niedziela, 14 sierpnia
Zebrać musieliśmy się szybko, ale daliśmy radę, a Pyszczku sprawiła genialne śniadaniowe opiekanki. Jar Raduni!
***
Początek zaskoczył nas obfitością powalonych pni, a nieco wyżej, na niebieskim szlaku (szlak! szlak!) wielkością zarastania i wielością mokrych krzaków, gałęzi i liści. Zeszliśmy znowu niżej, ale szlak i tak dołączył do nas, gdy doszliśmy do drewnianego, nieco chwiejnego mostku. Potem bardzo wygodna leśna trasa przeciwległym brzegiem, aż do niewielkiego zbiornika wodnego, gdzie mieliśmy prawdziwy piknik z jajkami na twardo, ogórkami i moscatelem. Jako że i tak byłem wyciszony, to rozłożyłem się kompletnie i byłem gotów drzemać na tym kocyku turystycznym do końca tego niezwykle ciepłego i słonecznego (jak na ostatnie możliwości) dnia. Powrotna wędrówka przez krzaki i chaszcze bardzo przygodowa. Nawet kajakarze pojawiali się gęsto na spływie.
***
Korzystając z okazji, nawiedziliśmy biedrę (moscatel x 5) oraz pole aroni. I wszystko dzięki A&E. Absolutnie fantastycznie.
***
Po czym w domu, nienawykły do spania w środku dnia, uciąłem se na balkonie 1,5-godzinną drzemkę w oczekiwaniu na wieczorne przyjemności. Postanowiłem jeszcze skorzystać z ostatnich letnich promieni słońca na balkonie.
***
Jerzy może nie jest specjalnie zadowolony z naszych postępów w Caylusie, ale i tak spędziliśmy upojne godziny, dogrywając mile spędzony czas w kości.
poniedziałek, 15 sierpnia
Tym razem uratowała nas pogoda, więc zaliczyłem kolejny haczyk, który spędzał mi sen z powiek. Zrobiłem nieco ponad 600 fot, poszło mi sprawnie, podobnie jak z programem od Piotra. Mówił, że nie jest intuicyjny, a jest. Trochę gmerania z szybkością trwania klatki i przejścia i już. Już na wstępie było widać, że kadry układają się tak, że sprawiają wrażenie ruchu. Super. Potem jeszcze wpadłem na pomysł obróbki zdjęć filtrem. Dzięki bogu za sprawne oprogramowanie z save'owaniem akcji oraz nową szybką bestię! (znowu A!). Więc pod wieczór zdjęcia już miałem wstawione. Mówiłem wcześniej: "wszystkiego bym się spodziewał, ale nie tego, że zdjęć będę miał zanadto". I ch.. Numer 3:29, a zdjęć wyszło na 3:17. Na szczęście ma się tę głowę do napisów wstępnych i końcowych. "Hereafter" (2010) — co zrobić. Ok — jest jedna korzyść — chciałbym się zapisać na taki kurs gotowania.
wtorek, 16 sierpnia
Właściwie przez cały dzień nie mogłem wysiedzieć, żeby się dobrać do "teledysku", a to przecież jeszcze nie teraz. Zakupiłem sobie wreszcie własną kostkę (poprzednia tragicznie zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach), Przem trenował swojego nowego fendera mustanga (wolałbym inny kolor :), a myśmy przetrenowali się na okoliczność soboty. Chyba wróciłem dość wcześnie, bośmy oglądali pierwszą połowę "Mar Adentro" (2004).
Foto ztond:
http://www.swiatobrazu.pl/fotografie/galeria,zdjecie,uzytkownika,jesien_45_28zv57vty59ibfxi8gzm5b
Zebrać musieliśmy się szybko, ale daliśmy radę, a Pyszczku sprawiła genialne śniadaniowe opiekanki. Jar Raduni!
***
Początek zaskoczył nas obfitością powalonych pni, a nieco wyżej, na niebieskim szlaku (szlak! szlak!) wielkością zarastania i wielością mokrych krzaków, gałęzi i liści. Zeszliśmy znowu niżej, ale szlak i tak dołączył do nas, gdy doszliśmy do drewnianego, nieco chwiejnego mostku. Potem bardzo wygodna leśna trasa przeciwległym brzegiem, aż do niewielkiego zbiornika wodnego, gdzie mieliśmy prawdziwy piknik z jajkami na twardo, ogórkami i moscatelem. Jako że i tak byłem wyciszony, to rozłożyłem się kompletnie i byłem gotów drzemać na tym kocyku turystycznym do końca tego niezwykle ciepłego i słonecznego (jak na ostatnie możliwości) dnia. Powrotna wędrówka przez krzaki i chaszcze bardzo przygodowa. Nawet kajakarze pojawiali się gęsto na spływie.
***
Korzystając z okazji, nawiedziliśmy biedrę (moscatel x 5) oraz pole aroni. I wszystko dzięki A&E. Absolutnie fantastycznie.
***
Po czym w domu, nienawykły do spania w środku dnia, uciąłem se na balkonie 1,5-godzinną drzemkę w oczekiwaniu na wieczorne przyjemności. Postanowiłem jeszcze skorzystać z ostatnich letnich promieni słońca na balkonie.
***
Jerzy może nie jest specjalnie zadowolony z naszych postępów w Caylusie, ale i tak spędziliśmy upojne godziny, dogrywając mile spędzony czas w kości.
poniedziałek, 15 sierpnia
Tym razem uratowała nas pogoda, więc zaliczyłem kolejny haczyk, który spędzał mi sen z powiek. Zrobiłem nieco ponad 600 fot, poszło mi sprawnie, podobnie jak z programem od Piotra. Mówił, że nie jest intuicyjny, a jest. Trochę gmerania z szybkością trwania klatki i przejścia i już. Już na wstępie było widać, że kadry układają się tak, że sprawiają wrażenie ruchu. Super. Potem jeszcze wpadłem na pomysł obróbki zdjęć filtrem. Dzięki bogu za sprawne oprogramowanie z save'owaniem akcji oraz nową szybką bestię! (znowu A!). Więc pod wieczór zdjęcia już miałem wstawione. Mówiłem wcześniej: "wszystkiego bym się spodziewał, ale nie tego, że zdjęć będę miał zanadto". I ch.. Numer 3:29, a zdjęć wyszło na 3:17. Na szczęście ma się tę głowę do napisów wstępnych i końcowych. "Hereafter" (2010) — co zrobić. Ok — jest jedna korzyść — chciałbym się zapisać na taki kurs gotowania.
wtorek, 16 sierpnia
Właściwie przez cały dzień nie mogłem wysiedzieć, żeby się dobrać do "teledysku", a to przecież jeszcze nie teraz. Zakupiłem sobie wreszcie własną kostkę (poprzednia tragicznie zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach), Przem trenował swojego nowego fendera mustanga (wolałbym inny kolor :), a myśmy przetrenowali się na okoliczność soboty. Chyba wróciłem dość wcześnie, bośmy oglądali pierwszą połowę "Mar Adentro" (2004).
Foto ztond:
http://www.swiatobrazu.pl/fotografie/galeria,zdjecie,uzytkownika,jesien_45_28zv57vty59ibfxi8gzm5b
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz