poniedziałek, 24 listopada 2008

Patryk, Patryk, Patryk (jak intonuje Rusin)

21 listopada, piątek
z hiszpańskim nie było lekko, ale też nie zaliczyliśmy wpadek, ogólnie ludność była raczej zmęczona i wywoływanie sztucznej dyskusji nad czymś, co nikogo nie interesuje jest raczej bezcelowe; już było kilka takich zastojów w historii


jednak sezon z Patrykiem był nieoceniony — dużo humoru + osobowość, ktora zawsze ma coś na głos do powiedzenia (teraz też takie bywają, niestety — kompletnie pozbawione dystansu do siebie)

22-23 listopada, sobota, niedziela
ruszyłem na ostro (tzn. na odsłuchach) "television" i "super soul" i w ciagu dnia doprowadziłem do szczęśliwego końca; martwią mnie jeszcze przejścia we fragmencie stoner; chyba będę musiał poszukać tych diabelnych częstotliwości, bo nie ma sensu dalej ściszać, w końcu to ma być mocny
fragment

poczytałem to i owo o kompresji, equalizacji i innych cudach, połowy nie rozumiem, ale część się nawet zgadza w praktyce; aczkolwiek i tak oryginalność mojego miksowania polega na tym, że za cholerę nie mogę dociągnąć do ustawień, które znam nagrań "normalnych" wykonawców — po prostu mistrz wyjątkowych muzycznych wrażeń

na szczęście Wojtas ma dobrą barwę głosu, co przy pewnej melodyczności tych numerów, daje się tego słuchać bez straty, a "oryginalność" brzmienia będzie można jakoś przeżyć — przynajmniej gitary w pogłosie grają wyjątkowo pięknie

acha, i jeszcze mogę dostać nobla za solówkę w "television" — pasuje jak ulał

ponadto był jeszcze kurczak, w niedzielę zaczął poważnie sypać śnieg, więc ze słuchawkami na czapce wybrałem się na przechadzkę po parku; zima (a zaraz potem jesień, lato i wiosna), to moja ulubiona pora roku; pięknie sypało, fajnie wiało, mrozu nie było, więc ogólnie fantastyczna przygoda
trocheśmy ją kontynuowali w poniedziałek rano idąc do pracy, tym razem nawet ładnie to zmroziło, ogólnie ładnie wygląda nasz zimowy krajobraz

tym czytanie specjalistycznych czasopiśm nawet zdenerwowała się Renia, aż zrobiła placki z jabłkami, a co!

wieczorem "Brylanty pani Zuzy" (1971) — z tym polskim Jamesem Bondem trochę przesadzili (właściwie to ten jeden gadżet) (no i amant z niego żaden, był raczej zrobiony — momentami — na Maxa von Sydova), ale kryminał nawet niezły z dodatkową atrakcją w kształcie piersi Haliny Golanko
potem zaczęliśmy oglądać "Wierność" (2005) Żuławskiego ("nareszcie współczesny film!" - mówi Renia) po części jest to uwznioślony gniot (niektóre zachowania Zośki wręcz nieloginie absurdalne), po części kilka naprawdę komicznych scen, ogólnie ładne wnętrza, zaś cała ideja i fabuła filmu pretensjonalna i nie wywołuje żadnych uczuć, z którymi można by się identyfikować; ot takie rozpasanie burżujów pokazane w ładnym sosie

zapewne w kwestiach artystycznych to klasyczna "żuławszczyzna", ale w kwestii pospolitej-filmowej braki w tym obrazie dokładnie pokazują, dlaczego nie jest on jednoznacznie genialny, wybitny, jeno "artystyczny/autorski"


a dzisiaj w tv mistrzowski odcinek i Daniela Bianchi

Brak komentarzy: