czwartek, 30 czerwca 2011

Ich dzień powszedni (1962)


czwartek, 23 czerwca

Katolicka gra miejska: zaliczasz ołtarze - zbierasz odpusty (boże ciało)

Pogoda może nie rozpieszczała nas zbytnio, ale po dłuższym zastanowieniu wybraliśmy się z A&E na kajaki (wersja delikatna, Motława). Wiało. Z ogniskowej i przesłony nic nie kumam. Grunt, że znalazłem taśmę do kasy fiskalnej - na linie do dwóch ogni będzie jak znalazł. A po południu pogoda się poprawiła = mniej wiatru. Skutecznie zaś zmarnowałem czas wieczorem (filmy na stacjonarnym się nie wyświetlają - więc jak go oddamy, to co?).
***
Ich dzień powszedni (1962). Klasa! Ależ Ścibor-Rylski wyścibolił nam scenariusz! Kto by się spodziewał tak krwistej, pełnej, dosadnej, otwartej opowieści w języku polskim. Pola Raksa owszem, Królowa Bona jeszcze bardziej (chociaż to to taki bardziej nordycki chłodny typ), a najlepiej oczywiście Barbara Krafftówna.
Koniecznie teraz muszę skoczyć na "Szatana z siódmej klasy". W końcu mamy wakacje!

piątek, 24 czerwca

Gdyby nie spodenki oraz ekstrawagancka koszula, to wolałbym o tym nie wspominać. Potworne marnotrawstwo czasu, gdyby nie "Kasztany" byłbym gotów się rozpłakać. Ale ja przynajmniej nie miałem dzisiaj imprezy urodzinowej. Szkoda tych plecaków, ale za tym musimy jeszcze pobiegać.
O tym, że impreza jest chybiona wiedzieliśmy już uprzednio, ale jesteśmy niemal zawodowcami. Jedyną zaletą domu weselnego była niezwykła akustyka miejsca. Teoretycznie "studnia" - plac, z czterech stron otoczony wysokim, pięciopiętrowym budynkiem, wewnątrz trochę roślin, kilka baldachimów i parasoli - może to wystarczyło? Przy poziomie głośności zbliżonym do tego w pokoju muzyka i słowa niosły się nieprawdopodobnie, klarownie, z naddaniem naturalnego pogłosu. Miękko i przejrzyście, brzmienie było kryształowe, co mogłem potwierdzić również z punktu siedzenia widza podczas "du bist veruckt", które Endriu wykonywał solo. Niby występ, ale bardziej próba wokalna JAK ZWAŁ TAK ZWAŁ. Jedynie przy "mocniejszych numerach ("idol", "dziewczynki") musiałem nieco podnosić głos, w pozostałych przypadkach pozostałem przy swoim niestandardowym, bezwysiłkowym, bezprzeponowym, gardłowym szepcie. Zachowajmy ku pamięci te niezwyczajne warunki akustyczne - to więcej może nam się nie przydarzyć.

sobota, 25 czerwca

Miała być studnia druga, ale ze względu na niepewne warunki pogodowe ustaliliśmy inny tryb działania. Miały być sery i wino, ale w klasycznej polskiej rzeczywistości jest to tradycyjne połączenie amatorszczyzny i braku wyobraźni. Właśnie przypomniałem sobie, ot taki zwykły cotygodniowy rynek w Sintrze. Tak, wiem, że to inne państwo, ale taki zestaw jedzeniowo-napojowy mógłby zakasować zapasy ze wszystkich dni francuskich, jakie odbyły się w ciągu całego roku w naszym pięknym kraju.

Niemniej, warto było zamienić książkę Dawkinsa (dzięki Wojt) (wygląda na to, że będzie cieszyć się powodzeniem) na "Sztukę filmową". Może teraz będę wiedział co oglądam. Chwila z nagraniami, "kasztany" i dzięki A&E jedziemy na Gdynię, która tradycyjnie wita nas specyfiką architektoniczną i bliskością morza. Taki aparat to jednak czary-mary. Odrobinkę szkoda tego wiatru, który nieco zaburzał nam przyjemność rozkoszowania się spacerem (+ dorsz/łosoś) przy dźwiękach próby orkiestry Matthew Herberta (cuda-wianki). Szybka jazda samochodem. Kondrat na żywo wygląda gorzej niż w tv. Właściwie starzeje się na podobieństwo Hopkinsa. Jan ma głos w telefonie podobny do ojca trochę. Kamila ma głos dziewczęcia. Piotr coraz bardziej przypomina dziadka. Chyba spotka go to samo, co starszego brata przyrodniego - wspomnienie sprzed paru lat. Księżycówka - około 60-procentowy destylat z wina. Będzie czym zwilżyć usta. Słońce, chmury, słońce, chmury. Czerwiec już zbliża się ku końcowi, a jak na ten pierwszy miesiąc lata nie za wiele okazji do przysmażenia się było.

Wyrównaj z obu stron
Professione: reporter (1975). Nicholson. Antonioni. Ten brzydki, tamten niezrozumiały. No super, że podmienił sobie tożsamość. Też chciałbym być tak zmęczony swoim ekscytującym życiem zawodowym. Barcelona fajnie. Można obejrzeć jeszcze nieobczyszczone znane kamloty no i wnętrze Palau Guell.

wtorek, 28 czerwca 2011

"Kasztany"


poniedziałek, 20 czerwca

Tradycyjny rytuał z podróżą na Morenę (wersja z pogodą słoneczną). Temat na większe opowiadanie. Próba przed piątkową chałturą (tradycyjnie b. dobra), Endriu machnął mały master "Twilight Satellite (lepiej, aczkolwiek zmierzam się ku myśli, że należy to zmiksować ponownie, z klasyczną, czystą perkusją).

wtorek, 21 czerwca

Marakasy

Gej parkowy, Kieł, Bauman 44, koty, bułki z serem (Tomek), ptasie mleczko (nie-marshmallows). W zaciszu kuchni dokonaliśmy z Irkiem ustaleń wydawniczych.
***
Pyszczku: złoto, kawa i przygody. Niektórzy to mają szczęście. A mnie to nigdy nikt na kawę nie zaprosił!
***
True Grit (2010) to chyba najsłabszy film braci Cohen, jaki widzieliśmy. Z naszego punktu jedynie sposobność by zobaczyć (już nie) koleżankę z pracy w wieku 14 lat. Oprócz tego w ogóle nie widzę sensu dla powstania tego obrazu. Ot, ktoś lubi kręcić filmy, a ktoś nagrywać piosenki. Niektórzy wychodzą na tym lepiej.
***
"Kasztany". Od wczorajszego wieczora, przez cały dzień dzisiejszy na tapecie zestaw polskiej piosenki z lat 50. i 60. Poezja, petarda i padam. Nieustająca zwyżka nastroju, miałem wrażenie, że przez te osiem godzin uśmiechałem się do monitora. Cha-cha (taki taniec).

środa, 22 czerwca

Ależ ma pan piękną żyłę

Tradycyjny rytuał z podróżą do Wrzeszcza (wersja z pogodą słoneczną). Tym razem kebab w bule (takie sobie małe przyjemności robię. Przystanek w parku koło starego browaru (w zeszłym tygodniu niemożliwy z powodu intensywnych opadów deszczu). Roth wciąż znakomicie. Sam bym tego lepiej nie ujął. Z okazji słońca znów dziewczęta pokazują wszystko czego nie powinny były. "Zwrotki" wychodzą nam coraz bardziej bardziej. Jestem emocjonalnie zaangażowany podczas każdorazowej naszej projekcji tego numeru.
***
Rano dałem sobie pobrać krew. Po drodze trochę mi się moczu ulało. Dokończyłem szósty (ostatni) mecz finały i dałem się porwać wzruszeniu.
***
Z cyklu z kim zbierać kasztany (Whitney in Malibu, CA):

(ztąd: http://girls.sportsbybrooks.com/index.php?action=dosearch&tag=glamor&os=14)

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Hail Endriu!


Master wave'ów okazał się sukcesem. Po troszku się do tego przyczyniłem. A zatem skończone! Jest ok, jest gotowe. Trochę to trwało, już bywaliśmy tym serdecznie zmęczeni. Ale jak rzekł Endriu finalnie: "wystarczyło zdjąć trochę góry i przyjemność słuchania jest". A że piosenki są genialne — no, to już zupełnie inna historia. Pokłony dla Endriusa. Vreen trzeci leci.

(fot. Beata Czurakowska)

środa, 22 czerwca 2011

Les amours imaginaires (2010)


niedziela, 19 czerwca

Les amours imaginaires (2010). Xavier Dolan. Monia Chokri.

Zaczyna się tak (pomijam jakieś poetyckie bzdety):

#Piszę "Jedźmy na stopa do Miami Beach".
On odpowiada "Natychmiast!"
Za chwilę jest u mnie.
Ale oczywiście
ja zakochuję się|w tym aroganckim skurwielu, Jean-Marcu,
który nie spieszy się|z odpowiedzią na moje e-maile.
Idiotka ze mnie.
Czasami
siedzę przy komputerze...
i wpadam w panikę.
Zaczynam się nakręcać.
Jeżeli jedna osoba umiera|za każdym razem kiedy klikam "Odśwież",
to nie został już nikt żywy.#

Zaczyna się od mocnego uderzenia, a potem na tym wysokim dźwięku płynie mocno przez cały film. Nieźle. I taki gówniarz.
***
A w ogóle to jeszcze park, zieleń, miazga, motyw z ptasim mleczkiem, ha, przemeblowanie! tyle do opisania!


wtorek, 21 czerwca 2011

The Harder They Fall (1956)


piątek, 17 czerwca
No to się pochwalę — znakomicie rozplanowałem sobie dzień pracy. Po ostatnich ekscesach miałem pilne postanowienie poprawy, ale brak zielonego światełka wyprowadził mnie z równowagi. Szczęśliwie odrobiłem wszelkie zaległości i mogłem się zająć fetowaniem do czasu ew. rowerowej koszykówki. Pogoda nie rokuje. Za to ja mam się nieźle. I posiadam argumenty.
***
Pogoda dała radę, a ja kilka razy wygrałem. Andrzej został czarodziejem asfaltu. Można było się poprzepychać. Moje buty bardziej przystosowane są do asfaltu właśnie, łatwiej było mi otrzymywać pozycję, a nawet mijać. Ze skutecznością nie było beznadziejnie — w końcu liczyła się wygrana. Lato!
***
The Harder They Fall (1956) — to łopatologiczna lekcja, że przekręty nie powstały w erze internetu. Humphrey Bogart słabo. Widać, że zaraz umrze. Rod Steiger przynajmniej w tym wypadku jest lepszym aktorem. Zresztą, czy Bogart był wybitny? On tylko po prostu bywał w kilku dobrych obrazach i kiwał nogą, by zachować kamienną twarz. To co mnie wciąż zachwyca to jakość wszelkich odcieni szarości w tym czarno-białym obrazie. Ujmijmy to tak: sportowy noir. Pasuje?

sobota, 18 czerwca
Wolne. A nawet sprzątnięcie. Pyszczku (przy użyciu mojego instrumentu) zaprawiła spłuczkę. Stanowimy zgrany tandem. Pierś kurczaka z grzybem złowionym zeszłej jesieni. I nagle okazało się, że goście u bram (A&E). Magia i miecz wyprodukowana przepięknie. Grywalność gorzej. Ale karcianka i wszystko znakomicie!

Wyszły mi butki. Po prawdzie były chyba damskie, ale służyły niemal 10 latek. Piękna "świńska" podeszwa. Trochę szkoda. Przyzwyczaiłem się. I znalazłem jeszcze zdjęcie Pyszczku z tej wiosny.

Z cyklu, z kim poszukać wiosny tego lata (Leanne Crow):


poniedziałek, 20 czerwca 2011

chcieć to móc


czwartek, 16 czerwca

Musiałem odgrzać obiad. Mielone z czerwoną fasolą, dużo czosnku, ryż.
Musiałem zrobić sałatkę. Sałata lodowa, pomidor, ogórek, liście bazylii, mniej czosnku, oliwa, ser typu feta.
Musiałem obejrzeć końcówkę meczu nr 2 Dallas-Miami. Piorunująca.
Musiałem napocząć mecz nr 3 Dallas-Miami.
Musiałem grać dwa ha w kregle i dwa razy wygrać. Znowu punkty od Pyszczku za styl.
Musiałem dojeść sałatkę i wypić 80-procentowego rumu.
Machnąłem szybkie 55. To mój rekord.
Musiałem obejrzeć szczęki 1 w tv (w końcu mamy wakacje) (foto, to taki żart dla wtajemniczonych). Nie udało mi się.
W końcu nie mogę aż tyle pracować.

piątek, 17 czerwca 2011

J'ai tué ma mere (2009)


wtorek, 14 czerwca

Heh, "wiedziałem" jaki mecz mam oglądać na żywo! Nie pamiętam, czy kiedykolwiek świt mi tak smakował. (Świt = zło). Nawet niedawna euforia związana z powrotem do domu o świcie była trochę naciągana. W końcu imprezka z the tape była jedynie chwilowym zastrzykiem energii. Z gruntu nieco chybionej. Piszę tak o tym, bo "w tym wieku" świty spędzane na żywo to pokaźne zużytkowanie sił życiowych, których już nie da się odzyskać. A to już drugi w bliskim odstępie czasu. Oczywiście nie ma się co podniecać — człowiek wróci do pracy i od razu wybiją mu to z głowy. Przynajmniej chwilowo (póki jeszcze nie przyszło popołudniowe zmęczenie) (choć energy drink w zapasie) jest chwilowy prime time i można wrócić do starych kasetowych przyjaciół ("You only live twice").
***
Jak okazać komuś na forum swoją sympatię:
"w pytaniu o schlebianiu tobie nie chodzilo mi bynajmniej o felliniego, ktory byl spedalonym wloskim nudziarzem i nie moglbym sie o niego troszczyc mniej"
***
BS kitu, do jedenastej w poniedziałek byłem jak na haju. Potem mi przeszło.
***
A we śnie karmiła mnie (pałeczkami?) (cicho)Tajka (chyba).

środa, 15 czerwca
No ej. Dzieci, Death Cab for Cutie — Codes and Keys (2011) — płyta tygodnia. Jakby miał coś z czaszką. Jakbym słuchał starego dobrego małżeństwa.
***
Chyba naprawiłem spłuczkę. Mówię chyba, bo to nigdy nic nie wiadomo. To bardzo skomplikowane stworzenia. Jak kobiety.
***
(dla zbulwersowanych osobniczek) (dodam: płci żeńskiej): cofnąć się dwa metry od monitora i przeczytać jeszcze raz.
Nic?
Dwa metry od monitora = dystans.
***
(tekst nie ma mówić prawdy, ma się wyrażać)
***
J'ai tué ma mere (2009) w przeciwieństwie do "Kyodontas" robi. Wszystko jest tutaj tak niewłaściwe/niemożliwe/odrzucające, że odnoszę wrażenie, że dobrze skręcone właśnie. "Przekaz emocjonalny" — tak. "Opatrzony intrygującą muzyką" — nie, to zwyczajne banały. Bardzo podobają mi się kompozycje wnętrz "domów mieszkalnych".
***
Odcinek z Johnnym Cashem był postem nr 500 okazało się. Gratulacje!
***
Z cyklu z kim uczcić rocznicę (Lyndsey Caldwell, in Santa Monica, CA):


(foto jest Ztond: http://girls.sportsbybrooks.com/index.php?action=dosearch&tag=lyndsey&os=5)
[— anyone know her last name
— Yep we need more lyndsey. Im surprised theres not more of her
— Her breasts steals the show, but look at those beautiful eyes]

czwartek, 16 czerwca 2011

Amarcord (1973)


sobota, 11 czerwca
W samą porę zrobiłem trochę masy na siłce.
Praca fizyczna na świeżym powietrzu to taki topik miastowego inteligencika. Obcowanie z naturą, sielanki, bukoliki, współżycie z owcami. Grunt to dojechać w dobrym towarzystwie prowadząc inteligentną rozmowę: nowe osiedle, ten kawałek drogi znakomity, trzeci filar. Co w takich przypadkach najważniejsze? Słońce — za darmo. Żarcie — za darmo. Piwo — za darmo. Bez oszukiwania: wszystko — tak, tylko w innej kolejności. Póki byli jeszcze goście, zachowywałem pozory, potem rozdziałem się do gaci (świetnie pasowały do grindersów) (dobrze, że to nie były te dziurawe). Studnia tym razem bez szalunku, a z samych kręgów. Szarpanie za wiaderka stosunkowo łatwe (o ile nie spadają komuś na głowę) — technika podciągania po kawałku z blokowaniem o krawędź. Okazuje się (na drugi dzień), że dłonie istnieją. Całe.
Toczenie dwóch dodatkowych kręgów — całkiem zgrane, choć zachodziła obawa, że wytoczą się poza ogrodzenie. Średnia masa ciała każdego z naszej czwórki — dwie małe foki. Ot, rodzina siłaczy. Wciśnięcie ostatniego na samą górę wymagało samozaparcia. Robota na dole — to była zabawa. W pewnym momencie poziom wody był na tyle wysoki, że sięgał końca kaloszy, które co chwila grzęzły w mokrym piasku (popróbować na plaży), zaś mieszanina wody i piasku sprawiała wrażenie gęstej zaprawy, w którą trudno wbić saperkę, ale już przy "przesypywaniu" do wiaderka wszystko się rozchodziło bokami. Woda okrutnie zimna, do tego leje się z góry (uwaga na wiaderka), a te cholerne kręgi nie chcą opadać.
Owszem, praca łomem przynosi efekty, ale doszło do tego, że te dolne rozeszły się po 5 cm każdy, a ten najwyższy ani drgnie. Niższa technika. 4-5 m. Kask się przydaje. Dwa kroki obok łąka z makami, chabrami i inną kolorystyką. Człowiek nawet nie spodziewa się istnienia takich partii bolących mięśni. Zatem studnio — widzimy się za dwa tygodnie! I lepiej, żeby ci kręgi opadły!

Noo. To jest FILM! Amarcord (1973). Może jestem jeszcze świeży. Może potem mi się przeje. Na razie jestem na kolanach. Śmieję się i płaczę jednocześnie. Na razie jestem na etapie, że jest to skrojone na miarę moich oczekiwań. Szczególnym sentymentem darzę przeżycia młodzieży szkolnej.

— Musollini to ma jaja. Oba!
***
— Dotykałeś się? Czy wiesz, że św. Ludwik płacze, gdy to robisz?
— "Jak można tego uniknąć, gdy się widzi sprzedawczynię w trafice? Jak ksiądz myśli, co przychodzimy oglądać w dzień św. Antoniego?"

Z cyklu z kim wybrać się jogging: (Shione Cooper, Lana Ivans):


środa, 15 czerwca 2011

Johnny



piątek, 10 czerwca

Ale nas Arek rozwalił w tę ostatnią tegoroczną salę. Miałem super skuteczność 14/44 (innych nie liczyłem, bo to nie miało sensu), ale moc gry była.
***
Walk the Line (2005) oglądałem głównie z miłości do płyty best off Casha. I pewnie dlatego warknąłem na "juhu" wtrącone w trakcie grania muzyki. "Joaquin Phoenix i Reese Witherspoon przez pół roku uczyli się gry na różnych instrumentach oraz pobierali lekcje śpiewu" — wzruszające. Ale już określenie "ckliwy sentymentalizm" jak najbardziej na miejscu. Niemniej — jak na taki pomniczek i tak obejrzeliśmy bez problemów.
***
Eastern Promises (2007). Niby to Cronenberg, ale wszystko szyte tak grubą dratwą, że nie warto się dłużej zatrzymywać nad opinię, że film ów oglądało się sprawnie. Mnie ta atmosfera rosyjskiej baśni ani nie uwiodła, ani nie zszokowała.

wtorek, 14 czerwca 2011

MAVS



niedziela, 12 czerwca
Tym razem można zacząć nieco w zmienionym porządku. Ważne: osobista logistyka. Pobudka o 3:45, zatem trzeba wcześniej iść spać. Wyjątkowo nie za dużo alkoholu. Zastosowanie odpowiednich technik ("w lewej ręce trzymam twoje zdjęcie, prawą myślę o tobie") pozwoliło mi szybko wpaść w ramiona morfeusza. (ostatnim razem — w zeszłym roku — było to trudne do uzyskania, kokosiłem się niepomiernie, a efekt był słaby, tyle że mecz odbywał się w dogodniejszym, weekendowym, terminie). Pobudka sprawnie, kod do domofonu zawierał braki, ale szczęśliwie wszystko się udało. No i jaki finisz! Teraz będę mógł się na własne oczy przekonać, jak grało w poprzednich Miami, bo ten mecz nie wyglądał w ich wykonaniu rewelacyjnie, i łudziłem się nadzieją, że mimo 1/11 Dirka, mimo szybkich pogoni Miami (12-0), Dallas wciąż było w grze, nawet prowadziło kilkoma punktami. Nadzieja tym bardziej ulokowana, że Dirk w IV kwarcie na pewno coś trafi. Nie ma co się znęcać na "Big 3" — o tym będzie śmigać nba przez cały rok. Ja jestem wystarczająco zadowolony. Nawet myślałem o tym, by w okresie lokatu obejrzeć sobie kilka dziwnych drużyn (np. Cavs z Baronem), choć ostatnio rzeczywiście nawet w późne weekendy zajmuję się "pracą", a nie oglądaniem meczy. Czy ja już pisałem, że "i" słabo wchodzi z lapsa? Więc z chęcią obejrzę teraz wszystkie mecze finału i koniecznie rozwałkę Lakers 0-4. Team złożony z "no name'ów" (oczywiście, że to oczywista nieprawda), ale nawet mimo strat (które zawsze się zdarzają) Dallas GRAŁO, czego nie można powiedzieć chwilami o głupawej koszykówce Miami — abstrahując od niezwykłej indolencji w liderowaniu w zespole.
***
Co prawda nadal włączamy stacjonarny przez F1, ale być może odkryliśmy, że za zawieszenia odpowiada myszka, przynajmniej po jej zmianie (na "nowoczesne" łącze usb — szczęśliwie komp potrafił sam znaleźć odpowiednie sterowniki) (dzisiaj mam słowotok — niby samie pierdoły, ale proszę korzystać zawczasu), wszystko chodzi cacy, przy czym okazało się, że stary monitor działa, więc teraz mamy dwa dobre.
***
Zakończenie "Armacord" nieco bardziej nostalgiczne, bardziej jako klasyczne przywołanie nieustającego koła życia i śmierci. Wrażenie musiało być słabsze po pierwszych dwóch aktach, zwłaszcza, że szczęśliwe zakończenie (ślub Gradisci) nie jest rzecz jasna zakończeniem szczęśliwym. Niemniej, film może nie tak niezapomniany (Wanda! Wanda! Wanda!), ale wciąż wybitny.
***
"Duch wychodzi" Phillipa Rotha może nie zapowiada się tak wesolutko jak poprzednia historia o rzeźniku, ale jeżeli mam już czytać fabułę, to musi być tak fantastycznie potoczysta i gęsta.
***
Po wycieczce rowerowej (Olszynka 2) kolejne partie ramion uzyskują odpowiednią barwę. Chyba w tym roku będę miszczem. Pyszczku rewelacyjnie przygotowało kurczaka, mięso rozpływa się w ustach.
***
W tygodniówce tvp kultura było akurat o "Kyodontas" (było też o nowej płycie Foo Fighters i to było smutne, bo kreowano opcję, że była nagrana w garażu, co wystarczająco świadczy o indolencji prowadzących w kwestii muzyki) (podobnie zeszły tydzień Fleet Foxes i Tv on the Radio) (to tylko dowód na to, jak mocno mainstream jest obecny świadomości osób, które naprawdę zajmują się kulturą — czego zatem można wymagać od osób, które na tacy mają wyłącznie publikacje radiowo-telewizyjno-netowe). Mówię o tym dlatego, że film, mimo swojej wyjątkowości — nie szokował mnie jakoś szczególnie. Co więcej, mamy nawet z tego prywatne dowcipy, co zrobiłbyś za ołówek. Pamiętaj — z gumką!
***
Już pisałem, że ze mnie człowiek-maszyna. Skoro bolą górne partie, to można wybrać się na dolne. Olszynka po raz drugi nas nie zawiodła, zwłaszcza, że wystarczy pokręcić się po terenie i swobodnie można znaleźć tam orientację — przejechaliśmy kilka innych dróg. Sielsko-wiejsko. Mini piknik na nasypie. Trochę wiało chłodem, ale pomysł z opiekankami ok. Chyba nawet trochę się podmęczyliśmy w drodze do domu, ale pogoda niemal w sam raz.
***
Zaplanowałem wczesne wstanie (8), żeby móc wcześniej położyć się spać. Budzik dał radę — ja nie (11).

poniedziałek, 13 czerwca 2011

WHOOOAAA!!!


poniedziałek, 13 czerwca

Dzisiaj wpis może być tylko taki!











piątek, 10 czerwca 2011

Kynodontas (2009)


czwartek, 9 czerwca

Zestaw mistrzowskich myśli. Można cytować.

Pyszczku: Jak pamiętam z młodości, to ile razy kukułka kuka, to za tyle lat wyjdzie się za mąż. Ale ona nie chce przestać!!!!

Wuj Dobra Rada
— Białe staniki mają to do siebie, że szybko przestają być białe.
— To może od razu trzeba kupować beżowe?

Mistrz subtelności
— Aaa!
— Co Pyszczku, podniosłaś "nóżkę"? (z akcentem)
— Nie, mamuciego udzielca, głąbie.

Prawdziwy mężczyzna
— I jak nowa koleżanka?
— No, wielkością miseczki nie imponuje.

Z kim warto w spokoju obejrzeć film
Głos z filmu: Będę nienawidzić każdej minuty, w której nie będziemy razem.
Głos z offu: Oj, to będzie duuuużo liczenia.
***
Kynodontas (2009). Siedzisz sobie w domciu. Nastrój taki, śmaki. Wyjdziesz, nie wyjdziesz. Zrobisz, nie zrobisz. Coś się dzieje, nic się nie dzieje. Myślisz, nie myślisz. Hej ho. Wrzucasz film. Zagadka. Dosyć drastyczna. Ale w sumie co cię to. Wstajesz rano, wychodzisz. Wróżka zębuszka się nie śniła.
***
Wychodzi jednak na to, że dyskografia Crass na pamięć. Tak to jest, jak się miało kasety. Wciąż bawi niezwykłość muzyki i realizacji tych nagrań. Przynajmniej ciekawe. Choć osłuchane.
***
Wyczyszczenie stopy — godzinka. Wyczyszczenie werbla — godzinka. Przycięcie i wyrównanie basu — dwie godzinki. Nadwerężony kręgosłup i ból nadgarstka. Ale przynajmniej człowiek ma poczucie, że poczynił coś.
***
Czy to zapomniany out-take z Built To Spill?

Ramble Tamble by johannvreen

Nie. To "Ramble Tamble" Creedence Clearwater Revival (1970). Co wcale nie umniejsza geniuszu BTS.
***
Z cyklu, z kim obejrzałbyś film (Danni Ashe):


czwartek, 9 czerwca 2011

Pan Teodor


wtorek, 7 czerwca

Przez chwilę poczułem się jak w prawie cywilizowanym kraju, miałem trochę czasu, więc po posiłku udałem się do wrzeszczańskiego parku, którego nie odwiedzałem od czasu ukradkowych spotkań spożywczych z czasów technikum, a tam miłe zaskoczenie, nie dość, że ludzie spokojnie na ławkach, to jeszcze elegancko porozsiadali się na trawnikach.
Do cywilizacji brakowało jeszcze swobodnego spożywania niskoprocentowego alkoholu po posiłku (cydr rulez); ale i tak było niemal niemal. Leci Eco dwa. Ale jest bardziej polityczny i doczesny (ówczesny), wobec czego bardziej hermetyczny aktualnie.
***
Mój tygodniowy plan zajęć mógłby się znaleźć jako wzorzec w Sevres. Te same miejsca, te same persony. Dzięki temu wiem na przykład, że pani w masarni mi się roztyła. Stałość i bezpieczeństwo. Umiarkowanie w jedzeniu i piciu. Żadnych niebezpiecznych zawirowań topograficzno-emocjonalnych. No, tak trzymać!

środa, 8 czerwca
Otwarcie sezonu na górce.
***
Jak spokojnie i sympatycznie przed burzą. Włączamy sobie Today Is The Day.
***
Dzienniki Parnickiego są niezwykłe. Dość napisać, że gdyby nie fragmenty o pisaniu, to równie dokładne zapiski można by znaleźć u księgowego. Ale oni nie piszą pamiętników. I w tym rzecz.
***
Tekst jest tak męsko dwuznacznie ładny, że nie mogłem, go nie skopiować.

Wojt: "Ahh, uwielbiam jak mnie tak zaskakujesz,..."


(nooo, potem się wszystko wyjaśnia)


"...bardzo fajnie kopnąłeś kompozycje, pomysł z puszczeniem gitary z intra po vocal trafiony w 100%".


Ale ładnie.

***
Z cyklu z kim wybrałbyś się na górkę (Carmella Bing):


środa, 8 czerwca 2011

The Molly Maguires (1970)



niedziela, 5 czerwca
Przepis na pierwsze truskawki w tym roku:
Kup kobiałkę. Truskawek, głąbie. Umyj. Podjedz podczas mycia. Zjedz trochę. Większą połowę oddaj drugiej połowie. Pozostałe zgnieć widelcem. (Chyba że masz mikser burżuju). Wlej maź do słoika. Dosyp dużo lodu. Wstrząsaj. Dolej dużo rumu. Wstrząsaj. Dolej barmańskiego syropu waniliowego. Truskawki są słodkie, ale bez przesady. Wstrząsaj. Nie częstuj. I tak powie: za słodkie/za mało słodkie. Pij za pomocą słomki. Bezpośrednio ze słoika. Po masz brudzić drugie naczynie. W sam raz na upalne dni. Pół niedzieli jak z bicza strzelił. Drugie pół: powtórzyć.
***
The Molly Maguires (1970). Z Człowiekiem Zwanym Koniem (tudzież Dumbledorem Pierwszym) (Richard Harris) w roli głównej + Connery. Taki pojedynek aktorski. Opowieść dla tych, dla których treść "Naszej szkapy" to abstrakcja s-f. Napomnienie dla polskich górników, że nie mają co narzekać, bo żyją, mają się jak pączki w maśle i mogliby się k... lepiej ubierać. Tak Pyszczku. Węgiel kamienny tak błyszczy. Oglądając przez chwilę poczułem się, jakbym był znowu we własnej piwnicy, ze świeczką, dużym młotem, bryłami karbonowej skały. Drodzy słuchacze, nie zrozumiecie.

poniedziałek, 6 czerwca
"Like brothers do" poszło mi bardzo sprawnie. Rzeczywiście chwilami ograniczyłem się do bardzo delikatnego eq. Znaczy się, nagrało się w sam raz. Podobno niektórzy tak mają, że od razu jest dobrze nagrane. Ho ho.
***
Besieged (1998). Bertolucci to hochsztapler i zdania nie zmienię. Scenariusz pisany na kolanie. Realizacja jak etiuda studencka. Jedyne, co można tu oddać, że Rzym bardzo nienachalnie skręcony.
***
Kevin Arnold — Rampant Snout (7.XI.1996). To 20 minut siermiężnego tru tru noisowego lo-fi. Zdaje się, że wtedy Kamila i Filip ograniczali się w przychodzeniu na próbę. Stąd rewolucyjny (jak na nasz zespół) skład na dwie gitary, perkusję i wokal. Najważniejsze to się dobrze bawić w lubianym towarzystwie. Pozdro Mariusz! Skoro jest to jedno ze stereofonicznych nagrań, to nie ma zmiłuj. Potraktujcie to jako ostrzeżenie.
Całość tutaj: http://www.megaupload.com/?d=FDSH3D8B

3 by johannvreen

wtorek, 7 czerwca 2011

The Roman Spring of Mrs. Stone (1961)

piątek, 3 czerwca
Czy to okładka książki dla młodzieży?

Nie do końca.
Czy to rzecz o prawdziwej przyjaźni?
Tak jakby. Justin Chin, Moi byli o imieniu Michael
***
Ale nas rozwalili — 100:54. Grali do znudzenia jedną akcję, a nam nic nie wchodziło. Dobrze, że graliśmy na dworze. Nie umarliśmy z ataków gorąca dzięki temu.

sobota, 4 czerwca


Umberto Eco, Zapiski na pudełku od zapałek I. Który raz to już czytam? W sam raz do położenia na pralce. W przerwie między jedynką a dwójką. W sam raz genialne w tejże formie. Mój ulubiony fragment (na przykład):
Pragnąc przekazać czytelnikowi (w związku z pojęciem „czytelnik”
por. D. Coste, „Three concepts of the reader and their contribution to a theory of literary texts”, “Orbis literarum” 34, 1880; W. Iser, “Der Akt des Lesens”, Monachium 1972; “Der implizite Leser”, Monachium 1976; U. Eco, “Lector in fabula”, Mediolan 1979; G. Prince, „Introduction a l’etude du narrataire”, “Poetique” 14,1973; M. Nojgaard, „Le lecteur et la critique”, “Degres” 21, 1980) garść świeżych intuicji (por. B. Croce, “Estetica come scienza delfespressione e linguistica generale”, Bari 1902; H. Bergson, Oeuvres, Edition du Centenaire, Paryż 1963; E. Husserl, “Ideen zu einer Phdnomenologie undphdnomenologischen Philosophie”, Den Haag 1950), w związku z malarstwem (odnośnie pojęcia „malarstwo” por. Cen-ninoCennini, “Trat tato delia pittura”; Bellori, “Vite d’artisti”; Vasari, “Le vite”; AA.W., “Trattati d’arte del Cinquecento”, opr. P. Barocchi, Bari 1960; Lomazzo, “Trattato dellarte delia pittura”; Alberti, “Delia pittura”; Armenini, “D’ veri precetti delia pittura”; Baldinucci, “Vocabolario toscano dellarte del disegno”; S. van Hoogstraaten, “Inleyding tot de Hooge Schoole der Schilderkonst”, 1678, VIII, l, ss. 279nn.; L. Dolce, “Dialogo delia pittura”; Zuccari, “Idea de’ pittori”) Antonia Fomeza (jeśli chodzi o bibliografię ogólną, por. G. Pedicini, „Fomez”, Mediolan 1980, zwłaszcza ss. 60-90), muszę podjąć próbę analizy (por. H. Putnam, „The analytic and the synthetic”, w: “Mind, language, and reality”, 2, Londyn-Cambridge 1975; M. White, wyd., “The age of analysis”, Nowy Jork 1955) w formie (por. W. Kohler, „Gestalt Psychology”, Nowy Jork 1947; P. Guillaume, „La psychologie de la forme”, Paryż 1937) całkowicie naiwnej i wyzbytej uprzedzeń (por. J. Piaget, “La representation du monde chez l’enfant”, Paryż 1955); G. Kanizsa, “Grammatica del vedere”, Bolonia 1981). Jest to jednak rzecz (odnośnie rzeczy w sobie por. I. Kant, „Kritik der reinen Vernunft”, 1781-1787) niezmiernie trudna na tym świecie (por. Arystoteles, „Metafizyka”) postmodernistycznym (por.por. ((por. (((por. por.)))))). Dlatego nie robi się nic (por. Sartre, „L’etre et le neant”, Paryż 1943). Pozostaje milczenie (Wittgenstein, „Tractatus”, 7). Przepraszam, może innym (por. J. Lacan, “Ecrits”, Paryż 1966) razem (por. Viollet-le-Duc, “Opera omnia”).
***
Dwa palce wybite + jeden ostro nacięty (sporo krwi) (kto by pomyślał, że kciuk się tak człowiekowi przydaje) (ostatnio miałem takie dziecięce wrażenie, kiedy odkryłem istnienie małego paluszka u stopy) + syf na nosie + pierwsze oparzenie słoneczne I stopnia = całkiem udana sobota.
***
Olszynka we wspólnej wyprawie rowerowej (A&E) odkryła przed nami swoje industrialno-sielskie oblicze. Naprawdę bardzo ładnie, bardzo dobrze. Plus piesza wycieczka. Dowiedzieliśmy się co zowią Zakoniczynem. Grunt to mieć 20 zeta i kupić dziewczyńskie spodnie. Pewnie tradycyjnie starczą na kilkanaście lat. Chyba jestem urodzonym sportowcem. Niedługo o mojej kondycji fizycznej zaczną krążyć legendy.

The Roman Spring of Mrs. Stone (1961). Warren Betty. (Znakomita wymowa)(inni mówią na to akcent). Jak tylko ujrzałem, od razu uwierzyłem we wszystkie opowieści doń dotyczące. Mając taki visual osobowo nie mógłbym nie skorzystać. To byłby grzech. Oprócz tego bardzo ładnie z ich strony, że odwiedzają te miejsca, które każdy może rozpoznać. Rosa Klebb jak zwykle niezawodnie odpychająca.
Oprócz tego, że Vivien Leigh, to film pozostaje niedościgłą
abstrakcją — umówmy się: żadne z nas nie będzie obrzydliwie bogate, tudzież nie spotka kogoś w tym stylu obrzydliwego. A szkoda. (Na dywagacje również.)

Z cyklu "z cyklu" (Bianca Beauchamp):