piątek, 14 listopada 2008

Osówiec Kmiecy

środa i czwartek mi umknęły, powiedzmy, że się dokształcałem słuchając "stopy bez kompresji" oraz "stopy z kompresją"

w piątek 7 listopada nawet spisaliśmy się na hiszpańskim, potem pakowanie, ponieważ długi weekend (8-10 listopada) spędziliśmy w podróży, na wsi Osówiec Kmiecy oraz chwilowo w Szczytnie (okoliczności rodzinne mojej Lubej)

na wsi sielanka połączona z nudą, powstało kilka zdjęć z krówkami i horrorami

oczywiście siedziałem w boku, niewychylając się za bardzo, nawet specjalnie nie podczytywałem (głupio mi było przy ludziach), na szczęście wino i browar Łomża dobre

konotacje rodzinne (własne i cudze) są mi obce, dodatkowo na wsi nabieram jakiegoś podrzędnego stosunku do własnej postaci (wiadomo: nic nie produkuję, nie jestem zaradny ani specjalnie gadatliwy — co tu z takim robić)

jedyne co — zadziwiające — że w tym siedzeniu i nic nie robieniu spędziłem prawie 3 dni i nie zwariowałem, co wcześniej mi się zdarzało (czasem boli mnie tam w środku, że ten cenny czas mógłbym przeznaczyć na odsłuchiwanie "stopy z korekcją" właśnie)

tym razem nie bolało; biorąc pod uwagę, że taki szaleńczy rodzinny zryw zdarza się raz na 12 lat, można być zupełnie spokojnym

co ciekawe, nawet często nie oglądaliśmy telewizji (autochtoni również byli zdziwieni)

a, zdaje się, że dużo jedzą (wiadomo, chłopaki silne muszą być), ale chyba za bardzo — co widać było raczej wszem — ja to skubię jak wróbelek

oczywiście mieszkanie na kupie zdaje mi się jakimś rodzinnym koszmarem (psychiczną niemożliwością), ale byłem wychowany w warunkach chłodniczych — więc po prostu trudno mi sobie wyobrazić, że nie mam własnego pokoju wyłącznie dla siebie; taka ze mnie nieprzydatna społecznie jednostka, więc "nawet jeśli coś złego", "to nie ja" i wkrótce nikt nie będzie pamiętał

a, zdaje się, że krówki nie są tak ładnie umyte i czyściutkie jak w Austrii czy Szwajcarii, ale za to mają radio

z tego co pamiętam, to oprócz pojedynczych przyjemnych (żniwa, sianokosy, pierwsza jazda na motorze) (choć też kwaśnych — na podłogę spadła miska ze świeżo ubitym masłem, a ja się nie przyznałem, padło na mojego kuzyna) letnich wakacji miałem jeszcze epizod w latach 90. na wsi pod szczecinem, ale to nie była prawdziwa wieś (oprócz klasycznego zadupia), bowiem nic na roli nie robili, mieli chyba tylko kury, no i siedzieli na kupie, a rodzina obok to nawet w bloku mieszkała, więc się nie liczy

uff, na szczęście już w domciu i można się zabawiać po swojemu

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

twórczy jesteś.

vreen pisze...

dziękuję.