkowym, polędwiczki w sosie śliwkowym, łosoś ze szpinakiem, mnóstwo przystawek, następnie pyszne, przepięknie wyglądające pomysłowe desery, babeczki, dużo wina czerwonego i białe do smaku, sok pomarańczowy, kiedy już objadłem się wystarczająco, to znaleźliśmy raki i jeszcze wciągnęliśmy 3. Taki cymes. Prawdziwy owoc jeziora. Mało mięsa :)
***
Objedzeni późno w domu do snu.
Ciężko się spało, wciąż ciepło.


7 października, wtorek

Odcinek z potwierdzeniem (kurczakowym również)

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zaopatrzyliśmy się w multum żarcia.

Wstawanie dzisiaj lepiej, choć słońca nie widać. Też było przewalanie w nocy z gorąca. A wino pyrka.
***
The World is a Beautiful Place & I am No Longer Afraid to Die — to mnie nie do końca przekonują (dużo ich tam na foto), ale
The Hotelier
tak, chyba nawet słuchałem ich troszku. Z kolei
Rozwell Kid
ma dość ciekawe krystaliczne brzmienie, może poszukam tego bardziej.
Ten spil całkiem fajoski, właśnie na taki wyraz:
http://rozwellkid.bandcamp.com/
(Sebadoh, Weezer, takie rzeczy starawe a miłe)
***
http://nocoastbandcamp.bandcamp.com/
nie wiem, co mam sądzić, Sting zmieszany z Ianem Andersonem grający pop'n'rock. No ale, są z Kokomo, Indiana.
***
42. Surrounded — Safety in Numbers — Northern European post-rock. Pretty good. B
(eee, smęty, ale nie takie jak potrzeba)
***
113. Sounds Like Violence — The Pistol — Band from Sweden that sounds like International Noise Conspiracy with feelings. C
(ależ strasznie za mocno krzyczą, ale kryształki w gitarach całkiem fajne, muzycznie też nienajgorzej).
***
Pojechałem jednak po te większe śruby, bywalec liroya.
Przy okazji wtorku promo kubełek (+ frytki). Po drodze woda i ziemniaki. Przygotowałaś nam obiad na jutro z pełnym zestawem.
Jemy, wiercę x 6. Straszny hałas, aż nie mam siły. W ścianie są kamienie zamiast pustaków — nie da się 10 na 6 cm. Czyli modyfikacja na krótkie wkręty i obcięte kołki. Zagipsowane zaczeka do jutra. Szafa i tak się nie gibnie.
Następnie zmywanie full-komplet, wcześniejsze obmywanie i do pracy na godzinę, Dzisiaj sprawnie, akustyki i bas ładnie się komponują. Nie wiem, czy nie przesadziłem z pogłosem na wokal, bo z reguły nie lubię.
Śpimy, ciepło.


8 października, środa

Odcinek z murzynem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca obficie najedzeni pyszną rybą mieliśmy czas na wieczorny odcinek po dawno niewidzianej próbie.

Tknęło mnie z rana i dokupiłem sobie sieciówkę. Czyli kawałek na gapę. Teraz poczułem strach.
***
Książka skończona. Horror. Straszny horror i w przeciwieństwie do prawdziwych horrorów tutaj nie ma oczyszczenia i powrotu do spokojnej normalności.
No to sięgnąłem po:
Michel Houellebecq — Mapa i terytorium (2011).
Jest dowcip, może natrętny czasem, ale ja to strasznie lubię, jest szybki a cwany opis, wartkie to to i atrakcyjne. Pewnie efekciarstwo zamierzone, kupuję to.
***
Nagle z rana doszło nam 14 stopni = krótkie es.
***
70. Desert City Soundtrack — Funeral Car — Really interesting piano and drum work. Rainy day music. B-
(z początku myślałem, że rzygnę tym pianinem, ale potem okazało się, że świetnie łupią na perkusji i jest trochę wrzasków, zrobiło się energicznie)
***
136. Burns Out Bright — Distance and Darkness — Sounds like every band in my local scene circa 2004. C-
(wsteczniactwo takie)
***
Lidl Lidl Lidl, wszystko pięknie. Niesłonecznie, ale widziałem kawałek parku.
Oczywiście więcej gadaliśmy niż graliśmy, a ponieważ nasz lider choruje, to wymyślaliśmy jakieś bzdury instrumentalnie.
Oczywiście, że było bardzo fajnie.
true-detective-poster
Porządny powrót do domu i znowu szalejemy z odcinkiem.



piątek, 21 listopada 2014

Odcinek z tapetą kolor



3 października, piątek

Odcinek z zebraniem działkowców 3

My drogi i Miłościwie Nam Panująca w przededniu.

Zmarzłem jak pies, bo znowu kołdra uciekła na drugą stronę. Rankiem są piękne różowe wschody słońca. Już dzisiaj za zimno na krótkie, ale za to pięknie paruje woda, trawa i strumyk. Jest ładnie. Potem mi się nastrój struł. Ale palmy zaliczone.
***
106. Brandtson — Fallen Star Collection (1999) — Started off well, but didn’t do much after that. C
(perkusja cienka jak pierdziawka, ja takie robię, wokal z tych, którym bozia nie dali, i wynika z tego, że każdy taki zespół musi mieć koledżowo-punkowy numer, jakie rozpropagowali Green Day)
***
49. Pop Unknown — If Arsenic Fails, Try Algebra (1999) — The best Pop Unknown release. B
(ten zespół mnie nie przekonuje, ale nie razi na uszy, no i ładny tytuł)
***
The Crownhate Ruin — Until The Eagle Grins (1996) — taki mały głośny przerywnik.
***
47. Dead Red Sea — Birds (2001) — Weird jazzy band. Try to imagine Minus The Bear if they didn’t have technical guitars. B
(jakoś niejakościowo i trochę rozwlekają, czasem trochą taka Anahata, chwilami sporo romana)
***
108. Red Animal War — Breaking In An Angel (2001) — Small Brown Bike fans might like it. C
(bardzo miłe klarowne brzmienie i technicznie cacy, wokal do zniesienia, nieźle piosenkarsko, i jest przebój! tylko płyta się dłuży)
***
Z rozpędu:
Red Animal War — Seven Year War (2006) — ale tylko w przeglądzie.
***
Piśmiennictwo dało mi dzisiaj w kość. Będzie hamburger i spacerowanie.
W takiej sytuacji można chyba nawet polubić Alberto Sordiego.
***
Ha, nie było burgierów!
To wziąłem kiełbasę i bagietkę.
Musiałem co prawda szybko się sprawić, ale nie spodziewałem się takiego survivalu. Grunt, że słońce i pogoda dopisali. Było się wspiąć i już widoki. Ciepłe żółtawe słońce, stare jabłonie, dzikie róże, rozrost jeżyn.
Trochę ślizgania po zgniłych jabłkach na zboczu, a potem się zaczęło!
Wszystko zarosło. WSZYSTKO. Zatem nie miałem czasu na romana i swobodne przejście z muzyką, tylko walczyłem o życie a golenie wyrywały się z chaszczy.
Dawny poligon już niemal jest nie do przejścia (gdzie ta młodzież, która powinna tu hasać i deptać krzaki), gdybym nie znał wcześniej, nie odkryłbym skrytych przejść. W baraku przy Starogardzkiej już nie mieszka ludność: zabili dechami/pustakami. Wciąż pozostaje ukryte siedlisko z francuskich horrorów gore.
Na górze, tam gdzie niegdyś pola, teraz już tylko łąki, drogi nieprzejezdne, a ścieżki zarośnięte. Wobec możliwości skoku ze skarpy musiałem powrócić i wejść w las: stara lodówka wciąż tam była. Następnie wysokie szuwary do przejścia — w tym terminie bez podmoknięć. Trochę wyższe ode mnie, jakieś 2,20. Przedarłem się, wdrapałem na górę i już byłem tak zasapany, że całe piwo na to poszło. No to wracam do domu. Chwila relaksu, pozdrowienia od działkowców, oglądamy odcinek.
No, w sumie było czadowo!


4 października, sobota

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zabawiamy się w pracowanie.

Początek poszedł bardzo dobrze.
Śniadanie, wstawanie, klej, tapeta.
Jest i siedzi i ładnie wygląda.
Było ręczne strzyżenie owiec i swobodnym leszczem zająłem się wielką szafą. I wcale nie było tak łatwo jak z tymi regałowymi.
Chyba w środku dnia jakiś chill.
Oczywiście stare kasety, aż zastał nas wieczór, ale dwa skrzydełka już stoją na biało.
Pierwsza część filmu (Ty pracujesz).
 

5 października, niedziela

Odcinek z meblami w chuj

My drogi i Miłościwie Nam Panująca borykamy się z trudnościami technicznymi na poważnie.

Początek poszedł bardzo dobrze.
Śniadanie, wstawanie, klej, tak, w sumie klej też był.
Potem było gorzej.
Co prawda był jeszcze z rana chill, Ty odwiedzałaś, ja powtórnie na rowerze do naszego nowego ulubionego sklepu (leroy).
Wykupili mi Alt-J.
Prócz tego nawiozłaś masę ważnego o bardzo potrzebnego sprzętu.
Popsuła nam się waga. Dzięki nowym bateriom się naprawiła, ale z kolei popsuła się mikrofala.
Środek szafy niby ok, poziomica działa, ściski też, ale już przedłużacz nie. Okazało się to wyższą filozofią, trza było gniazdko wygnieździć bardziej profesjonalnie. Wojt ratuje taśmą izolacyjną i złączkami. Uff. Dobrze, że przez las bliziutko.
Nawkurwiałem się, zwierciłem, skręciłem jedno skrzydło.
Następnie próbujemy z kosiarką do trawy. Trochę masakruje, zapycha się, ale trzeba umiejętnie i wtedy w pół godziny robi to, co ja ręcznie w 3. Zgrabianie liści, koszenie wszystkiego hurtem. Całość do siaty mi nie weszła. No jestem ciekaw.
Zmienione plany wtorkowe i zagrożenie wisi w powietrzu (wiercić!), ale jest odroczone.
Druga część filmu (Ty pracujesz) (ja z tego WSZYSTKIEGO upiłem się na dwa piwa).
Ale film mnie na tę chwilę całkowicie oderwał. Tylko na tę, bo nie pamiętałem o nim przez tydzień.

Fathom (1967)
Historia taka, że poważne kino szpiegowskie lubię (Quiller), ale jest o wiele większa stawka podczas oglądania tego niepoważnego (Flint). Stąd umiłowanie serii. Od razu kupuję kolory, bzdury i kiepskie wykonanie. Początkowe sceny, które właściwie zapowiadają wagę całego wydarzenia.
Wspaniały obraz. Teraz już tak nie robią.


czwartek, 20 listopada 2014

Odcinek na krótkie spodnie



30 września, wtorek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca ponownie zaczekamy, tym razem wróci pani.

Ostatnie krótkie spodnie?
Wstawanie po ciemku (wszędzie wietrzymy)(nie wiem, czy to ma związek). Jest 14 stopni — hurra!
Tymczasem w podróż wziąłem skarb kibica przewodnik po mistrzostwach Europy w piłce nożnej. Ciekawe to jednak wciąż. Zabawne: nadzieje wobec drużyny Franza.
***
Jerry Goldsmith — Congo (1995) — takie murzyńskie popierduchy ze sztampą filmową. Ale, nie powiem, dobrze się tego słucha, nie jest natrętne, jest krótkie, w sumie najbardziej przeszkadzają mi te zaśpiewy.
BMI Film Music Award. Złota Malina — najgorsza muzyka: 1996 — Congo (piosenka „(Feel the Spirit of Africa”). Taaaa.
***
Jerry Goldsmith — Leviathan (1989) — miało całkiem ciekawe momenty. Pewnie jeszcze do tego zajrzę. Jest wystarczająco klimatyczne.
***
Tymczasem początek Pave The Rocket — Taken In (1998) wciąż mnie zniewa. Swoim początkiem.
***
Papermoons — No Love (2013) — takie miękkie granie. Nawet na winylu. Bardzo konkretnie jak na duet. I nie garaż. Bardzo bardzo milusio. Takie Death Cab For Cutie, nooo, właśnie dlatego mi się podoba. Indie-srindie. Ależ hiciarskie riffy!
Papermoons — New Tales (2010) — też mi pasuje. To z kolei bardziej Rogue Wave.
***
Alan Silvestri — Mission: Impossible (Rejected Score) (1996) — znakomicie. Tematu Lalo nie można zepsuć, ale reszta w bardzo dobrym stylu nowego "Casino Royale". Świetnie mi pasuje do aktualnego drive'u.
***
She Bears — I Found Myself Asleep (2010) — numery ze składaków były lepsze, ale jeszcze dam im szansę. Intensywnie z gitarami i te chóralne wokale. No, rozwinęło się. Czasem jak Built to Spill, bywają również żywiołowo r'n'rollowi w glam/r'n'b-stylu.
***
Wydali też płytę w 2014 roku (She Bears — We Will Be Fossils), ale to już nie to. Rzecz jasna.
***
Slowride —  C / S — takie mniej znane Foo Fighters. Śpiewają tak źle, jak Sonic Youth. Dobrze się tego słucha.
***
W parku krótko, już widzę jesień.
Dokończyłem przesiew drugiej szafki z gazetami. Tym razem trafiło na Leo Beenhakkera i jego odejście. Zabrałem płyty, FILM, i w ciepłą drogę. W przypływie energii i alkoholu wyniosłem chochoła do lasu. He-man.
***
Zapomniana (niemal) miesięcznica. Do snu.


1 października, środa

Odcinek z zebraniem działkowców

My drogi i Miłościwie Nam Panująca się imieninujemy.

14 z rana, więc ponownie na krótkie spodnie.
***
John Williams/Lalo Schifrin — Diamond Head/Gone With The Wave (1963/1964) — taki wspólny zestaw. Co ciekawe, oba (osobno) na dusty. Z tym, że pierwsze za 0,99 a drugie za 59. Oczywiście tylko na pierwsze się zasadzam. Drugie jest zupełnie ok, ale bez tego szału.
***
Lalo Schifrin — Joe Kidd (1972) — prawdziwy western z Clintem. Czyli są jednak rzeczy Lalo, których nie znałem. "Sol Madrid" się kłania, że hej.
***
Settlefish — The Plural of the Choir (2005) — emoindiepodobne. Akurat na moje potrzeby. Bardzo fajna płyta. Trochę apple się tu znajdzie (drums, gitara), modestmouse'owe zakrzyki i zagrywki — super!
http://www.popmatters.com/review/settlefish-plural/
a to z kolei wczesne emo:
Settlefish — Dance A While, Upset — zrzynają wszystko jak trza. Słabiej zrealizowane. Ale emocje są. Trochę za dużo wrzasków. Wczesne Built to Spill również tu. I nie mam pojęcia, skąd znam niektóre numery. Ze składaków?
***
Ci z Ogarnej zrobili nas w bambuko, więc poszliśmy do masali. Ty miałaś zielone kurczaki, a ja krewetki. Wydawało się, że mało, ale takeśmy się opchali, że już nie było miejsca na deser.
Zatem do domu i jeszcze świętowanie z kolejnym odcinkiem.


2 października, czwartek

Odcinek z zebraniem działkowców 2

My drogi i Miłościwie Nam Panująca — jesteś działkowcem.

100. Camber — Anyway I’ve Been There (1999) — Sounds like later SDRE, but dangerously close to sounding like Incubus. C+
(tęże wokalizą zajeżdża właśnie tak mocno, ale brzmienie ma mięciutkie, i podoba mi się w zakresie do bardzo, duży poziom romana, jest i przebój!)
http://forivadell.blogspot.com/2012/12/camber-anyway-ive-been-there-1999.html
***
Nawet wróciłem kawałek piechtą do domu, bo piękne jesienne słońce było. Książka zrobiła się straszna.
Zatem nożyce i tnę.
Czasem trwa jest tak przepięknie gęsta, że zmęczona ręka już się nie przedziera. Ale efekty są widoczne, a róża chyba dała radę.
Relacjonujesz wydarzenia, ja pakuję 3 paczuszki (wreszcie!).
Kłopoty z wielkim drogocennym drzewem oraz habilitacją.
Za dużo wtyczek, szarpie kompa, ale wywaliłem trochę fuzzów i ogarnąłem gitary, zdaje się, że "I dont" zaczyna już jakoś brzmieć. Zrobiłem inny początek i, uff, renderowanie daje radę.
Do snu.



środa, 19 listopada 2014

Odcinek z malowaniem



27 września, sobota

Odcinek z malowaniem I

My drogi i Miłościwie Nam Panująca działamy przez dzień cały.

Wstanie poranne, miksowania kawałek, śniadanie i jedziemy na zakupy.
Udało się niemal wszystko (szklarz kiedy indziej), strach — jak to będzie — jest. Pamiętam, że kiedyś się malowało, ale ruchów wałkiem nie pamiętam.
Klejenie folii i taśmy zajmuje o wiele więcej.
Na mokro są zacieki i takie tam, okulary do mycia, koszulka do prania, ale się robi.
Mały pokój wygląda. Się wietrzy.
Opróżniamy kuchnię (duży pokój zrobił się przytulniejszy). Straszny bałagan wszędzie. Wieczór.
Foliowanie kuchni — i tego ładnego zdjęcia niestety nie mamy, a świetnie wymoszczone.
Najpierw mega chemią zmywam 2-letni tłuszcz o grubości milimetra. Zajmuje czas i palce. Efekty są.
Mydło malarskie w ruch — zabawne. I śmierdzi.
Ściany wymyte — i tych ładnych zacieków też nie mamy na pamiątkę. Późny już wieczór — śpisz. Miałem oglądać swój odwieczny serial, ale drobnostki techniczne odłożyły to na czas nieokreślony. Przypadkiem zajrzałem do folderu, gdzie były napisy i z rozpędu obejrzałem:
 

The Kremlin Letter (1970)
 

bo to zaskakująco wciągające było. Nowi aktorzy, absurdalna akcja, romans, sensacja, narkotyki i dyskoteki w stylu lat 60. w centrum Moskwy. Do tego sprytna intryga i nieszczęśliwe zakończenie. Wszytko, czego potrzeba. O 2:30 z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Patrick O'Neal

28 września, niedziela

Odcinek z malowaniem II

My drogi i Miłościwie Nam Panująca działamy przez pół dnia całego.

Wstawanie szybkie i konkretne. Śniadanie biwakowe (jak wczoraj obiad), ale za to w jak luksusowych warunkach: spokój, relaks, słońce i kanapa. Czułem, że wypoczywam.
Kuchnia odmalowana, mały pokój nie potrzebuje drugiego razu, mamy słoneczny środek dnia przed mydleniem, skoro malowanie ma być w poniedziałek.
Za namową idziemy na ogród, grabisz liście, cała siata. Leżymy w słońcu, piwo kołysze, motyle latają koło naszych goldfingerów. Wiązka schnie, pewnie sam bym dał radę ją wynieść. Co za popołudnie.
A potem bez mydlenia, tylko od razu siup. Za bardzo rozrzedziłem, więc musiałem malować podwójnie. Wcześniej problemy z taśmą malarską (zabrakło!). Ale jakoś dosztukowałem. Pięknie.
Zrzucenie folii z małego pokoju oraz kuchni. Już czysto, już błyszczy. Wietrzenie.
Osobną historią jest całe pudełko kaset, które słusznie i w dobrej sprawie odfajkowałem. Nie powiem, czasem było ciężko. Ale przecież nikt nie mówił, że ma być lekko.
A po tej tyrce starczyło czasu na dawno nie widziany kawałek nba, popcorn i odcinek.
Nie wyspałem się, ale przynajmniej ciepło jest. Winu też.


Richard Boone

29 września, poniedziałek

Odcinek z odroczeniem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zaliczone, ale musimy czekać. Przy okazji liczyć.

The Presidents of the United States of America — Kudos To You (2014) — nie wiem, czy to już przerabiałem. Ale skoro nie pamietam, to nic dziwnego.
***
No nieeee. Dostałem info o nowej płycie Kristen, zatem:
http://kristenband.bandcamp.com/album/the-secret-map
Pierwszy numer straszny, czy "wszyscy" muszą teraz grać takie nic?
Okładka najciekawsza z tego wszystkiego.
***
Spacerniak z "windą na szafę" zaliczony. Teraz nadrabiam zaległości, ale z wpisywaniem poszło nieźle.
***
Shellac — Dude Incredible (2014). Shellac się skończył. (na kill'em all).
***
Cymbals Eat Guitars — Lose (2014) — ratują honor bezpretensjonalnego indie-srindie w dzisiejszych czasach. Druga płyta była słabsza, ale tą wracają do charakterystyki debiutu. Bardzo mi miło.
***
Udało się przeflanocwać węgiersko-francuskie napisy do Fathom (1967). Git. Będą emocje. Palma zaliczona.
***
Free Diamonds — take wesolutke. Ale
Free Diamonds — There Should Be More Dancing (2006) — zawiera naprawdę dobre momenty. No właśnie, płyty Prezydentów też kiedyś były lepsze.
***
(98. Pave The Rocket — Taken In — Fairly standard Dischord-with-feelings band. Decent, though. C+)
Pave The Rocket — Taken In (1998) — ciekawie zrealizowane. Post-grunge? tak. Niedzisiejsze, ale ma specyficzną moc w gitarach. Patrz Helmet. I jest emo.
***
Zmęczenie wychodzi.
Szczęśliwie uciekłem przed awarią trakcji (napisałem "awarją").
Świeży chleb, świeże drożdżówki (a okazja) i idę ciąć, jest pogoda, jest okazja. Ciąłem jak szalony, z wysoką trawą jest mniej certolenia się. O 19 zrobiło się za ciemno, ale efekty (ja) widziałem. Czyżby pączek się nieco wysunął?
***
Folie out.
Na deser wspaniałe leczo z makaronem w kolorze czekolady.
Potem już puszczanie hormonu i zjazd. Obejrzałbym sobie mecz.
Popisałem, powyostrzałem.
Pośledziliśmy ruchy żwawe. Nie idziemy do kina w ostatnią wolną środę, bo nic nie ma.

tak, ale tak:

Bibi Andersson
Maksio

patrz: Ipcress File
taka ekipa...

a taka

się działo!

oj się działo!


wtorek, 18 listopada 2014

Odcinek z dużo słów


Just before Lewis slipped out of focus entirely

26 września, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca nie wiemy o co chodzi.

boże jak cudownie mieć wrażenie, że nie idzie się do!
Początek był szybki, a potem szaleństwo układania/segregowania/porządkowania.
Życie na tym spędzić.
Może jednak niektórzy (matka) mają to nie od parady. Nic bardziej tak nie trzyma kupy.
(Are You My Lionkiller? by Imbroco w ramach starej miłości Deep Elm — teraz, bo wcześniej to ost z tych ost)
(48. Imbroco – Are You My Lionkiller — The intro is terrifying. B)
I wstaje słońce, przedziera się fantastycznie przez szarość powłok jak efekty komputerowe nba na filmach sf. Props filmów, miałem genialny sen, którego już nie pamiętam, ale świetnie się oglądało: młody Roger Moore gra w filmie szpiegowskim, którego akcja dzieje się zaraz po wojnie, m.in. na Oruni Dolnej, pływają motorówkami po kanale Raduni.
Skojarzenia z pisaniem tej nielegalnej prozy poetyckiej jak najbardziej na miejscu, ale poziom samozadowolenia się podnosi, później bywa gorzej, jego podtrzymywanie jest uciążliwe i grozi nieokreślonym końcem, a zjazd jest nieuchronny. Czy w lekkiej czy w ciężkiej formie.
(Dreamer On The Run by U137)
(80. U137 — Dreamer on the Run — Guitar-driven post-rock from Sweden. You can probably imagine where this one went. C+)
Przygotujmy się zatem na mini.
Rachu ciachu popakowawszy, piekarnia jest, kaseta TUCAN C60 jak najbardziej na czasie, pogodą chyba też, choć wtedy wakacje były, w środku bilet na Lowenptaz oraz Haslirain, 31/08/97-02/09/97, deszczowo i posępnie, nie czułem się w tym Monachium u siebie, schowałem się na pół godziny pod prysznicem, chyba efekt traumatycznej jazdy auto-stopem. Kaseta kupiona w jakimś spożywczym sklepie tureckim, bo taniej, ciekawe, że półtorej dekady, a wizerunek Turków w moim mniemaniu nie zmienił się aż tak bardzo jak Polaków w świecie jako takim (moim świecie), pewnie indywidualne przypadki są sympatyczne i można się z nimi zaprzyjaźnić, ale wstyd pozostaje.
A na kasecie EP Salad, Drink Me Elixir (to był powód tej kasety), to nie był wcale głupi zespół, tylko pomysłów starczało na 2-3 piosenki. Następnie Cypress Hill oraz Beastie Boys (świetnie kołysze), co mi przypomina, że "Ill Communication"  oraz "Black Sunday" w każdej płytotece.
Kaseta niespodziewanie wyszła wczoraj, ukazując jakieś moje stare/zapomniane nagranie, nie jakieś strasznie koszmarne, a potem genialny psych z lat 60/70, którego nazwy nie znam, podejrzewam, że Tableau też może mieć zagwozdkę.
Ciekawe, że ci Niemcy, co w porządnych czasach mieli oryginalne 20 CD per człowiek i ani krzty więcej (ale wpływ różnorodny jak cie nie bądź) nie rozwinęli się muzycznie.
Następnie wychodzę z domu (wilgotno, ale dzień pogodny, jesienny chłód, jak mówią: jesień wisi w powietrzu, ano widzę, że wisi, ba, ona już tu jest! smugi wilgoci unoszą swoje niteczki gdzieś między horyzontem a kroplami wody na mniej lub bardziej zabiedzonych kępkach dzikiej trawy między płytami chodnikowymi), tak jakby sobota, bo wtedy zakupy tygodniowe, wilgotno, ale dzień pogodny — czyli jednak opłacało się wstać, choć potrzeby specjalnej nie było, to słońce, które gdzieś zimnym światłem wychodzi zza, jest pewną pociechą, idę przez ten kawałek prywatnego lasu, co mi go potem zabrali, ten kawałek leśnej drogi z zakrętem, czasem jeszcze się ten typ kręcił przy zbitej z czarnych, przegniłych desek bramie, między szpalerem drzew po jednej i drugiej stronie obu kolein czasem delikatne zapory tworzyły pojedyncze nitki pajęczyn, czyli jakby babie lato, ale już nie lato. 2-3 kilo różnych różności, które wkrótce zaczną się psuć, więc trzeba szybko je zjeść albo poddać obróbce cieplnej, gdzie ja wtedy chodziłem do spożywczaka? miałem zapasy? Sobotnie poranki, które zdarzały się nawet gdzieś do 10 wobec porządnego snu, zdążyły się uspokoić i wyrównać, wiadomo, plany, wyjazdy, rynki, to nie to, że było wszystko na błysk (eh, ta głupia pamięć), bo skąd te spacery do jasnej cholery po "lesie", tyle że ta nieposkromiona chęć uciekania do nieokreślonej tzw. złotej wolności, a nie współczesne 5-minutówki albo teraz teraz i tyle jeszcze rzeczy do zrobienia. Zatem wracam/wychodzę, jest nastrój, który później (w zależności od długości dnia) albo ulega (nie)poskromionemu szaleństwu albo rozprowadza się łagodnie na balkonie, przed monitorem. Czasy. Dorota Masłowska, Dorota Masłowska, jak melorecytuje pisarz i poeta.
Tak jak jeszcze radośnie w podskokach porządkowałem graty, to gdybym miał więcej czasu, to mógłbym nawet zmyć naczynia, to jest takie relaksująco-wkurwiająca czynność (w zależności od okoliczności), która pozwala znakomicie się odnaleźć w świecie i społeczeństwie. To dlatego tym się głównie zajmowałem. Ach przecież, siąpienie muzyki do wtóru siąpienia wilgości (a w dolnej części szyb pojawiła się mgiełka, znaczy się zaparowaliśmy duży pokój przez noc, bez otwartego luftu) to przecież Berlin jak najbardziej. Pasuje, się kojarzy.
Tymczasem idę, bujam się, tram, miałem czytać (niepotrzebna jednak taka książka), kiedy patrzę, że w ogóle teraz mi tego nie potrzeba. Stoję, siedzę, patrzę. Mam 5 minut. Pełne 5 minut.
***
Lewis — Even So (2002), piszą, że amerykańskie OK Computer = muszę mieć. O tyle "lepsze", że bardziej emo. Skopiowałem story.
(92. Lewis — Even So — Jazzy, moves too slow to keep me interested. C+)
Ich numer "Everything's Changed" z The Emo Diaries, Chapter 6: The Silence In My Heart jest absolutnie wspaniały.
***
Intrygujący ranking:
http://noisey.vice.com/blog/almost-every-single-deep-elm-release-ranked-3
***
Summer Hours — Closer Still (2013)
(25. Summer Hours — Inside Out — Fans of Hop Along are probably going to like this a lot. B+)
Ale ja przyznam, że miękka naiwność tego śpiewania mnie zmęczyła. Aczkolwiek imponująca jest LO-FIowość tego nagrania. (miotełkowato-Emiliano-podobne). Słuchajta.
***
Make my day, jak piszą:
Paul Blest is now instinctively ranking every single thing he does. Breakfast got a B- this morning. ***
Starmarket — Four Hours Light (1999)
(77. Starmarket — Four Hours Light — Way different band from when they started. Cornier, but still decent. Fans of Jason Biggs comedies will enjoy. B-)
Przypomina mi ów popularny z jednego przeboju amerykański zespół. Lato 1998. Popik taki.
Hah!
Semisonic — Closing Time!
http://www.semisonic.com/music/index.php
***
Minus The Bear mnie w ogóle nie.
***
Camber — Wake Up And Be Happy (2002) — początkowo obiecujące, ale potem zdradza słabość kompozycyjno-brzmieniową, miast emo mamy stary grunge.
To zabawne: second-wave Eastern indie emo sound.
(110. Camber — Wake Up and Be Happy
Cool guitar work, similar to the first couple. C)
czyli (111. Brandtson/Camber
Remember the music that played in the background when they played baseball highlights on Sportscenter in the 90s? C)

http://allegro.pl/camber-wake-up-and-be-happy-i4215412846.html
***
Cross My Heart
Temporary Contemporary (2000). Bardzo klasyczne, stylowe.
(22. Cross My Heart
Temporary Contemporary Favorite CMH album. Dude needed a hug. A-)
***
http://punktastic.com/radar/feature-a-guide-to-deep-elm-records/
poleca:

The Appleseed Cast
‘The End Of The Ring Wars’
For fans of: Mineral, Sunny Day Real Estate, Owen
(23. The Appleseed Cast
The End of the Ring Wars Excellent record in the vein of Mineral and SDRE. B+)
— nie żebym nie chciał mieć, ale strasznie drą japę

Benton Falls — ‘Fighting Starlight’
For fans of: Braid, Cursive, Pop Unknown
(10. Benton Falls
Fighting Starlight Benton Falls defined their sound on this record. Count Your Lucky Stars did a nice reissue of this a few years ago. A)
— wokal mi nie pasi, choć ładnie grają

Latterman — ‘No Matter Where We Go…!’
For fans of: Polar Bear Club, Banner Pilot, earlier Blink-182
(1. Latterman
No Matter Where We Go..! My favorite record of all time. “Get out there and do shit” punk. I’m biased. A)
— no właśnie, nieee

Goonies Never Say Die
‘No Words To Voice Our Hopes And Fears’
For fans of: Explosions In The Sky, Mogwai, Talons
(61. Goonies Never Say Die
No Words To Voice Our Hopes and Fears More nightmare music. B-)
— no właśnie, też nie

Clair De Lune
‘Marionettes’
For fans of: Minus The Bear, Crash Of Rhinos, Hey Mercedes
(135. Clair De Lune
Marionettes Circusy, jazzy emo. Not sure how much I like the combination of those three things. C-)
— yyy

Settlefish
‘The Plural Of The Choir’
For fans of: Hot Club de Paris, The Futureheads, Minus The Bear
(151. Settlefish
The Plural of the Choir Nope. Clown music. D)
— no proszę, to jest właśnie atrakcyjne i ciekawe (z tego mam też chyba do zapamiętania: Free Diamonds
(171. Free Diamonds
By The Sword Man, this sucks. F)

Eleven Minutes Away
‘Arson Followed Me Home’
For fans of: From Autumn To Ashes, Funeral For A Friend, Boys Night Out
— drą japę = post-hardcore with a meaty scream

Small Arms Dealer
‘Patron Saint Of Disappointment’
For fans of: Polar Bear Club, Strike Anywhere, A Wilhelm Scream
(12. Small Arms Dealer
Patron Saint of Disappointment Always liked this album more than the other one. “Auggie Doggie” is heartwrenching. A-)
— eee, punk-rock

Burns Out Bright
‘Save Yourself A Lifetime’
For fans of: Thursday, Brand New, Hey Mercedes
(133. Burns Out Bright
Save Yourself a Lifetime Very self-aware MySpace emo. C-)
— przyzwoicie, przyzwoicie

Our Lost Infantry
‘The New Art History’
For fans of: Tellison, Arcade Fire, Hope Of The States
(127. Our Lost Infantry
The New Art History If Trail of Dead was a MySpace band. Second song really brings the whole thing down because it sounds like a Christian rock radio song. C-)
— błeee
***
Jest okazja, są alternatywne zajęcia, wybieram się na parkowego hamburgiera. W zapasie drobiowe wędliny oraz podpiwek. Makaron razowy pełnoziarnisty. Pełną rundkę z Edit Piaf zrobiłem. Chwilowo powróciło ciepło i aż się zgrzałem z tymi ciężarami.
W domu jeszcze załapuję się na wizytę, ciastka i odcinek. Jutro start.