wtorek, 2 czerwca 2009

japandroids

niedziela, 31 maja
Z mistrzowskich tytułów, któreśmy jeszcze oglądali:
— "Outlander" — bardzo kiepski film z aktorem, który grał Jezusa u Gibsona, film s-f umieszczony w czasach wikingów — łał! skrzyżowanie (nomen omen!) predatora z filmem przygodowym o dzikich, nieco prostackich, ale szlachetnych rycerzach;
— "Ruiny" — młodzieżowy horror o morderczej roślinie pożerającej turystów, którzy przybyli w pobliże jakiejś pradawnej świątyni w Meksyku, to się nawet dobrze oglądało, ponieważ zawierało odrażajace sceny ucinania kończyn i wyciągania roślin=sznurków z wnętrza ludzkiego ciała, taki sympatyczny postęp nieuchronnej katastrofy.
Zaś wczoraj i dzisiaj oglądaliśmy drugą serię "Przyjaciół", bo pierwsza się skiepściła na płycie.
Czy to nie w zeszłą środę jechałem na Chełm oddać dętkę i sprzęt "małego łatacza opon"? Być może. Dni uciekają. Finał ligi mistrzów oczywiście był nudny, a Denver niestety nie doprowadziło u siebie do stanu 3-3, tylko uległo 2-4 z Lakers — znowu nie mój wynik, nawet nie będzie punktów z drużynę. Z kolei Orlando sprawiło miłą niespodziankę (też bez punktów — stawiałem na Cavs) i pogoniło LeBrona 4-2! Ho ho, Gortat w finale nba! Nieźle.
***
Z sobotniego zalatania nawet nie śledziłem wyników ostatniej kolejki I ligi — Wisła mistrzem, Lech tylko 3 miejsce, na pewno spadają Cracovia i Górnik Zabrze (hmm, hmm — w trenerem Kasperczakiem — czasy wielkiej Wisły Kraków już daaaawno za nami). Psim swędem Lechia się utrzymała, Arka w barażach — który to już raz z kolei?

Wracając do czwartku, Michał już mieszka w Gdyni, ale mieliśmy próbę z Wojtkiem na Niedźwiedniku. Przy okazji dobry news — zagramy support przed Twilite
(http://rozrywka.trojmiasto.pl/info_imp.php?id_imp=119588)
— Wojt właśnie odebrał e-mail. Zestaw gramy już prawie na pamięć. Zaczęliśmy próbować nowe pomysły, nawet nagraliśmy je na dwa mikrofony, żeby móc mieć materiał ku pamięci — przygotowałem to szybkensa w sobotę, trochę mi zajęło ułożenie perkusji do numeru "spencer" (a jakże). Będzie nad czym pracować. O szczegółach technicznych wyprawy na nagrywanie, a następnie na występ jeszcze się nie martwiłem.

W piątek, 29 maja, po spotkaniu w pracy, niestety, trochę mi wydłużyło dzień pracy — i jeszcze niepotrzebnie się pochwaliłem, ze będę miał urlop (mam nadzieję, że będę miał?!) graliśmy kosza na sali (trochę też w nogę), od 19 do 21. Pojechaliśmy rowerami z Andrzejem. Nogi czułem jeszcze po środzie, tylko je sobie doprawiłem. W sobotę już czułem wszystkie mięśnie — dawno nie grałem. Nie żebym się przemęczał, bo i tak przegraliśmy. Kiepski ze mnie grajek. Pomijając fakt, że zasady gry (oprócz "rzucaj i staraj się, żeby doleciała do obręczy") pojąłem dopiero kilka lat po studiach — to niewiele mogę się nauczyć w tej kwestii. Na pewno nie wyćwiczonych ruchów.

W sobotę wybraliśmy się do autleta, i mieliśmy szczęście, bo Skarbie trafiły się 3 pary butów, w tym 2 do fitness, za bardzo dobre pieniądze. Ja kupiłem sobie bluzę za 6 zeta. Wracaliśmy z Szadółek piechotą, tradycyjną trasą — było wietrznie, ale przyjemnie. Potem jeszcze zakupy, bo w niedzielę sklepy zamknięte. Uff, potem już pozostało zjeść obiado-kolację i wieczór. A — był jeszcze osobiście przerażający mnie zestaw filmów o kosmosie. Czy wiecie, że za kilkadziesiąt miliardów lat wszechświat przestanie istnieć? Straszna perspektywa. To mi przypomina, że kilkadziesiąt lat przestanę istnieć. Te dwa porządki jakoś tak mi się łączą. I nie zostawiąją mnie w tym moim dobrym, samozadowalającym się samopoczuciu. Niestety. Wtedy potrzeba jakiegoś znieczulacza. Mogą być narkotyki, wysokoprocentowy alkohol lub zajmujące kolorowe obrazki na ekranie bądź tv. A na przykład walka Wałujewa została odwołana i co teraz? Znowu powtórki na polsat sport.

Brak komentarzy: