Marquez-Pacquiao III, to nie było coś, dla czego warto było zarywać noc. No ja nie zarywałem. I dobrze.
Bo co to za bitka, która nie kończy się w ten sposób.
Bo co to za bitka, która nie kończy się w ten sposób.
I choć może waga zdarzeń nie taka, i choć Pacquiao potem "pogodził" tę dwójkę, to jednak na coś tam warto czekać. Co mi się najbardziej podoba? Te zdjęcia. I to że Margarito wygląda jak gwiazda rocka. A co. W końcu grunt to dobrze wyglądać.
No bo, czyż to nie był dowód, że walka dwóch typów, którzy urwali się z meksykańsko-filipińskiej wioski, nie była jednak tym czymś, czym powinna być?
Co zatem wydarzy się 3 grudnia? Jak się zakończy ten pojedynek? Czy proces leczenia niechęci do dzieci i kompleksu Heroda będzie równie szczęśliwy jak ten, który wyzwala z kompleksu koła i obsesji zbrodni? Jak zakończy się ten dramat psychologiczny w dzielnicy San Miguel? Jak zakończy swój żywot — ogarnięta lękiem — rodzina z Ayacucho? W mojej głowie krążą myśli, jak bąbelki w wodzie sodowej. Kim był ten facet w szpitalu? Dlaczego próbował zabić Nordberga... i na czyje zlecenie? Czy Ludwig mnie okłamał? Nie miałem żadnego dowodu, ale z jakiegoś powodu, nie ufałem mu do końca. A jeżeli nie on, to kto? i gdzie ja do cholery jestem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz