9 sierpnia, sobota
My drogi i Miłościwie Nam Panująca odrobinkę na lato.
Pierwsze nocowanie w domku zaliczone. Wcześniej wieczór przy kominku, rozłożyłem się, wieczór nieco ukoił. Poranne wstawanie, transfer łączony [z(od)nalazłem cudzego pena], w końcu jesteśmy w środku lasu, na miejscu.
Po pierwszym przewalaniu pni godzina nicnierobienia, ale dobrze to zniosłem huśtając się na wystających pniach, przechadzając się po suchym lesie. Przymusowy relaks, ale taki swobodnie odmóżdżający.
W końcu przyjechała pierwsza partia. We wsi zrzucamy dwie przyczepy ogromnych buków i grabów. Pocięte na długość metra, dwóch ogromne pnie, bywało, że o średnicy metra z hakiem. Nie do ruszenia.
Drugą partię ładujemy (taaa, wy ładujecie), ile tego było? 10 m3? Ale takich prawdziwych, rzetelnych, przy okazji trochę wiedzy starsi mi przekazali, na długo nie zapamiętam. Jak to się nazywa? Wybieranie drewna.
Piotrowe buki długie na 2-3 metry, ale węższe, lżejsze. Zrzucenie dwóch przyczep za płotem (do środka traktor by nie wjechał) (z tym sprawnym podnośnikiem widłowym).
Wracamy na stanowisko, gdzie nas jeszcze nie było, ładujemy ostatnią partię dużych i większych, zrzucamy z większym czy mniejszym powodzeniem (tak to jest, jak się klapy nie otworzy równo na trzycztery). Zebraliśmy sobie jeszcze śliwek z drzewa i na dokładkę mamy jaja oraz maliny. Cud miód.
Chyba kąpiel była po tej pracy (parę draśnięć na golenie również). Wracamy z przechadzki (jedzenie też pewnie było na miejscu, ale co - tego nie pamiętam) (acha, były dwa ciasta, jedno nasze). I jeszcze Piotr ciął łańcuchową te większe pniaki, mniejsze rzucaliśmy za płot samodzielnie, w większymi trzeba było razem. Styralim się. Pewnie spałem po tym jak dziecko.
My drogi i Miłościwie Nam Panująca odrobinkę na lato.
Pierwsze nocowanie w domku zaliczone. Wcześniej wieczór przy kominku, rozłożyłem się, wieczór nieco ukoił. Poranne wstawanie, transfer łączony [z(od)nalazłem cudzego pena], w końcu jesteśmy w środku lasu, na miejscu.
Po pierwszym przewalaniu pni godzina nicnierobienia, ale dobrze to zniosłem huśtając się na wystających pniach, przechadzając się po suchym lesie. Przymusowy relaks, ale taki swobodnie odmóżdżający.
W końcu przyjechała pierwsza partia. We wsi zrzucamy dwie przyczepy ogromnych buków i grabów. Pocięte na długość metra, dwóch ogromne pnie, bywało, że o średnicy metra z hakiem. Nie do ruszenia.
Drugą partię ładujemy (taaa, wy ładujecie), ile tego było? 10 m3? Ale takich prawdziwych, rzetelnych, przy okazji trochę wiedzy starsi mi przekazali, na długo nie zapamiętam. Jak to się nazywa? Wybieranie drewna.
Piotrowe buki długie na 2-3 metry, ale węższe, lżejsze. Zrzucenie dwóch przyczep za płotem (do środka traktor by nie wjechał) (z tym sprawnym podnośnikiem widłowym).
Wracamy na stanowisko, gdzie nas jeszcze nie było, ładujemy ostatnią partię dużych i większych, zrzucamy z większym czy mniejszym powodzeniem (tak to jest, jak się klapy nie otworzy równo na trzycztery). Zebraliśmy sobie jeszcze śliwek z drzewa i na dokładkę mamy jaja oraz maliny. Cud miód.
Chyba kąpiel była po tej pracy (parę draśnięć na golenie również). Wracamy z przechadzki (jedzenie też pewnie było na miejscu, ale co - tego nie pamiętam) (acha, były dwa ciasta, jedno nasze). I jeszcze Piotr ciął łańcuchową te większe pniaki, mniejsze rzucaliśmy za płot samodzielnie, w większymi trzeba było razem. Styralim się. Pewnie spałem po tym jak dziecko.
10 sierpnia, niedziela
Odcinek z mułami
My drogi i Miłościwie Nam Panująca wróciliśmy do pracy.
To były jeszcze te słonecznie dnie, gdzie po wyrwaniu wszystkich możliwych chwastów zabrałem się za kopanie. Szpadel w ruch. Zdaje się, że po tym weekendzie urosły mi muły.
Przekopywanie to pikuś, mimo że ziemia ciężką bywa.
Potem zachciało się jeszcze wyciągać korzenie z korzeniami. Ciągną się cholery. I rosną nieustająco. Fajna robota, ale dość syzyfowa. Kręgosłup do wymiany, końca nie widać. Ale się zachciało, to proszę.
Odcinek z mułami
My drogi i Miłościwie Nam Panująca wróciliśmy do pracy.
To były jeszcze te słonecznie dnie, gdzie po wyrwaniu wszystkich możliwych chwastów zabrałem się za kopanie. Szpadel w ruch. Zdaje się, że po tym weekendzie urosły mi muły.
Przekopywanie to pikuś, mimo że ziemia ciężką bywa.
Potem zachciało się jeszcze wyciągać korzenie z korzeniami. Ciągną się cholery. I rosną nieustająco. Fajna robota, ale dość syzyfowa. Kręgosłup do wymiany, końca nie widać. Ale się zachciało, to proszę.