poniedziałek, 17 listopada
za dużo sobie nie porobiłem, gdyż zajrzałem do Monster Magnet i mnie wciągnęło, szczególnie pierwsza EP z 1990; co ciekawe, brzmienie z kaset wiele nie odbiega co teraz słyszałem — oni po prostu tak mieli
potem zamiast rozrywki wzięliśmy się za tłumaczenie wyrazów i tak nam zeszło prawie do końca, potem jeszcze kalkulator w dłoń i przed samym snem "Dr No", gdyż ponieważ akurat leciał w tvp — znowu puszczają i znowu od dupy strony
z ciekawostek wyczaiłem jeszcze "polish funk" — chłopakom się spodobało, puszczali sobie w pracy
dziś pierwszy mróz, szedłem do roboty sam (Renia do banku), więc słuchawki na czapce i dało radę
zahaczyłem o bank i dowiedziałem się co nieco, więc po naradzie będziemy robić machloje; grunt, że plan działania ustalony i czekamy na rozwój wypadków
poczytałem o taniutkich budżetowych monitorach (może nie do końca studyjnych, ale na biurko mogą być), zawszeć ta jakaś opcja
wieczorkiem próba, Nicolas uczył się jednocześnie grać i śpiewać "sałatkę szwedzką" — jeszcze nauki to wymaga, zapomniałem, że powinniśmy również poćwiczyć "strokes-mokes" vel. "żaby"
a dziś od rana słuchałem "chinese democracy" Guns'n'Roses (2008) — jednak to mój zespół młodzieńczy! i muszę przyznać, że bardzo mile się rozczarowałem, ballady wyszły im okej, z przyjemnością słuchałem rozleczonych solówek i wycia wokalisty — o kilka klas wyprzedzają np. niedawną płytę innych mastodontów — AC/DC
oczywiście słucham sobie Roya Budda, czy teraz dla przypomnienia wczorajszego w tv "Bullita" Lalo Schifrina, ale nagle posłuchałem
Quincy Jones - The Quintessence (1961)
— i to jest kapitalne! (i nawet nie odbiega tak od klimatów filmowych — może dzięki dęciakom?)
poszedłem za ciosem i posłuchałem
Quincy Jones - Smackwater Jack (1971)
nooo, tu się dopiero dzieje, bombeczka!
piłkarze wygrali w kopaninie 3-2 z Irlandczykami, ja "robiłem muzę" więc załapałem się na ostatnie 5 minut i zobaczyłem 3 z tych bramek, ogólnie grali trochę jak frajerzy, grunt, że młody Lewandowski strzelił na 3-1
"television" powolutku idzie do przodu
jest też płytka "filmowa" z tego roku, zrobiona przez dwóch producentów, wyszło im genialnie, dzięki korzystaniu z sampli retro i utrzymaniu takiegoż klimatu:
Quiet Village - Silent movie (2008)
trochę to przypomina zeszłoroczne Thief, ale o ile tamto mnie nie przekonało, to niniejszy zestaw chilloutu mnie się podoba; oni syntetyzują klasyczne zajawki/motywy/brzmienia słyszalne na płytach Schifrina czy Budda
wieczorem nie zaszaleliśmy, bowiem męczyliśmy się niemiłosiernie z tekstem "egzaminacyjnym" — masakra, ksero niewyraźnie, połowa zdań niezrozumiałych, ale odpowiedzi na pytania łatwe
Stanowię przykład powolnej, częściowej, ale jednak zmiany = kto by pomyśalał kiedyś, że będę z takim zapałem słuchał muzyki filmowej.
rene bond — aktorka zacnych produkcji
rene bond — aktorka zacnych produkcji
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz