czwartek, 24 listopada 2011

Vreen, 17 listopada, Kafe Delfin



czwartek, 17 listopada
Kafe Delfin. Zdjęć pewnie nie będzie. Noale. Nie w tym rzecz. Pojechaliśmy na Morenę pod szkołę. Tam już był Johny. Tylko dlatego tak szybko, że powiedziałem mu jaką świetną trasą miał jechać. Najpóźniej przybył ten, który miał najbliżej. Załadunek sprzętu nr 1. Potem do dziuplexu. Załadunek sprzętu nr 2. Potem do Oliwy. Byliśmy wcześnie (17:30), więc nie ładowaliśmy się na ludzi, tylko zostało w samochodzie. Było zimno. My do baru. Nasza trójka: zraz, schabowy, stek, wszystko z kapustą zasmażaną. Potem nadszedł Endriu i zjadł pierogi ruskie. Tyle w barze, pora coś ustawiać. Ja właściwie kręciłem się bez celu, Endriu hałasował z Johnym, Gośka ustawiała projektor. Wojtowi wyostrzył się dowcip:
— Gdzie jesteś?
— A to dzisiaj?
Ostatecznie nadążyła Marzena i nasz zespół był w komplecie. The Twins nie zagrali, bo chorzy. U nas chorzy byli Endriu (ładnie smarkał) i Johny (który nie wyglądał). Ja czułem się dobrze, choć i tak dobrze nie wyszło. Ogólnie to był najlepszy najgorszy występ, jaki można sobie wyobrazić. Dwie mega wpadki, kilka drobniejszych, a i tak dzięki wyrozumiałości publiczności i dzięki Endriusowi wszystko jakoś przeszło.
Paradoksalnie — nawet ćwiczyłem teksty przed tym występem, a i tak udało mi się to kompletnie pomieszać/zapomnieć. Niemniej — wyszło sympatycznie. Mniej profesjonalnie niż w Papryce, ale bardziej kameralnie i miło. Acha, no i Endriu tego dnia wspiął się na wyżyny genialnej konferansjerki. Wszystko to ładnie zagrało. Dodatkowo dobry humor i opowieści Maćka. Zwózka sprzętu i wszystko cacy. Pyszczku prawdziwie poczuła się niemal jako członek zespołu.

piątek, 18 listopada
Mówił Jerzy, że nie powinienem podawać statystyk. A co tam, ja się nie boję. Jestem/byłem niezniszczalny. 12/40, 6 przechwytów i tyleż strat, 4 zb, 7 as. I jakby tego nie określić — świetnie mi się grało. Było nas 4/4, składy wyrównane, duuuuża nieskuteczność, ale tylko jeden wybity palec. Pełen sukces.
***
Day the Earth Stood Still (1951). Słabe to dlatego, że ani śmieszne, ani poważne, takie nie wiadomo co.

Brak komentarzy: