piątek, 14 maja
A wracając do spraw przyziemnych. W środę zaliczyliśmy występ w Teatrze w Oknie. Ja bawiłem się dobrze, już się nawet przyłapałem na tym, że zamykam oczy i jadę. W tym wypadku oderwanie nie miało wielkiego znaczenia, bo i tak byliśmy za szybą. Jeżeli więc chodzi o mnie, to mógłbym takie party robić co tydzień. Nie wiem, czy publiczność by to zniosła. Ha, nawet prawie naumiałem się tekstów. A wieczorem zacząłem oglądać TEN mecz Suns z Goranem, ale najlepsze jeszcze przede mną.
We czwartek relaks. Nawet nie zajrzałem na muzykę, zająłem się najnowszym MVP zakupionym w empiku (znowu przemeblowanie i nie można znaleźć stałych pozycji). I obejrzeliśmy "Footloose" (1984), co było zabawne, bo to zabawny film. Nie śmieszny, tylko że bawi po latach. Z aktorów ciekawostki: Dianne Wiest, Sarah Jessica Parker no i "roztańczony" Kevin Bacon! Oraz sympatyczną rolę mający Chris Penn, co do którego wydaje się, że nie występował, a występował ("Wściekłe psy", "Rush Hour", "Starsky & Hutch").
Tym razem ja wstałem wcześnie, wyprawiłem się i technicznie sprawnie obstawiłem sprzęt, bo Endriu (za)spał. Zatem, po drobnych problemach technicznych zaczęliśmy z animuszem. W sumie uzbieraliśmy 4 pomysły. Tym razem bardziej rozbudowane, każde składające się z dwóch lub trzech fraz — taka praca nad materiałem. Całokształtu nie znam, bowiem z powodu ograniczeń czasowych szybkośmy się zbierali, ale wystarczyło, że Endriu nastawił pogłos, pobawił się chwilę wtyczką i już mieliśmy kosmos z wokalem. Wydaje mi się, że materiał będzie spektakularny. A osobiście jestem zadowolony z jego nietypowości. Ostatnio np. słuchałem "karpia" i ten klimat trenów niemal szalenie mi się podobał wieczorową porą.
_01.jpeg)

niedziela, 16 maja
Co, oprócz dobrej pogody, jest konieczne do udanego spaceru? Bułki, kiełbasa i piwo. A na deser lody. Uwzględniając, że mieliśmy już dwa ciepłe dni w tym roku, dobrze że ruszyliśmy się z domu. Nawet zwiedziliśmy nowe ścieżki (wzgórze Mickiewicza) i przypomnieliśmy sobie stare (ul. Ptasia na górnej — tam zatrzymał się czas. Ładnie tam się zatrzymał). Włodarczyk znokautował Fragomeniego, Kubica dał się wypchnąć z drugiego miejsca w Monte Carlo (Monaco?) (jakkolwiek) (przecież tam i tak nie można wyprzedzać), Lech ma majstra, a my wieczorem zaczęliśmy oglądać Falcona maltańskiego. Film jest zjawiskowy, ale reżyser (John Houston), scenarzysta i Bogart w pierwszej chwili dają nam taki erzac intrygi, że można tylko zawierzyć, że ma ona logiczną ciągłość. Zabawne, bo to samo leciało do snu na jedynce. Co ciekawe, dialogi w wersji "telewizyjnej" są tak "powycinane" (znaczy się tłumacz postanowił nie artykułować pomruków i słodkich słowek Humpreya), że fabuła chwilami sprawia wrażenie umownej.
***
Natomiast uciszyło mnie nielegalne wieczorne podłączenie i fakt, że miałem okazję nawet obejrzenia kwarty meczu Boston-Orlando. Wg live scores po pierwszej połowie najbardziej efektywnym zawodnikiem był Gortat, co świadczy o poziomie i stylu gry Magic. Boston jeden do przodu. Co jeszcze niczego nie wyjaśnia, bo Orlando nie grając nic, naprawdę nic, prawie ich doszli pod koniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz