piątek, 12 listopada 2010

werbel

czwartek, 28 października
I jeszcze w LnŚ recenzja ksiażki "Poezja i głębia", którą przełożył i posłowiem ("żarliwym i kompetentnym") opatrzył Tomek.
***
Endriu. Ale jaki werbel żeśmy wyequalizowali!!! Prawie Bill Callahan. Wiadomo, jak jest z prawie. Ale są powody do mruczenia.

sobota, 30 października
Piątek już zniknął (może real nba?) (może podróż na krańce wszechświata?)
***
The Drowning Pool (1975) — Paul Newman, kryminał z lat odpowiednich, wszystko z odpowiedniością. Klasa.
***
W sobotę przesadzanie drzewek na Siwiałce. Ot, kawał ziemi. I ciężka fizyczna, która może jarać raz w roku tylko zasiedziałych melancholijnych inteligencików. Było to ożywcze + kotlety z bułkami + piwo. Można robić. Trochę wietrznie tam.
Powrót pksem. Ta Polska, gdzie można dotrzeć tylko pksem. Niemal jak na obrazach filmowych. Może trochę lepiej ludzie się teraz ubierają. Sielskość krajobrazów (zachód słońca) i jednolitość tych samych chałup z czerwonej cegły, bądź post-epokowych prostokątnych brył otynkowanych na brudno z napisem "spożywczo-monopolowy". I daleki jestem do siąpienia idyllicznością miejsc, bo zdaje mi się, że zbiorowość ludzka takich miejsc zbliżona jest do zachowań z francuskich horrorów (gore), jak "Ils" (2006). Ot, taki strach mieszczucha. Ale dogi wspaniałe.

niedziela, 31 października
Miał być występ na halloween, ale nie było. I chyba nawet dobrze, bo czułem nawet te mięśnie, co do których mam wątpliwości, że u mnie występują. Chyba mi urosły, czułem się jak Hulk.
***
Relaks, relaks. Oglądam malarzów (Corot, Daubigny, Rousseau, Millet = barbizończycy; Courbet).

poniedziałek, 1 listopada
Jak zawsze. Rysiek (od Mariana; mniszki) nie żyje, wątroba może na coś się przydała. Ponadto było pięknie, ciepło, powrót do domu romantyczny.
***
"Antichrist" von Triera. Gruba przesada. Tymański pisał o wielości poziomów interpretacyjnych swoich głupich piosenek. Ta, pewnie "Czerwone Majtki" też (już zdjęte z myspace). Szyszki u dupy. Z "Antichrista" przeraża mnie jeno wizja choroby, depresji pourazowej czy efektów starzenia się, która dotknie naszych bliskich, znajomych, nas samych (choć pewnie wtedy nie będzie nas to obchodzić). Oj oj.

wtorek, 2 listopada
Wstyd przyznać — słuchałem kilku nagrań KA. Trafiłem na epkę, którą robił nam Endriu. Zastanawiające jest, jak kurczowo trzymaliśmy się kiepskich, niepiosenkowych, nietrafionych zbitek pomysłów (numer z końcówką w stylu Supergrass — tylko ten koniec fajny; sałatka szw.). Zastanawiajace, jak trudno nagrać ekpresyjny jazgot (swella). Najbardziej zaskoczył mnie "bum hops tra-la-la-la" (pt. Shame to swallow na myspace): w tym wyjątkowym miejscu pady i sztuczna perkusja zagrały znakomicie i dzięki wokalowi jest z tego naprawdę ładna, prosta, melancholijna piosenka; trochę jak biedne Kings of Leon 5 lat temu, ale dzisiaj robi to na mnie wrażenie.


środa, 3 listopada
Z Johnym demo-wokale do Masywu Śnieżnika na sali. Nowatorska metoda (2 mikrofony, jeden z linii, drugi zbierał z głośnika), ale głos zarzynanej kury jaki był, taki został.

Brak komentarzy: