W niedzielę oglądaliśmy "Body Heat" (1981) (z muzyką Johna Barry'ego!) — sprawny kryminał w starym stylu (lata 80.!) (miłość, szmaragd i krokodyl), haaa i młodziusieńki Mickey Rourke — prawie nie do poznania. Ach, ten czas leci.
W pracy mam lekuchną "odwilż" (ciii, nie zapeszać), więc jeszcze zmęczony, ale już ochoczy wybrałem się do Endriusa na próbę. Ta wypadła sprawnie i lajtowo, potem porzeźbiliśmy w nowym numerze do JZTZ. W domu słuchałem pozostałych 4 pomysłów "ukraiński" i okazało się, że "velvet" jest właściwie "najsłabszy" (w sensie, że trzeba go trochę doprodukować, choć nastrój podróży dla mnie jest odpowiedni), pozostałe są fantastyczne, w każdym inny wokal, inne jego rozmieszczenie, inny nastrój numeru, trans i zakwas — jestem zachwycony materiałem wyjściowym. (tu należy sobie ponownie odpalić filmik).
Ale tematem nr jeden dzisiejszego poranka jest blamaż Cavs na 2-3 we własnej hali. Mówią, że być może ostatni mecz LeBrona w Cleveland. Miałem to szczęście, że wczoraj zrobiłem sobie samczy wieczór i obejrzałem mecz nr 3, gdzie Rajon zrobił maksa, aż się komentatorzy zachwycali już od połowy meczu. Emocje były, nawet — przy całej sympatii dla Shaqa (bardzo dobre występy!) — kibicowałem Celtom, bo w końcu oni są tymi dziadkami. I jakież było moje zdziwienie dzisiejszym wynikiem. Oczywiście w drodze do pracy miałem właśnie te myśli, które wyrażono w necie, że kariera "króla" jest na poważnym zakręcie. Oczywiście czerstwy żart, że MJ musiałby zmartwychwstać, żeby pomóc LB w zdobyciu mistrzostwa nie jest śmieszny, ale coś jest na rzeczy. Bowiem nawet w trakcie meczu nr 3 widać było, jakie chłopak ma parcie na szkło, ale to jakby niedopowiedni moment, jeżeli zwrócić uwagę, jak "focus", a jednocześnie "cool" był Rondo.Finały konferencji szykują się bardzo ciekawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz