wtorek, 22 grudnia 2009

zimowe przygody

21 grudnia, poniedziałek

Właśnie umieszczenie płoda w necie przypomniało mi, co robiłem w sobotę rano. Aurę mamy wspaniałą, takich mrozów nie pamiętam przynajmniej od zeszłego roku, hie hie. W piatek mroźnym wieczorem ruszyliśmy na salę prób. Wyjątkowo nawet nie zmarnowałem czasu, i udało się wymyśleć linię wokalną na zwrotkę hiszpańskojęzycznego numeru do ITNON. Próba bez zmian, powrót przyjemny, wieczór z boksem i kosmosem. Na szczęście — okazało się — że zanim księżyc odleci od Ziemi i straci ona swoją stabilność magnetyczną, to wcześniej wybuchające słońce ją pochłonie. Uff!
W sobotę włożyłem te pliki do film-makera i samo wyszło. A potem ruszyłem w trasę. Ziemniaków znowu nie było, a akumulatorki zdążyły tylko na niecałą minutę filmików, więc nie zaszalałem. Zatem ruszyłem dawno nie odwiedzanymi ścieżkami. Kiedy trafiłem do parku, pomyslałem, że przy aktualnym mrozie mógłbym nanieść tych lodów sernikowych z dolnej Oruni. Co uczyniłem. Przy okazji zajrzałem do nieistniejącego już sklepu mięsnego, którego wnętrze wciąż jest pokryte charakterystycznymi kafelkami (haków na mięso i wędliny już nie ma), a sufit jeszcze pozostaje elegancko ozdobiony. Chwilowo sprzedają tam ryby.
***
Ciepłe piwo na dworze tylko przez chwilę pozostaje ciepłe, ponieważ chłodnieje z minuty na minutę, by pod koniec być tak zimne, jak nigdy nie było takie w naszym zamrażalniku. Obskoczyłem górkę, z której uprawialiśmy dupozjazdy zeszłej zimy, zweryfikowałem oblodzenie strumyka (skoro on zamarł — to musi być prawdziwy mróz) i podziwiając cuda natury udałem się spacerowo do domu. Ha! Byłem również w pierwszym na Oruni dwupiętrowym niegdysiejszym domu handlowym, okolice szkoły nr 9. Kiedyś to się tam przychodziło na "prawdziwe zakupy". Był i sklep tekstylny oraz odzieżowy, mięsny, AGD — ho ho. No i witryny sklepowe były normalne, bo teraz, co prawda zostały dwa sklepy AGD i drobiazgi (po jednej stronie) oraz spożywczo-warzywniczy oraz salon kosmetyczny Estil (?) (którego nazwa zawsze sympatycznie mi się kojarzy z Estoril), ale sklep wygląda jak bunkier, z zabetonowanymi, bądź zakutymi oknami oraz pancernymi drzwami. Zaś zakup bardzo potrzebny i szczęśliwy: metalowa podstawka na kratkę maszynki gazowej w sam raz, by postawić mały czajniczek bądź... zaparzacz ciśnieniowy do kawy!

W związku z zakupem (sernikowe x 3) musieliśmy opróżnić zamarażalnik ze skitranych aronii. Zatem zlaliśmy przepyszne (zaprawdę) wino z winogron (więc tym razem prawdziwe vino de vino), zrobiliśmy załadunek z rozmrożonych aronii, zalaliśmy to wodą i był prawie wieczór. No może z przerwą na fragment, kiedy Puszczku zdrzemnęło się między 16 a 20.
***
There Will Be Blood (2007) — "Film ciężki jak wzbogacany Uran!" — z komentarzy na filmweb. Był sprawny i ogólnie podobał mi się. Aczkolwiek nie wiem, czy zgodnie z zapowiedziami, pozostanie dla mistrzostwem świata przez długie lata.

Wzgórza mają 2 oczy. Tak dla rozluźnienia. Słabiuuutkie. Dekoracje i charakteryzacja pewnie im więcej czasu zajęły.

Jeżeli niedziela, to my znowu przy garach. Choć może nie od początku. Najpierw tradycyjna 3-godzinna pętelka spacerowa: Kowale, Szadółki, Łostowice, dom. Bardzo fajnie. W autlecie okazja i buty traperowe campusa w cenie 80 zeta dla Pyszczku. Akurat nr 41, chyba szły, bo ludzie przed nami 2 pary kupowali. Ja zaś z kolei, zupełnie nie wiem po co, kolejne cichobiegi do kolekcji za 50. Ale białych z czerownymi paskami jeszcze nie mam. Nawet z prawdziwej skóry.

Pyszczku na obiad przygotowało zapiekankę ryżową z jabłkami i cynamonem (a Wojt na zaoch rozpoznaje 3 gatunki ryzu!). Wspólnie uważyliśmy gar zupy, z mięsem przysmażanym z czosnkiem. Dodatkowo rozlaliśmy vino de vino do butelek (przydały się te, które kitraliśmy w piwnicy), drożdże do nastawu aroniowego i zrobił się wieczór. A, z samego rana jeszcze nagrałem gitarę klasyczną, jako hiszpańsko-meksykański podkład melodyczny pod zwrotkę ITNON.

Matka Joanna od aniołów (1961) — Pyszczku określiło mianem, "nie taki najgorszy, jak się spodziewałam". Ja tym razem zastanawiałem się, że William Friedkin widział ten film. Potem mi przyszło do głowy, że w jakiejś mierze ma on wyraz nawet antyreligijny. W necie: "Krzysztof Szmagier wspomniał także o losach filmu 'Matka Joanna od Aniołów'. Dowiedzieliśmy się że Kawalerowicz miał dostać za film Złotą Palmę w Cannes (ale dyrektor festiwalu po poufnym telefonie z Watykanu musiał zmienić werdykt)(...)". A wspólnie uznaliśmy, że matka przełożona urodziła się nie w tych czasach, co trzeba, bo powinna zostać gwiazdą tv show. Proszę, jaki uniwersalny wymiar filmu. I na koniec, skoro w "Aż poleje się krew" każdy kadr, każde ujęcie i gest są bezbłędnie wystudiowane, a film jest bezbłędny formalnie (= genialny), to nie wiem, co można napisać o "Matce Joannie od aniołów".

W poniedziałek miałem takie przygody. Wybierałem się z całym sztafażem do Wrzeszcza (skoro zima, to powinno być luźno i komfortowo), i czekam na jeden autobus, drugi, i w końcu, kiedy połowa mojej kasety 90 dobiegła końca uznałem to za znak (bożydar) i udałem się z powrotem do domu się ogrzać. W końcu ja nie musiałem jechać. Doprawdy przy takim mrozie współczułem ludziom, którzy gdzieś jechali (składając gorące wyrazy świątecznych, brutalnych życzeń pod adresem komunikacji miejskiej i administracji miasta). Trochę mi to popsuło plany, bo w domu po prostu nie potrafię śpiewać. Odczuwam wewnętrzny strach przed podnoszeniem głosu. Nagrałem tylko partie szeptane.

Wyjątkowo od dawna Allen nie zostawił na nas tak dobrego wrażenia. O ile kwestie rozterek artystycznych głównych bohaterów "Interiors" (1978) wzbudzają w nas rechot połączony z irytacją ("walnąć przez łeb, wyrwać pankocie, może wtedy do roboty by się wzięli"), to jako dramat sprawdził się bardzo dobrze.
***
Przy okazji mogę uznać, że mnie, jako artystę naturszczyka w ogóle nie dotykają rozterki "duchowe", jeno "techniczne" — gdzie wpiąć kabel, na jakim kanale nagrać, jaki pogłos użyć. Ot, taki realizator bez umiejętności technicznych, koniecznej dokładności. Ciekawostka.
***
W poniedziałek było najzimniej (-13 C), w weekend mniemam 10-11. Super. Szkoda, że już śnieg nie spadł więcej, ale nie narzekajmy. Jak ten zacznie topnieć, będzie gorzej.
***
Dużo literówek dzisiaj.

Brak komentarzy: