piątek, 11 czerwca 2010

1000 krzaków

piątek, 4 czerwca

Powolutku zaczęła się robić pogoda (wiatr zelżał), wybraliśmy się do Wrzeszcza. Wobec niedawnych i nierozwiązywalnych problemów z napędem dvd (świnie już nie produkują kieszeni, które mógłbym wymienić) zakupiliśmy sobie samsunga, którego wcześniej wylukał mi Johny, potem zestaw płyt, z którymi potem jeszcze miałem przygody. Zaszliśmy do pewnej księgarni, gdzie dużo książek z serii kameleon było po 5 zł, więc kupiliśmy jakoś 10 (m.in. "Tytus sam" Mervyna Peake'a). Klasyczne ulice starego Wrzeszcza (w końcu tam chodziłem do budy, więc prawie jak u siebie, prawie jak na Oruni) i zawitaliśmy do baru (naleśniki!).

sobota, 5 czerwca

Jak szaleć, to szaleć. Pojechaliśmy do Oliwy, kupiliśmy 1,5 kg wypieków w znakomitej piekarni i pojechaliśmy do zoo. Dawno tam nie byłem, zatem żyrafy, surokatki, zestaw nowych małp, łoś i brak dawnego budynku terrarium mnie zaskoczył. Pogoda była wyśmienita, chyba nawet przydałby się kapelutek na głowę. Ale żeby zrobić dobre foto, trzeba mieć już naprawdę dobrą lufę.

Społeczeństwo nam tyje. Kobiety z oponkami jak nie bądź, mężczyźni w większości ciosami z jednego kloca, wcześniej trochę siłki, ale już nie używanej, i do tego bebzony, otłuszczone ramiona, a nawet łydki + jedyna obowiązująca fryzura w naszym kraju.

niedziela, 6 czerwca

No tę, całą "przehulaliśmy" w domu. Chyba nam się nic nie chciało. Zacząłem ciąć perkusję do Columbusa, może nie będzie błyskawicznie, ale idzie sprawnie, chyba też nie będzie korekcji, bo gra jak trzeba. Czy wszyscy, którzy kiedyś nagrywali perkusję, to zawsze tak mieli, że nagrana perkusja już gra, i nie trzeba equalizacji, dostawiania próbek, szacher-macher? Szczęściarze. Dobrze, że szczęście uśmiechnęło się teraz od mnie. I pomyśleć, wystarczyły dwa mikrofony. Ale za to niebieskie!

poniedziałek, 7 czerwca

Pojechałem do Endriusa, próba (jego matula mówi, że już coś na wychodzi), następnie ulokowaliśmy wszystkie pozostałe gitary do vreena 3, trochę trwało, ale rachu-ciachu i teraz to Endriu musi pomiksować. No właśnie, sporo czasu bawiliśmy się klawiszami do "on days like this", ale tak nam się to spodobało, że już musieliśmy to nagrać. I już na sam koniec wzięliśmy na tapetę numer "1000 krzaków" z drugiej etno-sesji, pocięliśmy go na zwrotki i refreny (świetny bas na zwrotce! — ja zagrałem), i 1000 krzaków (jakie, kto chce) już kołysze. Będzie się działo.


Wieczorem do snu było "For your eyes only", więc nawet zapragnąłem wersji expanded ścieżki dźwiękowej. Bill Conti w tym względzie wypada, jak typowy przedstawiciel lat 80. (spójrz na piosenkę tytułową), ale w połączeniu z obrazem (który nie należy do moich ulubionych, choć i tak znam go na pamięć) daję radę. A może ja już po prostu wszystko łykam i niedługo będę kupował figurki w kiosku. Ok, nie będę. Ale tylko dlatego, że u nas takich nie ma.

Brak komentarzy: