środa, 27 sierpnia 2008
Chicken Shack
poniedziałek, 25 sierpnia 2008
koniec lata
mnie sny psychologiczno-teatralne
najbardziej jednak podobała mi się posiadłość z lekka dekadenckim trawiastym kortem
tenisowym (przypomniało mi to trochę posiadłości w Sintrze)
oprócz tego prace domowe w sobotę (obiad itp.), wizyta u Jerzego, mecz USA-Hiszpania na IO, wyprawa po buty nike i tradycyjny długi spacer powrotny (wyjatkowo ładna pogodna w niedzielę), nagrałem gitarę do "anty-kazika", szybko zleciało, niewiele jest do wspominania
piątek, 22 sierpnia 2008
Music of Mystery, Mayhem and Murder
Music of Mystery, Mayhem and Murder — John Barry & Henry Mancini (1965)
inna rzecz, oprócz prawie całej "dyskografii" filmowej przygód agenta(http://www.stephenmarkrainey.com/bondindex.htm)
a właśnie odczytałem kilka komiksów z cyklu "Bogowie z kosmosu" na podstawie opowieści Danikena — komiks słaby, nigdy mi się nie podobał, ale nakład do dziś robi wrażenie: 200 000 egz.!!!
(drukowane w Symferopolu, wtedy w ZSRR, teraz - ciekawostka — Autonomiczna Republika Krymu)
piątek, 22 sierpnia
trochę sobie pracuję wyłącznie zgodnie z normą w pracyo czym świadczy też większa gęstość notek w miesiącu
można uznać, że Michael Kamen, pierwszy po wieloletnim Johnie Barrym w komponowaniu muzy do 007, poradził sobie w momentach orkiestrowych, dotyczących akcji — choć to oczywiście taka "sztampa" muzyki filmowej (rzecz jasna piosenki to ohydny ejtisowy plastik i nie podzielam zachwytów nad nimi) — ogólnie rozrywkowa końcówka (pościg cystern + śmieszna rozwałka "fabryki narkotyków") przywołuje klimat wczesnych Bondów, ale chyba efekt ten wyszedł im niezamierzenie, bowiem przy nowszej technice wyraźnie widać, że scenografia wyraźnie kuleje na skutek mniejszych nakładów finansowych (w latach 60. miało to swój urok, tutaj momentami wygląda żenująco)
po wczorajszym koszu byłem wypompowany, rozgrywki (we 4) były masakryczne, nie wiem, czy bardziej nie przerażała mnie nadmierna ambicja Jerzego, który nawet "wypluwając płuca" (momentami to tak wyglądało) za wszelką cenę chciał wygrać
wynalazłem piękny napój: do klasycznego wina jabłkowego (mojego ulubionego) dodać w szklaneczce 3 kostki lodu — wspaniale działa na pragnienie!
jakie marzenia na dziś?
na pewno będę chciał wydać płytę na winylu, czarnym lub białym, jakkolwiek
czwartek, 21 sierpnia 2008
Big Ben Hawaiian Band On the Beach at Waikiki
środa, 20 sierpnia
od rana pada jak chuj
emocje sportowe godne zawału serca
jak to w sporcie bywa, polskim siatkarzom trafił się słabszy dzień wtedy, kiedy grali najważniejszy mecz, przegrali z bedącymi na wymarciu — podobno — włochami
jedynie zczuba ratuje atmosferę, kilka ich tekstów zahacza o genialność — ogólnie lżej jest — w końcu to tylko sport
Polacy to jednak słabi psychocznie są: wczoraj grałem z Jerzym w kosza, i w jednej "kwarcie" wszystko co rzucił, to mu wpadało, więc przy stanie 3:9 już nie szalałem, bo nie było szans, bym wygrał partię do 10
to o profesjonalizmie polskich piłkarzy:
http://michalszadkowski.blox.pl/2008/08/Nierealowa-Legia.html
a to dalekowzroczności włodarzy legii, hi hi:
http://mojalegia.republikafutbolu.pl/2008/06/19/robert-lewandowski-w-lechu-i-dobrze-ze-nie-w-legii/
na rozluźnienie słuchamy
Big Ben Hawaiian Band On the Beach at Waikiki
środa, 20 sierpnia 2008
kwantum w soljance
leje przez cały dzień — ale i tam mieliśmy zaplanowane siedzenie w domu
tyle o przeszłości
dziś pierwsze dwa medale w pekinie, najpierw srebro w drużynowej szpadzie (półfinał z chińczykami fuksem, w finale zdeklasowani przez francuzów), potem złoty medal w pchnięciu kulą Majewskiego (ostatni taki medal stuknął Komar w 1972) - żadni z nich nie nadają się na gwiazdy mediów, ale luz
wczoraj jeszcze po kiepskiej Legii w eliminacjach pucharu UEFA (śmiech!) — porażka u siebie z FK Moskwa 1-2 (przypomnijmy, że Wisła w el. LM przegrała z Barceloną 0-4) — Lech pokazał charakter i posunął Grasshoppers Zurych 6-0 — niezła rozwałka, ale do fazy grupowej jeszcze daleko
dziś rano przypomniałem sobie "Casino Royale", które akurat leciało na HBO, potem doczytałem szczegóły tej i nadchodzącej produkcji; co do samego filmu nie jestem przekonany, choć kilka scen mi się podoba (jak i klimat realizmu)(jednak bondy z Brosnanem to już była przesadzona sensacyjka), Daniela Craiga stawiam na równi z Moorem czy Lazenby (Brosnan był ok, ale trafił na złe czasy, trafiły mu się marne filmy) (choć i tak lepsze, niż te z lat 80. XX wieku), film z tej górnej części (osobistego rankingu jeszcze nie robiłem)
kiedyś filmy z Moorem teraz zdecydowanie z Connerym — jego twarz i całość postaci w połączeniu z TECHNICOLOREM, naiwnością lat 60., jest czymś, w czym można się w całości zanużyć w pełnej rozrywce (oczywiście wyłączam niepotrzebny remake "Never say never again" — starość, nie radość, wyglądał w tym filmie staro i koszmarnie, kiepski obraz)
na przykład, kiedy oglądałem scenę, a nawet tylko teraz przeczytałem o niej, kiedy Q symbolicznie schodzi ze sceny (dokładnie obniża się na mechanicznym podnośniku) dając ostatnie rady 007 — wzruszyłem się
"The living daylights" (wczoraj oglądaliśmy) — Timothy Dalton to jednak nieszkodliwy misiaczek — po prostu się chłopak nie nadawał, i jeszcze te podpuchnięte oczy, aż szkoda, że już wtedy Brosnan nie mógł przejąć tej roli; już w wahaniach Daltona (miał być następcą Connery'ego) czuć, że ta rola nie była stworzona dla niego
najbardziej takie nieustające wakacje pamiętam z 1998 roku, kiedy robiłem kampanię w H3 (ze względu na słaby komp, aby wyświetlił się obraz wnętrza trzeba było czekać ze 2 minuty), ponieważ gra trwała długo to czytałem "Bakunowy faktor" Bartha i jednocześnie oglądałem mistrzostwa świata w piłce nożnej — to były wakacje! — za chwilę miałem jechać do usa, w domciu siedziałem sam - nikt mi nie był potrzebny (oprócz tej pewności, że wszystko jest poukładane, na swoim miejscu) (choć rzecz jasna, wiele rzeczy miałem podane na tacy) — obraz to nieco wyidealizowany i częściowo nieprawdziwy, albo prawdziwy, lecz nie uwzględniajacy wielu szczegółów, ale te w chwili obecnej nie mają żadnego znaczenia — zostaje moje sentymentalne wspomnienie, które jest istotne i naczelne w tym zestawie - przepyszne przepuszczanie wolnego czasu, bez żadnych zobowiązań i konsekwencji!
wtorek, 19 sierpnia 2008
diamond dogs
Diamond Dogs (2007) to chyba fantastyczne marzenie Dolpha Lundgrena, reżyserował go, mógł pojechać do Chin i Mongolii, dobrze wyglądał, bił się, miał własne pomysły, chyba nawet okoliczna ludność go tam lubiła
obejrzeliśmy po hiszpańsku, właściwie zrozumieliśmy treść
Robert Carlyle zagrał tak, że rzeczywiście można było poczuć odrazę do postaci; no i ładnie oddane "realia" epoki (choć skąd ja się mogę na tym znać, nie żyłem wtedy) — uzupełnijmy — realia epoki zgodne z moimi wyobrażeniami
Julianna Margulies (pamiętana z "Ostrego dyżuru") bardzo ładnie i elegancko wyglądała
elementy komediowe filmu były niezłe (głównie sceny u weterynarza; jak też
"środkowisko mormońskie" — czy cokolwiek to było); zachwyty nad Jane Fondą, oprócz tego, że dobrze wygląda, przesadzone, rola raczej niewiarygodna, zbyt duża lekkość zycia, przy takim obciążeniu psychologicznym (że tak powiem)
Dot.com (2007) — portugalski (trochę słówek podobnych rześmy wysłyszeli)
poniedziałek, 18 sierpnia 2008
rosłe Japonki pokonały filigranowe Polki
po wtóre — nie narzekałbym na szary polski tłum, do którego należę — za siedzenie przed tv i żłopanie piwska — francuzi piją codziennie wino do obiadu, niemcy piwo, nikt im tego nie wyrzuca, a SPORTOWCY tych krajów osiągają wyniki
mówimy o statusie SPORTOWCA (jak marnej kondycji by nie był, rozumiem, za 700 zeta miesięcznie trudno wyżyć, mieć na odżywki i sprzęt), człek przed tv nie jest sportowcem, z reguły jest już powyżej 20 roku życia i jego wola, czy będzie sobie sprawiał kondycję czy nie, nawet gdyby zaczął trenować, wyników nie osiągnie