piątek, 30 kwietnia
Trochę się wymęczyłem, ale spacer ciepłym, prawie majowym wieczorem — miło (w sumie odpaliłem dzisiaj cztery 20-minutówki). Początkowo 2/2, ale to na szczęście nie trwało długo, bo byśmy się zamęczyli, przyszła kolejna trójka i było 3/4. Siły wyrównane, człowiek się nalatał trochę, aczkolwiek "krycie" mini-Gortata było z góry skazane na porażkę (zbyt silny), powiedzmy, że na 25 wejść pod kosz, 20 zakończyły się sukcesem, pozostałe to kwestia szczęścia bardziej, ale nie było dobrej opcji w moim wypadku, bo bliskowschodni-Jordan na 8/10 zakończył koszem (zbyt szybki). Ale ogólnie było nienajgorzej, 5/15, 8 zb., 6 as., 3 przechwyty, 5 strat. Było nietypowo (trójka wyhaczonych grajków dopiero pod koniec zanotowała zbiórkę w ataku), ale bardzo grywalnie. Ha, no i nawet było przekazywanie po zasłonie, człowiek się uczy. Od zeszłego tygodnia została mi "kontuzja" prawego nadgarstka po upadku i rzecz jasna się nie poprawiła po graniu (w końcu kozłowanie i rzucanie lewą musiałbym zacząć 30 lat wcześniej), więc mam wolne od pompek.
sobota, 1 maja
No, obżarstwo i opilstwo było niesamowite. Wypilim 4,5 l piwa (ja pewnie ze 3) i zjedlim ponad kilosy kiełbasy, szaszłyczków i karkóweczek - co normalnie starczyłoby na kilka dni. No ale jak tu nie wziąć z kolejnej porcji świeżo ugrilowanego. Mniam. Na szczęście rozłożyło to się na ponad pół dnia, ale i tak poszliśmy spać ok. 22.
***
Tegoroczne otwarcie sezonu w kwestii pieszej wycieczki nie było atrakcyjne, bowiem przespacerowaliśmy się przez park oruński na Zaroślak, następnie Biskupią Górkę i już byliśmy na Chełmie. Jedynie co, to okolice dawnego terenu wojskowego zapraszają na zwiedzanie w gąszczu krzewów.
poniedziałek, 3 maja
Poprzedniego dnia miałem robotę, było zimno i odpoczywałem. Poniedziałek był deszczowy, ponury i leniwy. Zdaje się, że dopasowałem ulęgałki do pliczków i przygotowałem je dla Endriusa.
W piątek był co prawda "40-year-old virgin" (2005), trochę przegadany, raczej gupi, raczej śmieszny (klasyczny zestaw twórców: Judd Apatow, Seth Rogen i Steve Carell + Catherine Keener + Elizabeth Banks),
ale potem były "City Rats" (2009) (to angloza i Danny Dyer i MyAnna Buring) oraz "The Road" (2009) (w gruncie rzeczy miałkie, jakoś psychologicznie bezpodstawne, oczywiście pomysł wyjściowy niezły, później "ameryka" na smutno), co zakrawało niemal na weekend z samobójcami, więc już dla rozluźnienia ostatnie dzieło Travolty z Williamsem Robinem ("Old Dogs" 2009) — film disneya, co wszystko tłumaczy.
Jedyne co, to przypomniałem sobie, że jest taki aktor Matt Dillon i film i jego "Factotum" (Chinaski/Bukowski).
(praca, praca), a potem pojechałem na próbę do Endriusa, ITNON na kolumnach brzmi nieźle, przygotowani wystarczająco.
czwartek, 6 maja
O, proszę państwa, w takiej imprezie byliśmy:
Sam występ mi się podobał, co do literatury to nie wiem (żulernia owszem, nadmierna poważka — niekoniecznie), natomiast mam pewne podejrzenia, jeżeli ktoś w wieku 13 lat zaczyna publikować wiersze. W ogóle wiersze, no. (przy okazji, w "obecnej" LnŚ Gertrudy Stein po prostu nie zdzierżam; to już nawet wiersze lepsze).
Agnieszka, szefowa ukraińskiego chóru Źdźbło współwystępowała jako JZTZ i to było oryginalne (w końcu ktoś z głosem). A najbardziej (oprócz faktu, że transport pod dom) podobał mi się tzw. klimat studencki, którego nie zażyłem (tak to jest, jak się studiuje we własnym mieście i trzeba nadrabiać braki ze szkoły tzw. średniej). Ogólnie mieliśmy trochę luzu na koniec, można było z kimś rzucić słowem, miejsce przyjemne. Zaś małe przedstawienie teatralne wypadło (dla mnie) zaskakująco dobrze — ekspresja, trochę humoru. Wiadomo: teatr — fe, a tu proszę.
czwartek, 6 maja
Trochę (praca, praca), więc dopiero wieczór luzacki. Nawet włączyłem sobie H3, bo już było za późno na inne zabawy. Zresztą muszę odpocząć. Kto wie, może nawet coś przeczytam. Na obiad dorsz. A do kawy nie było mleka, ot co.
Tej, taką kasetę se uformowałem: Gorillaz 3, Lilly Allen, Black Eyed Peas!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz