Żenujące jest to, jak bezbarwni i bezimienni są co poniektórzy piłkarze Realu Madryt. Na tle tych, w gruncie rzeczy, słabych piłkarzy (Pepe, Gago, Baptista, Hainze, kompletnie bez formy Cannavaro) Raul i Totti sprawiają wrażenie niemłodych już (he he, 30 lat), lekko zmęczonych, ale HEROSóW. Ale trzeba uczciwie dodać, że piłkarzy Romy w ogóle nie znam.
Właśnie, przy tej rzadkiej okazji — z reguły w środę próba — oglądanie pełnego meczu, uznałem, że to niezła okoliczność do pogryzdolenia.
Oczywiście wieczór i cały dzień naznaczony stresem wynikającym z nowego "towarzystwa".
Ponadto — męki "tworzenia". Zajrzałem uważnie do plików niegdyś obrobionych, a tam katastrofa: buczy i szumi jednocześnie. Powolutku ustawiam nr 4 "vis-a-vis" na moich, mocno basujących kolumnach. Uznajmy, że wszystkie "cuda" są już nagrane, teraz trzeba to zmiksować i potem wyrzucić.
Z innych frontów: przychylam się do zdania Johny'ego, że "Souljacker" EELS to realizatorskie mistrzostwo świata i też bym chciał takie brzmienie. Choć ostatnio przypomniałem sobie o innej dawnej miłości: PRESIDENTS OF THE U.S.A. Być może brzmi to prosto i jest to "tylko" wesoły r'n'roll, ale jest rozpoznawalne, identyfikowalne i świetnie wymacerowane do takiego popowo-rockowego stylu. Miękkie, głębokie, styl zespołu fantastycznie realizuje się przy takim brzmieniu. Genialne w swej prostocie. (ale jaja, właśnie wydają nową płytę!!!)
A jednak w polskiej percepcji oba zespoły nie zdobyły sobie statusu kultowych. Choć Eels są późniejsi i w dodatku są na poważnie, więc jeszcze się łapią. (obecnie 2 płyty wspominkowe wychodzą).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz