wtorek, 14 marca 2017

1–10.12.2016



1 grudnia, czwartek

zatę Żono ma

się niemal wyspałem, bez sikania do pokala, jedna przebudka i wcześniejsze karmienie, ale nie pomogło dziecku — nie chciało wstawać z rana
podobnież ma w ogóle temp. podwyższoną, nie jedziemy zatem w gości
***
kaca w ogóle, bo to przyjazne picie było, bez obżerania się
chciałem ściągnąć mecz, ale go nie było, bo salę im zalało, z drugim się nie udało, więc musiałem przeczytać wszystko
***
ogólnie dzień się okazał prawie nie nerwowy, bo zadziałałem niemal ze wszystkim co na mnie czeka, reszta i tak jutro
miało być lekkie starcie i prawie się udało, nikt nie poległ
***
i jeszcze dogadujemy się z Jerzym na sobotę, więc zaraz idę na zakupy, yei!
***
dzień zakończył się pozytywnie (o proszę, jaki jestem zatruty, praca praca)
wybywam i jadę do intera, a tam szok (niedowierzanie), chwila radości, a jednak smutek = wyprzedają
ta inwestycja od pewnego momentu nie wyglądała na korzystną
cóż
zakupiłem likier miętowy, piwa za pół ceny i dobra na sobotę
***
wracam przez padający mokry śnieg, ponieważ dziecko spało 3 ha, to spędziliśmy z piwem więcej czasu na wro, tłoczno i gwarno się zrobiło, kupa i jedziemy
***
jako że było późno, to bez kąpieli, tata wykonał pracę domową — co i tak było na nic, bo skrzynki zapchało w tyrce
niemniej, zasnąłem dziecko z filmem
Diario di un vizio (1993)
odrzuca, gdyż bardzo bezpośrednio pokazuje jakość mojej/twojej egzystencji
są gołe dupy (Sabrina Ferilli)
***
następnie się trochę pokręciłem (niedużo, bo 22) i przed snem
OK Connery (1967)


2 grudnia, piątek

zatę Żono ma

zaczął nam się grudzień, czyli prawie zima, sypało przez pół nocy, ale 2 powyżej, więc mokro i się topi
***
czuję piątek, a tu meczu jeszcze nie ma!
przez ten brak skrzynki człowiek musi sobie coś wynaleźć
***
LA Clippers @ Cleveland 113:94 (Redick 23 – Irving 28)
no też byłem rozczarowany, gdyż poddali właściwie mecz
***
tymczasem zająłem się pakowaniem makulatury (luźniej na biurku) oraz biurokracją, co mnie wykończyło kompletnie
***
wracam z 10-kilogramową torbą z rozkładanym łóżeczkiem, kupiłem te dwa wina w biedrze (drugie na zapas, Isla Negra Moscato Reserva 2016 za 15), więc już bez spacerów, tylko na wro, dziecko z obniżonym nastrojem, ale chyba było nieźle (mi na pewno)
***
wieczorne i zasypianie normalnie, włoszczyzna dokończona
wybrałem się na nocną przebieżkę, ze śniegiem w lesie fajniej
***
zmęczenie x 2 owszem, po miętówce biorę portera i dokańczam hit wieczoru
OK Connery (1967)
chyba późno poszedłem spać, i sprawdzałem już wyniki


3 grudnia, sobota

zatę Żono ma

Mama miała sądny dzień, a ja miałem dobry humor = niedobrze
w ogóle! dziecko wstało o 7:40! więc ledwo cośmy się zebrali, to już musielimy jechać na miasto, parkujemy tam gdzie zawsze
***
jest odpowiednio w okolicy 0, po krótkim szukaniu lądujemy w Kosie na śniadaniu, 3 wersje (frankfurterki, awokado z jajem i łososiem, pasta a makreli), podzielone, to z okazji Barbórki, tanio wyszło, a najadłem się aż do wieczora
znakomity kącik zabaw dla dziecka, tylko wciąż trzeba było tam być, a dziura w skarpetce mi nie pomagała
***
zasypiałem dziecko na wro przez 50 min, więc zdążyłem się trochę przejąć filmem
Mr. Majestyk (1974)
potem już tylko lektura w kuchni i dużo płynów, dokończyłem przedostatnie "Książki" (i odłożyłem, zamiast opisać, hmm)
jak wszyscy się przebudzili, był obiad, a potem spotkaliśmy się z Jerzym na stacji benzynowej
***
Mama robiła grzanki, Jerzy bawił się z dzieckiem, a ja bumelowałem
zrobiliśmy do 2 3 wina oraz 3 gry, oraz sporo płyt, nie poszło tylko z zasypianiem, po godzinie Mama się poddała, a ja z winem dokończyłem jeden film i zacząłem kolejny
The Omega Man (1971)
***
ogólnie spędziliśmy bardzo dobry wieczór, już nie pamiętam kiedy tak późno poszliśmy spać, alkohol zrobił swoje, skoczkowie wygrali konkurs drużynowy, a ja spałem 5,5 ha, mało, głowa to czuła, no i jeszcze wszystkie zjedzone sery z oliwkami


4 grudnia, niedziela

zatę Żono ma

pierwsze 2 ha poranka były normalne w naszym wykonaniu, nawet spędzaliśmy czas, źle się zaczęło od wstawania Mamy, przez drugie śniadanie itd., histeria straszna, na oba kanały
***
ale poszliśmy z młodym na zimowy spacer i z chichotaniem było znowu ok
zatem po zjedzeniu kaki, doobejrzeniu meczu
Boston @ Philadelphia 107:106 (Thomas 37 – Saric 21)
zasnąłem sprawnie dziecko i pojechałem na zimowy rower, tym razem z herbatą, która za chwilę okazała się mrożona, zmęczyłem nogi
***
dziecko dospało, Mama zrobiła obiad, usmażyłem, zjedliśmy sprawnie i czekały nas dwie godziny nie wiadomo czego, dziecko w połowie się zepsuło (to ów świąd i wysypka na pewno), długo mu zajęło tłumaczenie, że chce już iść spać
no to szybko kąpiel, mycie włosów, pierwszy raz bez płaczu
zasypiamy
trwało to godzinę
***
żeby nie zarażać, poszedłem (już się zmęczyłem) do Wojta i odebrałem kasetę, z którą już wróciłem do domu
higiena i wkrótce do snu, z obowiązkowym seansem, lecz krótko
The Deadly Affair (1966)


5 grudnia, poniedziałek

zatę Żono ma

zbyt wiele się działo, by spisać
wstałem nieprzytomny, bo dziecko krzyczało z drugiego pokoju
transfer z kasetą ok, jakieś poprawki (poczta znowu z opóźnieniem), brak drożdżówek, teraz zasypiam przy monitorze
grunt, że dziecko nie strasznie chore, więc Babcia zostaje
acha, już jestem myślami na dzisiejszym fotelu dentystycznym
***
popracowałem nad zaległościami, przyszykowałem się na wieczorną robotę (a tu guzik) i siup na fotel
całość godzinna, po wyjściu zaspokoiłem swoje potrzeby w sklepie na dzielni, udany spacerniak z nieudaną kasetą, ale to wszystko prysło, kiedy w domu okazało się, że plomba wypadła i połknąłem ją razem z bułką
zmartwiła mnie ta fuszerka, znowu trzeba będzie wysiedzieć tyle czasu
***
dobre to, że dziecko zdrowieje i ma coraz lepszy humor, co też przekłada się na Mamę
zaliczona kwiaciarnia i rozmowa o Margo Dydek
***
wieczorem pół pączka, porter, skoro już byłem pod nastrojem
Mama pojechała na apteki, ja spokojnie zasnąłem dziecko z palmą
potem wieczór średnio długi, ale zmarnowałem go na przerzucanie filmów na smarta, bo się kończą
22:40 do snu


6 grudnia, wtorek

zatę Żono ma

włożyłem czekoladkę, ranek był ciężki dla mnie: za mało snu, za mało tlenu
jedno skuteczne odwiedzenie dziecka od picia o 2, mleko o 4, drugie skuteczne, choć fizyczne, odwiedzenie dziecka od picia o 5, skoro herbaty nie chce
ale obudziło się samo i samo wstało, więc bez dramatów
***
jedziemy jak zazwyczaj, już wczoraj wieczorem zachwycałem się kolejnym fragmentem LnŚ, ale martwię się publikacją
***
obżarłem się drożdżówką w niecierpliwym oczekiwaniu na dalszy etap prac (niezależne ode mnie)
***
dzisiaj Hans i 76ers nie zachwycają
Denver @ Philadelphia 106:98 (Gallinari 24)
Wizzard wygrali psim swędem, źle to wygląda w drużynie
Washington @ Brooklyn 118:113 (Wall 25 – Lopez 25)
a obraz w Toronto wygląda, jakby było zimno
Cleveland @ Toronto 116:112 (James 34 – DeRozan 31)
a i tak ominął mnie najważniejszy mecz, Klay 60 pkt.!
***
dokończony
The Omega Man (1971)
***
acz byłem koszarnie zamulony już podczas karmienia mlekiem
na wro całkiem dobrze (choć nie Mamie), już zmroziło auto
a, afera! albo przewozili złoto albo bomba albo aresztowanie handlarza narkotyków na ulicy, bo były wozy i uzrbojeni ludzie, acz nic się nie działo
***
wracamy, wieczorne, rozdzielamy słodycze, które dostałem w paczce dla dziecka
obżarłem się przed snem, prysznic i siup do wyra 21:30, tyle z tego


7 grudnia, środa

zatę Żono ma

szykując pliki dla Adaho mogę się przejrzeć w starych własnych nagraniach
oczywiście wzruszam się oglądając zdjęcia z naszych sesji z chłopakami z Mini Orkiestry, strasznie gupie i fajne
wciąż mam to poczucie, że mam się umówić z Dużym, i wciąż tego nie zrobiłem!
oczywiście przeświadczenie, że wszystkie teksty piosenek już napisałem wcześniej, pozostają tylko powtórki (acz nie ma obaw, nic nie wymyślę)
***
a zatem, dobrze, że poszedłem wcześniej spać, się wyspać, hje hje
jednak, sumując, z 7 ha wyszło
2:15 pierwszy rzyg, umycie, zmiana piżamki i pościeli, wiercimy się dalej
2:45 drugi rzyg, lżejszy, tylko zmiana pościeli i zasypiamy grzecznie
jeno dziecko czujna jak ważka się obudziło jak wstawałem (a nawet wyłączyłem budzik), więc była Mama na zastępstwo (dzisiaj ma wolne), ale nie udało się — spania już nie było
***
jadę, czytam, ale tylko trochę, bo w busie nie ma światła!
skoro jest mroźnie i trzeba, robię spacerniak
***
jest jeden akcept, więc pół nastroju lepiej
do tyrania!
***
miasto 1000 gitar vis-a-vis Swoboda Mlodszy (2006)
najlepiej wykoncypowana i zrobiona
acz nie powiem, że innych też bym nie puścił na winyl
***
szczęśliwie udało się prześliznąć przez resztę dnia, po czym, po bardzo powolnych, niespiesznych (bo i nie ma po co, i tak trafiam na ten sam bus) zakupach (żarcie + pochlej) idę w park, dzisiaj widoczność kapitalna w tej ciemności, wierzchołki drzew itp., niezgorszy chill
***
taki sobie kontynuuję na próbie, tam przyłomotaliśmy, mamy (w końcu!) plany nagraniowe, Adaho przynosi sprzęt (Technicsa rs-tr555 oraz 25 nieśmiganych kaset, yei!) (już zacząłem przemyślać, jakie płyty sobie przegram)
mamy jedną nową dobrą zwrotkę, reszty się nie udało
Johny zawozi mnie swoim nowym błękitnym renaultem na Niedźwiednik, skąd po przekazaniu sprzętu w bardzo dobre ręce wracam przez las do domu, melodia na goldfinger
***
w domu przed snem oglądamy wszystkie zainicjowane przez Przema fragmenty Jimmi Fallona, pomysłowość i klasa, uśmiałem się i do snu
***
w nocy przepudka o 2 (już myślałem, że rzygi), potem mleko o 4 i nakłanianie do snu o 5:15, po czym znowu dramat ze wstawaniem, ale miś pomógł i pojechaliśmy


8 grudnia, czwartek

zatę Żono ma

jest kac!
zrobiłem przegląd i okazuje się, że jest kilka zaciągnięć = będą zajęcia
zatem to, oraz akceptacje i czekające zadania pozwalają odciągnąć uwagę od głowy
jak powiedział Woody Allen, wszystko polega na rozproszeniu
***
w końcu porządki z kolorowymi winylami, bo chyba się nazbierało, no i mam zaległy październik? listopad?
przypominam sobie, że w zeszłorocznej jesiennej smucie planowałem zakup sperymentów/ambientu z okolicznego distro
***
jeszcze nie zdążyłem się nacieszyć, ale kaseciak! kasety! będzie giciarsko
***
w międzyczasie zapomniałem o planach płytowo-okładkowo-winiarskich = leniuchuję tymi wieczorami
***
zaraz mecze
w obu bez emocji
Cleveland @ New York 126:94 (Irving 28)
Golden State @ LA Clippers 115:98 (Thompson 24 – Crawford 21)
***
trochę ogarniała mnie senność (bo noc, bo robota)
zjadłem ten tłusty makaron ze sklepu, lubię owe suszone pomidory
***
ale one rzeczywiście długo "leżą" na żołądku
zaliczam 2 biedry, w tym jedną za bomi i wracam długo na wro
wieje, acz ciepło, 8 stopni
***
chwilę jesteśmy i wracamy, Mama na paznokcie, my do domu
bardzo miło spędziliśmy czas na łóżku, na poduszce, jakby w pewnej bliskości, no i oczywiście z samochodami
***
wieczorne zupełnie normalnie, choć wiercący sąsiad przeszkadzał, co przełożyło się na bardzo wydłużone zasypianie, no ale kiedyś i tak musiał zasnąć
***
było już późno, więc tylko wyciąłem sobie logo Radio Rodoz, prysznic i do snu
chyba nam zimno było w nocy, jemu wciąż spadała kołdra, więc wciąż ją poprawiałem, niby 22:30, a spałem jakoś mało
***
przy budzeniu już miał się zacząć dramat, kiedy małe dzień dobry oraz pluszowy kociak załatwiły sprawę, uff


9 grudnia, piątek

zatę Żono ma

śmierdzi mi dzisiaj spod pachy
***
takiego piątku, gdzie wszystko mam ogarnięte i zaraz sam zacznę szukać roboty to nie pamiętam, jest super
coś tam zaciągam, dwa filmy się pojawiły, czytanki zaliczone, blog wklejony
***
idę dzisiaj na piwo z tej radości!
***
trailery zaznaczone, pula się zwiększa
***
Licence to kill, no, są wycięte sceny!
***
wróciłem uniesiony na wro, zaliczywszy w uniesieniu spacerniak, przez całe pół wieczora pamiętałem, że to pierwsza od x lat sytuacja, kiedy rozdałem, rozparcelowałem wszystko, nawet załatwiłem prastare maile
to była radość!
***
wieczorem Mama chciała serial z królową, więc machnąłem, w zamian za kąpanie
potem już zasypiałem dziecko wraz z
Black box affair: il mondo trema (1966)
***
wybrałem się do Wojta po kasetę, miało być na jedno piwo, wróciłem po 3, nalewce i przed drugą, było tyle jedzenia i picia, że starczyło mi do następnego dnia, tak to tam bywa
taszczyłem przez las fioletowego konia, trochę na biegunach — to było kuriozalne


10 grudnia, sobota

zatę Żono ma

więc to wstawanie przed 8, mimo że wspaniałe, trochę mnie zaskoczyło
trochęśmy sobie poleżakowali, ale Mama szybko zrobiła śniadanie, szybkośmy się zebrali, a tam u Kidzińskich taka kolejka, że zrezygnowaliśmy
***
na Stogach spacer dookoła stawu, tym razem Babcia, choć uczepiona wózka, sporo miała interakcji, wcześniej robiliśmy zakupy w miejscowej piekarni, bułka cebulowa
***
po bardzo długim spacerze rozłożenie łóżeczka i godzina 10 spania, strasznie mało światła tam w domu (również za oknem), po piwie chce się spać
na obiad pieczony kurczak z ziemniakami (ach, to on zabrał mi ten czas na czytanie LnŚ)
dziecko wstało sprawnie, bez płaczu przez cały dzień, Babcia dopingowała z jedzeniem, niewiele potem chilu i czytania, tylko wiele czasu do spędzenia, "na szczęście" były skoki, prócz tego Babcia sporo czytała
Mama wraca na spokojnie i tak samo wracamy do domu
że też rześmy nie wpadli wcześniej na pomysł z tym łóżeczkiem
***
tata pobiegł pół godziny, odrabia zaległe "przerwy na żądanie"
wieczorem przed snem małe ups: poszła sraczka, Mama była przy okazji, więc załatwiła, ale się przejęła
***
do snu wyczerpany 20 minut
The Deadly Affair (1967)
a potem Mama poszła (nie)spać do małego




Brak komentarzy: