czwartek, 20 maja 2010

pure z cebulą

wtorek, 18 maja

W sobotę jeszcze uporządkowałem "wściekłość & gniew" na dwa wokale (jeszcze tylko pierdolnięcia brakuje i smyczków), w niedzielę "lebiodę" połączyłem z "puna panda" — fragmenty ładne, ale całość do kupy chyba będzie musiał Johny złożyć/wyrównać. Miałem jeszcze się zabrać za numer z gitarami, ale w poniedziałek mi nie wyszło. Pożarłem 3 skrzydełka i pure z cebulą, czosnkiem i curry — pyszniutkie. Jako, że nie dane nam było obejrzeć falcona do końca, to do snu był człek ze złotym pistoletem, Mi pasuje.
***
Salę nam remontują do września — nie pogramy sobie. Cała nadzieja w Jerzym.

Chciałem wyrazić rozczarowanie moją kasetą Gorillaz/Lily Allen/Black Eyed Peas — spodziewałem się fajerwerków, a tymczasem całość jest zrobiona niemal w mono (wiadomo, dla gospodyń domowych) i co prawda jest to wygodne w słuchaniu, ale bez specjalnych emocji.
***
Za to w słuchaniu domowym znakomicie się sprawdza Spoon, który właściwie nigdy nie był mi bliski i właściwie do zakopania w archiwum po jednym przesłuchaniu (to samo dotyczyło poprzedniej płyty). Natomiast w płycie "Transference" dostrzegam oprócz bitelsów mnóstwo nostalgii, powolnego budowania nastroju przez bardzo nieznaczne ale znaczące zmiany dźwięków w riffach, trochę klimatu Davida Bowie (tak bym się uparł), po genialny przebój w stylu nu-retro garażu (albo nawet nie takie zbędne uwłaczające określenia) "Trouble comes running". Do tego super wokal. Fajnie.
środa, 19 maja

Oglądam mecz Chicago-Orlando play-off 1995. Oprócz szczupłego Shaqa i znanej z finałów ekipy można sobie przypomnieć jak świetnym koszykarzem był Kukoc. A oprócz klasycznej gwiazdorskiej obsady takie nazwiska, które jednak pograły sobie wtedy albo później: Luc Longley, Will Perdue, Bill Wennington, Jud Buechler, Pete Myers — i wcale O'Neal nie miał lekko i tak samo się denerwował, jak obecnie Dwight.

Ej, Podhale Nowy Targ, aktualny mistrz Polski w hokeju wycofał się z rozgrywek z powodu braku kasy. Mocne.
Mieliśmy drugie owocne spotkanie z Johnym, z którego wyszło nam, że dwa numery "gotowe", trzeci czeka na wokal, a czwarty jest do zrobienia i będzie git. Ogólnie było bardzo konkretnie, i ja — który zazwyczaj nie mam żadnych wewnętrznych hamulców — potrzebowałem takiego "zewnętrznego" ucha. Posiedzieliśmy w dziupli przy tych małych pierdolnikach, ale grało to wystarczająco. Tak jak sądziłem, dzięki Johnemu udało się wyklepać "lebiodę" na sprawny numer o depresji ośmiornicy, ma to ręce i nóżki, nawet dużo nóżek. Mamy jasność (i wprawę w układaniu klocków), zatem możemy przystępować do pracy nad szlifowaniem. Dodatkowym elementem kończącym ten wieczór był filmik "velvet" (+ kilka fragmentów z próby), co do brzmienia którego Johny wyrażał pozytywne zdziwienie (że tylko 3 instrumenty) (nieźle nawet grało na tych głośniczkach).

Brak komentarzy: