środa, 24 sierpnia 2011

Mar Adentro (2004)



środa, 17 sierpnia
Nie wiem, jak to się stało, czy znowu nie uważałem, bo drugiej części numeru "The Prophet" SDRE jakbym nie słyszał nigdy w życiu. Ogólnie dzień na spidzie bez dopalaczy. BroadcastSea. Po weekendzie przyszedł czas na wszystko. Niczego się nie boję słuchać. Uruchomiłem the tape. Dobrałem się do teledysku, co przerwałem tylko na chwilę, by podejść po okładki (dobrze przycięte, choć skrzydełka, rzecz jasna, dla nas pozostają), po czym z drżeniem (uff, można kopiować cechy stylu na te 600 zdjęć!) wyeksportowałem plik. Jazda: zwykły .avi waży ponad 6 giga! Jest cacy. Mistrzostwo stylu i treści. Jakie znaczące i jakie wzruszające!
***
Pies trącał autentyczność historii. Wciąż uważam, że tak skonstruowany bohater "Mar Adentro" w naszym słodkim kraju nie miał by jak "pączek w maśle". Mam jakieś takie zaufanie dla naszego narodowego charakteru, że po jakimś czasie człowiek usłyszałby: "Nie podoba się? To sam sobie zmień tę płytę frajerze". Po czym człowiek siłą rzeczy musiałby zmienić charakter albo ugrzązłby w łóżku śmierdzącym moczem — nie ma siły, by zachował taką hardość przez rzeczone 28 lat. Tak, proszę państwa.
Oprócz tego podobały mi się nakreślone relacje damsko-męskie, ..... jak zwykle piękna bez żadnych udoskonaleń. Oprócz tego, w razie gdyby historia miała mieć miejsce, to odegrać życiowo rolę Gene (Clara Segura) — to jest wyzwanie. Przedostatnia scena genialnie przewrotna i dogłębnie smutna ("Kto to jest Ramon"). Czyli dzieciaki jednak wiedzą, jak nie tracić życia, tylko rypać się zawczasu.
A oprócz tego popłakałem się w wyniku zupełnie niehollywoodzkiego wyciskacza łez.
I oprócz tego uważam, że jest to stosunkowo słaby film, który ma kilka mocnych scen.

Acha, bandcamp już działa:

http://vreen.bandcamp.com/

Na początek pierwsza solówka.

Brak komentarzy: