11 stycznia, piątek
My drogi i Miłościwie Nam Panująca w tej zimowej aurze znaleźliśmy się.
Wstałem, pojechałem, zima. Właściwie w tej kombinacji nie ma nic niezwykłego, prócz tego, że właśnie lubię, żeby tak było. Czytam nową książkę (tamtej jeszcze nie skończyłem, ale niewiele już do końca), a po mnie będzie czytał wiesz kto. Pozwoliłem sobie dzisiaj na odrobinę luksusu, to przez te igreki kursywą. Czy będzie dogrywka? Będzie teatr dla murzynów po trzecim dzwonku.
Co tam, dawno nie było, jest za free (no nieprawda, ja za to płacę, pan za to płaci, my za to płacimy...).
Nie wspominałem jeszcze (tutaj, Ma, tutaj), że na zdjęciu z dowodu wyglądam jak swój młodszy brat. I za niego zdawałem ten test.
Porobotniczy szok, ale się najadłem. Zima w okolicach fortów przeurocza.
Z wejściem było nie najgorzej, przedstawienie "Baba Chanel" podobało nam się, w pewnych elementach nawet bardzo.
Oj, ale za to jak nam się rozszedł wieczór? "Róża" przecież była w sobotę?
Róża (2011)
Umiejętnie poradziliśmy sobie z dramatycznym napięciem tego obrazu (bardzo dobrze sfilmowanego), robiąc przerwy na wyjaśnienia historyczne oraz przypominanie sobie (Ty) drobiazgów z historii rodów. Dobry film. Na odegnanie resztek złych duchów zapuściliśmy sobie odcinek (kocham internet) (czyli to jednak sobota była).
Więc to było tak, że miałem jeszcze na coś spojrzeć, Hashima, odcinek — pozostaliśmy w temacie rosyjskim, dokończyliśmy lody z leviatana, choć to nie był ten piątek, to piwo pszeniczne, ciemne, nie polskie, dobre, literaki i to chyba nie jest dobry pomysł, by bawić się w układanie literek miast wyrazów. Jest długa noc polarna...
My drogi i Miłościwie Nam Panująca w tej zimowej aurze znaleźliśmy się.
Wstałem, pojechałem, zima. Właściwie w tej kombinacji nie ma nic niezwykłego, prócz tego, że właśnie lubię, żeby tak było. Czytam nową książkę (tamtej jeszcze nie skończyłem, ale niewiele już do końca), a po mnie będzie czytał wiesz kto. Pozwoliłem sobie dzisiaj na odrobinę luksusu, to przez te igreki kursywą. Czy będzie dogrywka? Będzie teatr dla murzynów po trzecim dzwonku.
Co tam, dawno nie było, jest za free (no nieprawda, ja za to płacę, pan za to płaci, my za to płacimy...).
Nie wspominałem jeszcze (tutaj, Ma, tutaj), że na zdjęciu z dowodu wyglądam jak swój młodszy brat. I za niego zdawałem ten test.
Porobotniczy szok, ale się najadłem. Zima w okolicach fortów przeurocza.
Z wejściem było nie najgorzej, przedstawienie "Baba Chanel" podobało nam się, w pewnych elementach nawet bardzo.
Oj, ale za to jak nam się rozszedł wieczór? "Róża" przecież była w sobotę?
Róża (2011)
Umiejętnie poradziliśmy sobie z dramatycznym napięciem tego obrazu (bardzo dobrze sfilmowanego), robiąc przerwy na wyjaśnienia historyczne oraz przypominanie sobie (Ty) drobiazgów z historii rodów. Dobry film. Na odegnanie resztek złych duchów zapuściliśmy sobie odcinek (kocham internet) (czyli to jednak sobota była).
Więc to było tak, że miałem jeszcze na coś spojrzeć, Hashima, odcinek — pozostaliśmy w temacie rosyjskim, dokończyliśmy lody z leviatana, choć to nie był ten piątek, to piwo pszeniczne, ciemne, nie polskie, dobre, literaki i to chyba nie jest dobry pomysł, by bawić się w układanie literek miast wyrazów. Jest długa noc polarna...
12 stycznia, sobota
Odcinek z sankami
My drogi i Miłościwie Nam Panująca zaliczyliśmy aktywną zimę w której znaleźliśmy się.
Wstawanie z opóźnieniem, ale nie zdążyłem nawet po książkę sięgnąć. Dlaczego? nie wiem, przyćmienie weekendowe. Z nocy polarnej przypominam sobie, że warto (jak zawsze) było spróbować. Tak, więc na tym utknął nam poranek.
Ostatnia kromka ostatecznie nadaje się do jajecznicy i nagle już trzeba się zbierać, bo nam warzywniak zamkną. Szału warzywnego nie było, ale udało się załatwić. I do tego pomysł z mięsem. I mamy zimę, i jesteśmy na domowych zakupach w pobliżu, i pączek i strucla (czyż nie za dużo tego wypasu?) (no ale warto było).
Gdzieś w połowie robienia obiadu "przyszły sanki", obiad wygenerował się znakomity, prócz tego mamy działający młynek do pieprzu (a to przecież nie było łatwe).
Kawowa chwila odpoczynku i smyrgamy na sanki!
Jest zima, jest górka, kiedyś to był tam nawet wyciąg, i wszystko widać na tym śniegu, a w oddali wioska hobbitów zimą. Jazda nie wygląda na taką szybką, jak chwilami bywa, i dupa zjeżdża z sanek, i trochę zimno i ciut mokro i się trzeba nasapać podczas kolejnego podejścia, ale leżakowanie na śniegu w spokoju z widokiem na niebo — chyba dawno tego nie miałem. I całą naszą zabawę podsumowaliśmy fantastycznym zjazdem z wywrotką. Siniaki są.
Jeszcze chwila prac domowych, każdy przy swoim stanowisku, a nie, nieprawda, stanowiska były zamienione, decyzja odważna, szybka, a wykonanie brawurowe i doskonałe. Aż mię się oko zaszkliło. Co tam czytanie książek. Charlotte Roche "Modlitwy waginy" to nie jest literatura, to mówię ja, ale na chwilę obecną jestem w stanie poczytać czyjeś tzw. życie, niemniej bardziej interesująca wydaje mi się kwestia komiksów Tove (MIEEEEĆ! <= "Kim jesteśmy?" — "Kobietami!"), na których tropie zaczęliśmy być oraz sama biografia z obrazkami — bo obrazki już obejrzałem.
Do tego jeszcze pojedziemy do Vigevano (hah, jak się człowiek trochę wysili, to jest w stanie z tego bałaganu "pewnie nie uważałem" wyciągnąć szczegółowe szczególiki), a on wciąż pamięta co tam czytanie książek, tam będzie ślicznie i mają cudowne muzeum, od tego są właśnie przewodniki i kolorowe zdjęcia dań, od których robi się (ja): iiiii! Pop corn na słodko.
Odcinek z sankami
My drogi i Miłościwie Nam Panująca zaliczyliśmy aktywną zimę w której znaleźliśmy się.
Wstawanie z opóźnieniem, ale nie zdążyłem nawet po książkę sięgnąć. Dlaczego? nie wiem, przyćmienie weekendowe. Z nocy polarnej przypominam sobie, że warto (jak zawsze) było spróbować. Tak, więc na tym utknął nam poranek.
Ostatnia kromka ostatecznie nadaje się do jajecznicy i nagle już trzeba się zbierać, bo nam warzywniak zamkną. Szału warzywnego nie było, ale udało się załatwić. I do tego pomysł z mięsem. I mamy zimę, i jesteśmy na domowych zakupach w pobliżu, i pączek i strucla (czyż nie za dużo tego wypasu?) (no ale warto było).
Gdzieś w połowie robienia obiadu "przyszły sanki", obiad wygenerował się znakomity, prócz tego mamy działający młynek do pieprzu (a to przecież nie było łatwe).
Kawowa chwila odpoczynku i smyrgamy na sanki!
Jest zima, jest górka, kiedyś to był tam nawet wyciąg, i wszystko widać na tym śniegu, a w oddali wioska hobbitów zimą. Jazda nie wygląda na taką szybką, jak chwilami bywa, i dupa zjeżdża z sanek, i trochę zimno i ciut mokro i się trzeba nasapać podczas kolejnego podejścia, ale leżakowanie na śniegu w spokoju z widokiem na niebo — chyba dawno tego nie miałem. I całą naszą zabawę podsumowaliśmy fantastycznym zjazdem z wywrotką. Siniaki są.
Jeszcze chwila prac domowych, każdy przy swoim stanowisku, a nie, nieprawda, stanowiska były zamienione, decyzja odważna, szybka, a wykonanie brawurowe i doskonałe. Aż mię się oko zaszkliło. Co tam czytanie książek. Charlotte Roche "Modlitwy waginy" to nie jest literatura, to mówię ja, ale na chwilę obecną jestem w stanie poczytać czyjeś tzw. życie, niemniej bardziej interesująca wydaje mi się kwestia komiksów Tove (MIEEEEĆ! <= "Kim jesteśmy?" — "Kobietami!"), na których tropie zaczęliśmy być oraz sama biografia z obrazkami — bo obrazki już obejrzałem.
Do tego jeszcze pojedziemy do Vigevano (hah, jak się człowiek trochę wysili, to jest w stanie z tego bałaganu "pewnie nie uważałem" wyciągnąć szczegółowe szczególiki), a on wciąż pamięta co tam czytanie książek, tam będzie ślicznie i mają cudowne muzeum, od tego są właśnie przewodniki i kolorowe zdjęcia dań, od których robi się (ja): iiiii! Pop corn na słodko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz