piątek, 4 listopada
Dialog z obcinką:
— wychodzę dzisiaj o 12
— nieźle sobie radzisz, skoro pół dnia przesiadujesz z telefonem na korytarzu, w dodatku wychodzisz wcześniej
— wiesz, jak będę tu już 10 lat, też będę tylko pracować
***
Po tym jak postanowiłem zmierzyć swój piszczel z oldschoolową ławką na sali gimnastycznej mecz nie mógł wyglądać tak samo jak w zeszłym tygodniu. Niemniej: 12/24, 10 as. ale też 10 strat, może ze 4 zb. Asysty były łatwe, bo wystarczyło podawać Adamowi, a on wszystko wrzucał. Poz zmianie stron (i ubytku Adama), już nie było tak lekko, nawet nie wiem, kto "wygrał". Kilka spektakularnych akcji, łącznie z ratowaniem piłki z boku. A oprócz tego byłem jak niezatapialna armada.
***
Pirates of the Caribbean: On Stranger Tides (2011). Uwzględniając, że myli mi się dwójka z trójką, to czwórka nie będzie mi się mylić, bo nic w niej nie ma oprócz Deppa i coraz gorzej (moim zdaniem) wyglądającej Penelope. Ok, kostiumy. I syreny. Tyle że syreny mają niedociągnięcia. Albo raczej za dużo zaciągnięć. I nawet ich włosy układają się w ten sposób co nie trzeba.
***
Dziwnie jest chodzić spać na trzeźwo, zwłaszcza w piątek, ale do 3 udało mi się nieźle wydzierać numer, jest prawie gotowy. Chyba wyszło nieźle.
sobota, 5 listopada
Pobudka, śniadanie, kawa i już wizytacja o 11. Sobota z matką. Tradycji stało się zadość. Grunt, że pogoda dopisała. "Dlaczego zawsze jak idziemy na spacer, to wygląda on tak: przejdź albo zgiń?". No nie wiem, ale inaczej byłoby chyba nudno. Trzy ha na dworze całkiem całkiem. Kolory. Że jesień.
***
Hævnen (2010). Czy przy tym filmie można płakać dwa razy? Tak. Raz jak się ogląda, drugi raz z radości, jak już lecą napisy. Oprócz tego wcale nie jest taki najgorszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz