wtorek, 29 lipca 2014

Odcinek z grillem bożocielnym



19 czerwca, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca już na półkoloniach.

Wstawanie bez pośpiechu, zakaz jajek, przyszło mi do głowy, by wysłać te pliki na EPkę. Za głośne — ściszam. Znajduję dawno niewidzianego cakewalka — dziwacznie. Zeszło mi trochę czasu, ale już się pakujemy. Wiele toreb. Już po sypaniu kwiatków.
***
Wszystko po staremu, idę się trochę pobać na drzewo, zebrałem w przytulaku z jakieś dwa kilo czereśni. Na razie tych gorszych.
Braciak przyjechał na gotowe, to chociaż grillem zarządził. Pysznie — wszystko zjedliśmy.
Zimno było i był strachliwy pies, zatem bez osadników, samiśmy sobie zagrali w pociągi (rekord jakiś). Graliśmy w balona (cieplej się zrobiło), a lidlowy koźlak bardzo ładny. Pysznie, relaksowo, najedzeni.
***
Gubię już mecze i wyniki. Nawet nie znam drabinki. Ale oglądam. Ale wciąż nie ma znużenia.
Kolumbia zasłużenie 2:1 z WKS, nie trafiłem, ale kibicowałem, nie było żalu.
Urugwaj-Anglia 2:1 — jak wyżej. I bardzo dobrze, a nawet lepiej. Wspaniale z Suarezem, Urusi znowu rokują, jak 4 lata temu.
Japonia-Grecja 0:0 — nie widziałem (rzecz jasna), ale trafiłem.
Zimno w nocy nie było, ale wyrwany w trakcie snu byłem nieprzytomny, cud, że nie osikałem sobie paluchów.
20 czerwca, piątek

Odcinek z krwi pobraniem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca napoczynamy drugi weekend, a dzieci kradną nam czereśnie.

Chleb z ciężkimi żarnami (taki śmieszek ze mnie), za te piniondze bułeczki na deser już nie chciałem (no to sucharki), a tramwaje słabo jeżdżą, zimno, popadywa. To chyba najdłuższy dzień w roku, witaj lato?!
***
Mocz pociekł, krew nie, będzie cholesterol, był spacerniak. Ciężko pracowałem, by wyrównać trochę rzeczy przed wyjazdem (ten przymus, wina, obowiązek, brak równowagi, ci ludzie), były dwie godziny palmy, ale nie było czasu na relaks; czereśnie.
***
Za dwie 17 trafiam do heweliusza i kupuję zasilacz 18 (miast 15-16), się sprawdzi.
Gazetownia bez rewelacji, forty.
Zupa i lecimy z "obowiązkami".
***
Zdjęcia są na tyle zachęcające, że aż strach nie zajrzeć:
http://afistfulofsoundtracks.blogspot.com/2012/10/the-spy-who-spoofed-me.html
***
I kolejne do przeglądania:
http://eves-reel-life.blogspot.com/2012/08/gene-kellys-brief-sojourn-lets-make.html
***
Gianni Marchetti — L'Occhio Selvaggio (1967) AKA "Wild Eye" jest super włoskie i extra kojące i jest na dusty.
***
Lepiej posłuchać kilka Algernonów Cadwalladerów niż jednego Audioslave.
***
Miało być lanie, a było pożegnanie: Kostaryka pokazała Włochom, że umie lepiej grać, 2-0 i Anglia wraca do domu, taka zależność.
Znakomicie, a potem było jeszcze lepiej. Bo Francuzi, mimo późniejszego rozluźnienia, roznieśli Szwajcarów 5-2.
Tymczasem uruchomiliśmy malucha, ma wszystkie potrzebne narzędzia, jest mały i działa — bierzemy ze sobą!
***
No i skoro piątek, to popcorn, nieważne, że stary. Net może nie jest specjalnie wyrywny, ale stanowisko z deską dobre, i choć senność dzisiaj spora, doczekałem się bramki Hondurasu.



Brak komentarzy: